Dariusz Sośnicki: Alfabet pana P.: Etos czytelniczy
Czego się w naszym domu nie robi, aby go podtrzymać:
Thoreau pod choinkę, Kropotkin do poduszki. Jesteśmy naprawdę szybcy.
Papież to przy nas nie do końca papież, choć wzięcie się za bary
z Aleksem Fergusonem byłoby chyba bardziej miarodajne,
przepraszam, z sir Aleksem. Powiedzmy to sobie szczerze:
pomiędzy Encyklopedią dinozaurów a Wielką Księgą Teraźniejszości
rozciąga się przepaść. Studnia bez dna i czarna dziura,
w której znikają bez śladu wszystkie nasze starania.
Kiedy tak nad nią stoimy, trzymając się za ręce,
musimy wyglądać jak rodzice z czytanki.
Oto przebyli siedem gór i rzek w odświętnych ubraniach
w nadziei na audiencję u Czarnoksiężnika z Oz albo Królowej Tatry,
gdyż wszelkie ludzkie sposoby na obudzenie w synu uczucia do litery
beznadziejnie zawiodły. W rzeczy samej, jesteśmy rodzicami z czytanki,
choć jest to czytanka po przejściach, z tłustą plamą na okładce,
kleksem i zagiętymi rogami. Przynajmniej raz na tydzień
abecadło z hukiem wali się na podłogę,
bo w piecu aż buzuje od adrenaliny. Jest wtedy dobra okazja,
by przyjrzeć mu się od kuchni: A ma problem alkoholowy,
B prowadzi podwójne życie i wkrótce urodzi bliźniaki, lecz nie wiadomo komu,
Z myśli, że kończy się na nim świat.