20 gru

Wojciech Kaliszewski: Wszyscy jesteśmy dziećmi

Krzysztof Kuczkowski, Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości, Biblioteka „Toposu”, t. 34, Pelplin – Sopot 2007, s. 63.

Pismo, które gubi sens i mowa, która nic nie tłumaczy to wielka porażka nie tylko języka, ale także całej pozajęzykowej rzeczywistości.
Nie wiemy, czy jesteśmy do czegoś powołani, nie rozumiemy wezwania, dociera do naszych uszu tylko wielokrotnie odbite echo – plątanina pożerających się nawzajem dźwięków. To dramatyczne poczucie odjęcia daru mowy przeżywa bohater poetycki Krzysztofa Kuczkowskiego. Utraconą „mowność” w jego najnowszym tomie wierszy pt. „Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości” zastępuje nietrwała i ulotna „umowność”. „Jestem tutaj i nie mam nic / do powiedzenia. Jeśli wśród was są / tacy, którzy chcą gdzieś iść, / mogą wyjść w każdej chwili”. Ta strofa staje się wyraźnym mottem całego tomu. Ale bohater Kuczkowskiego raz po raz próbuje przeciwstawić się niszczącej sile. Ona jest przecież w każdym z nas, jesteśmy zarażeni nicością. Obroną przed nią jest – po Norwidowsku mówiąc – odbudowa, od-rodzenie najpierw człowieka, a potem świata:

Chcę być kładką, po której przejdzie Syn cieśli.
Muszę zdążyć przed zachodem słońca, zanim ciemność
mojego serca powiększy się o ciemność
nieba i ziemi.

Ludzka samotność zostaje tutaj wpisana w chrześcijańskie uwspólnotowienie, zwraca się do źródła, do samej istoty chrześcijańskiego przesłania. Ta próba wystarczająco wiele mówi o smutku człowieka zaplątanego w iluzję samostanowienia. Myśl rozpaczliwie poszukuje uzasadnienia, ale próżno szukać go wśród pamiątek po dawnym świecie. Od poetycko-teologicznego obrazu Kuczkowski przechodzi do sfery osadzonej w konkretnym doświadczeniu, w czynności praktycznej. Oto cykl o budowaniu domu, składający się z trzech wierszy, stanowi dla całego tomu wyraźnie określone centrum kompozycyjne. Zwielokrotniony sens słowa „dom” pozwala Kuczkowskiemu na tworzenie obrazów przemawiających do pamięci czytelnika językiem tradycji, ale także poruszających jego emocje i uczucia. Dom był i może być nadal miejscem nadającym ludzkiemu istnieniu sens. Budowa domu to wspomniana już wyżej „od-budowa”, możliwa dzięki temu, że:

…W końcu spotykają się
głębokość nieba i ziemi, wypełniają się sobą,
całą swoją naturą przypominającą płynne szkło.
Wiedziałem, wiedziałem, że to się musi dokonać.
Cud przemiany.

Budowa domu otwiera perspektywę nadziei, bez której nie ma przyszłości. Ale od tego jasnego i pełnego wiary w przemianę obrazu zostajemy przeprowadzeni do wersów piętrzących wątpliwości. Dom z przestrzeni bezpiecznej i pełnej jasnego ciepła staje się miejscem co najmniej nieprzyjaznym człowiekowi:

…i już naprawdę nikt nie wie,
czy to dla ludzi będzie dom, czy port dla
okrętów nie wiadomo pod jaką
płynących banderą.

Port i okręty oznaczają niebezpieczeństwo, są znakiem trudnego i nieprzewidywalnego losu ludzkiego. Kuczkowski unieważnia więc to, co tworzyło optymistyczne przesłanie pierwszego wiersza, nie dokonał się „cud przemiany”, a wiara w jego spełnienie poddaje się załamaniu. Poeta – w końcu mieszkaniec Sopotu – trzyma się wyraźnie morskiej metaforyki, kreśląc dalej obraz wystrzelonej na próżno sygnalizacyjnej racy. Morze jest puste, pomoc nie nadejdzie.
Martwe, pozbawione życia przestrzenie zapowiadają obecność tytułowej nicości. W tle pojawia się ciemna tonacja poezji, której patronuje William Blake. To „nigdzie” i „nic” zwolna pochłania – zdaje się mówić autor – wszystko. Jest zachłanne i nienacycone, w wiecznym ruchu i pędzie podąża ku ostatecznej zagładzie. Nicość ogarnia nas, zagarnia i:

Zdajemy się na
nie wiem.
Dajemy się nicości
prowadzić jak dzieci

Nazwanie rzeczywistości nicością jest przede wszystkim wyborem językowym, ale ten wybór ma określoną wagę oceny. Oto, powiada Kuczkowski, dajemy się prowadzić bez naszej woli jakiejś sile, która swoich intencji nie ujawnia. Tym samym świat traci swą przejrzystość, logikę, a ludzkie życie nie ma żadnego celu, nasze istnienie jest beznadziejne. To wizja pesymistyczna, ujemnie oceniająca wartość świata.
W jednym z wierszy Kuczkowski przewrotnie wyznaje, że pisał po to, „żeby nie mówić”. Ale przegrana „mowności” jest także przegraną całego języka. A skoro tak i skoro zawiodły podejmowane próby „od-rodzenia”, skoro pamięć tradycji i kultury także jest niczym, to pojawić musi się pytanie: co mam czynić? Chyba, że rozwiązania, przynajmniej doraźnego, szukać będziemy w akceptacji absurdalnych zdarzeń. Kuczkowski nieprzypadkowo cytuje Jima Jarmuscha, który, chwytając obrazy drobne, wyławia je z chaosu rzeczywistości i na nich, choć niby nic nie znaczą, buduje swoją opowieść. Tak rozumiana nicość staje się oswojoną bliskością.