Dariusz Sośnicki: Państwo P. wracają z dalekiej podróży
Wszystko jest u nas za małe z wyjątkiem bólu głowy.
To prawda, w stolicach świata ścisk bywa dużo większy,
a czynsze sięgają nieba, weź Nowy Jork czy Paryż.
Tam, mając taki metraż, byłbym kamienicznikiem.
Lecz my żyjemy tutaj, a to w najlepszym razie
jest miasto średniej wielkości. Zaraz za rogatkami
ciągną się po horyzont domy naszych znajomych.
Niestety, wygląda na to, że coraz bardziej dawnych.
Chyba tu komuś zabrakło wiary we własnej siły.
Ktoś miał tu chyba zły timing. Przysnął i dał się nabrać
na język, którego nie było. Stracone pokolenie.
To przejście z komunalek, w których ugrzęźli dziadkowie,
do domów na przedmieściach, gdzie dawno się myślami
wyprowadziły wnuki, mogło się odbyć płynniej.
Z jednym niedługim przystankiem na blokowisku X,
ot, dla złapania oddechu w frankach szwajcarskich czy złotych.
Więc znów na początku drogi. Ale umarłych przybywa.
I kiedy lokator z góry wyrzuca resztki obiadu
na czarne poletko pod oknem, czują się zaproszeni.
Przez nas, to nie ulega kwestii. Dokąd my z nimi pójdziemy?