Robert Mielhorski: Rok osiemdziesiąty drugi
Rok osiemdziesiąty drugi. Prawdopodobnie.
Na pchlim targu… Jakie to miasto? Cyganie
Nawołują, obracając w dłoniach żeliwne
patelnie. Duszno, parno…
Koszula przylega do wilgotnej skóry.
Jasnobłękitne podniebne pastwiska
między straganami.
Co ja tu robię, w tym śnie?
Jak się zgubiłem na tym placu (gdzie dalej,
zza uchylonych drzwi kościoła – słychać
„Boże coś Polskę…”).
A tu, blisko, pogruchiwania
szarych gołębi.
Przeczucie
Całości. Pełni. I boli.