02 wrz

Ryszard Kołodziej: Miron tekst

Tadeusz Sobolewski, Człowiek Miron. Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.

 W tym roku mija dziewięćdziesiąta rocznica urodzin Mirona Białoszewskiego. Za rok upłynie trzydzieści lat od jego śmierci. Poezja autora Karuzeli z madonnami jest wciąż wznawiana. Znajduje nowych czytelników. Podobną popularnością cieszy się Pamiętnik z powstania warszawskiego. Natomiast pozostałe utwory prozatorskie, uległy zapomnieniu. Przed kilkoma dekadami, odkrył go Artur Sandauer, a na łamy miesięcznika „Twórczość” wprowadził Ziemowit Fedecki. Pomimo licznych opracowań krytycznych, spuścizna literacka Białoszewskiego pozostaje nadal otwarta dla kolejnych interpretacji. Najnowszej podjął się krytyk filmowy Tadeusz Sobolewski. Według niego, dzieło warszawskiego poety „jest szyfrem, w którym zapisał siebie dla nas dzisiejszych”. Jego utwory należy odbierać poza kontekstem PRL-u.

Eseista próbuje uchwycić punkt, z którego Białoszewski patrzył na siebie. Najbardziej fascynuje go wewnętrzna biografia poety. Ewolucja jego „ja”. Droga twórcza jaką przeszedł. Na poszczególnych stronach przytacza szereg szczegółów biograficznych. Odsłania kulisy życia pisarza. Analizuje znane i niepublikowane utwory. Zahacza o historię Teatru na Tarczyńskiej oraz Teatru Osobnego na placu Dąbrowskiego. Opowiada o zawiłej relacji mistrz-uczeń z Ludwikiem Heringiem, trudnej przyjaźni z Leszkiem Solińskim, matczyno-siostrzanym związku z Jadwigą Stańczkową. Publikacja przybliża także Ludmiłę Murawską (polecam jej refleksje), Stanisława Swena Czachorowskiego, Lecha Emfazego Stefańskiego, Halinę Rybińską, Barbarę Nalepową, Malinę Gamdzyk, Agnieszkę Kostrzębską, Annę Sobolewską, Henka Proeme.

Autor szkiców zauważa, że tak jak zakonnicy odchodzą po śmierci do Boga, tak Białoszewski „odszedł do literatury, która jest żywa”. Stał się tym co stworzył. Rozpłynął w swoim dziele. Dlatego Sobolewski nie rozdziela pisarza od tekstów, w których utrwalił siebie razem z chwilą w jakiej się znajdował: „Odłączyć Mirona od literatury to jakby rozdzielić duszę z ciałem”.

Białoszewski pytał o tożsamość. Był podmiotem swojego pisarstwa. Obserwował siebie z pozycji świadka, własnego sobowtóra, kogoś zgoła innego. Próbując poznać siebie, zbliżał się do siebie i oddalał. Przyglądał i odgadywał. Kontemplował nawet pustkę po sobie: „zobaczyć siebie bez siebie, w tle po sobie”.

Z dziewiątego piętra na Lizbońskiej, podglądał przychodzącą cywilizację, „świat umasowiony”. Tutaj jego goście, podobnie jak na placu Dąbrowskiego, znajdowali apolityczną autonomię. Odczuwali poczucie wolności, bezpieczeństwa i suwerenności. Gospodarz miał dar wysłuchawania odwiedzjących. Potrafił ich akceptować i afirmować. Dzięki znajomości z Białoszewskim, Sobolewski wspomina późny peerelowski okres entuzjastycznie, a każdą chwilę spędzoną w jego towarzystwie, za „najwyższą darmową radość”.

Eseista podejmuje problematykę przenikania się osobowości twórczych. Broni Mirona przed zarzutami przejmowania cudzego stylu, zawłaszczania innych. Bez wątpienia, Ludwik Hering i Leszek Soliński inspirowali poczynania artystyczne Mirona. Hering, był również współautorem i autorem niektórych sztuk dla Teatru Osobnego. Według Sobolewskiego: „Spotkania z takimi indywidualnościami jak Leszek czy Ludwik pomagały mu z znalezieniu języka, ale nie idei. Ona była już wcześniej”. Białoszewski „budował siebie, czerpiąc z innych, a jednocześnie siebie rozdając”. Do końca pozostał wierny własnemu widzeniu rzeczywistości. Nadawał jej odpowiednia formę. Niczym reżyser, inscenizował teatr codzienności. Życie przyjaciół też przerabiał na spektakl.

Sobolewski zdaje sobie sprawę z karkołomności pisania o wybitnym liryku. Niemniej podejmuje próbę „wywołania ducha Mirona ze słów, które nam zostawił”. Dzięki temu konstruuje literacki portret człowieka o osobowości nieuchwytnej i paradoksalnej. Nie jest to panegiryk. Raczej laurka. Hołd złożony bliskiemu przyjacielowi.

Szkoda, że Wydawnictwo Znak niedbale wydało książkę. Środek odpadł od okładki. Tak samo introligatorskim bublem okazał się wydany równolegle Tajny dziennik Białoszewskiego. Kartki diariusza rozkleiły się i tom rozleciał na kilka części.