20 gru

Robert Mielhorski: Dwie mitologie

(fragment)*

Chodziła uliczkami tej niewielkiej wyspy.
Szukała czegoś, może pragnęła aby ktoś ją spotkał.

Przed zmierzchem. Tylko tutaj ten blask
Pomarańczowy na skruszonych murach… Szczególny błękit.

Jej sposób poruszania się miał w sobie wiele
Z dostojeństwa ciszy, gdy wszystko zamiera.

Wyszła z morza, albo zamierzała zanurzyć się w nie ponownie.
Teraz zapewne chciała odnaleźć do niego drogę, gdzieś się znajdowało.

Pośród białych niskich domów. Byłem wdzięczny, że ktoś pozwolił mi
Przyglądać się temu, leniwie, z perspektywy

Ulicznego kawiarnianego stolika.
Białe ptaki (tyle bieli naraz!) wracały w to samo miejsce,

Zawracały i płynęły dalej.
Ona także zawracała, bezszelestna, najprawdopodobniej

Szła boso. Nic się nie zdarzyło, niczego więcej
Nie oczekiwałem. Może tylko pragnienie, łyk czystej

Wody źródlanej. Czekałem skąd znowu nadejdzie, w tej chwili,
Za godzinę. Lękałem się wymówić jej imię.

Zagubionej w kurzu
Wybrukowanej uliczki.

To miejsce miało swoje Imię, i ona
Także miała Imię; i moja starość.

Zrozumiałem tego, który to dał początek
(jakże duszno w słońcu) i miał ów wielki d y s t a n s,

Absolutne wyczucie granicy,
Za którą wdzięczność za nic.

Wdzięczność starego człowieka
Zza gór i oceanu.

* Pierwszy fragment utworu opublikował „Topos” 2007, nr 4.