Zbigniew Chojnowski: Podczas modlenia się
Tykanie z końca tunelu. Miasto wdycha, wydycha
Czarne kłaczki. Leży obok na wznak. Przyszła pora:
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Opór.
Sklepienie w tobie, ciało w ciemnościach. Skraca się cień
Wieczności, pełgają na niej odbiorniki, nadajniki, anomalie.
Dotkliwie bury styczeń jak pies, co się nie może wytarzać
W śniegu, w malarstwie mrozu. Słowa bez dachu nad głową, wiara
Bez nieśmiertelności. Miłość bez troski. Żółć dobrych ludzi.
Głowa w ziemi, bo lęk: zabiorą czas, energię
Na sprawy godniejsze zachodu, wschodu. Gwiazdy nie mierzą
Bezmiaru. Układ słoneczny coraz mniejszy od reszty wszechświata,
Pluton nie jest planetą. To, co najważniejsze, bez większego,
Bez najmniejszego znaczenia. Jesteś kwestią umowną.
Rozstrojone wnętrza. Drogi w dziurach jak twarz tego, który zawiódł.
Dobrobyt sprzyja śmietnikom. Krzątanina wokół, żeby
Się wydostać z prawdy, poszukiwać porzuconej, zwietrzałej. Jakoby
Porządek się rozprasza, nie jest on twój. Z nocy pozostaje coraz mniej dnia,
Dzień sypie się, wszystko w rękach. Masz czas, korzystasz
Z prawa do jego trwonienia za wcześnie, za późno.
20 stycznia i 25 marca 2007, listopad 2009