Joanna Łopusińska: Pobrudzona Farbiarka
Anna Piwkowska, Farbiarka, Znak, Kraków 2009
Na soczyście czerwonej okładce ósmego tomiku wierszy Anny Piwkowskiej umieszczono rozpłatany owoc granatu, jakby żywcem wyjęty z obrazów małych mistrzów holenderskich. Tyle tylko że granat wyszedł „spod” obiektywu, a nie pędzla mistrza. Signum temporis; każda epoka w każdej ze sztuk pięknych ma swoje środki wyrazu, jedne pojawiają się na scenie, inne z niej spadają; zawsze istnieje jednak szansa, że podniesie je na nowo jakiś młodszy lub starszy re–wizjoner. Wydaje się jednak, że z samą literaturą jest inaczej; że literatura „trzyma się mocno” i, mimo nowinek i wariacji stylistyczno–formalnych, istnieją stałe reguły, wymogi, które literatura wszelkiego kalibru spełniać powinna, by zostać dostrzeżoną; lub patrząc szerzej — by zdać egzamin czasu.
Anna Piwkowska debiutowała w 1989 roku tomikiem „Szkicownik”; później były „Cień na ścianie”, „Skaza”, „Po”. Przedostatni tom jest wyborem wierszy wydanym w 2004 roku — nosi tytuł „Niebieski sweter: Wiersze dawne i nowe”. Takim zbiorem wydaje się również „Farbiarka”. Wiersze powstawały, jak wynika z zamieszczonej pod każdym daty, przez ostatnie siedem lat. Pierwszy chronologicznie napisała autorka w Odessie, wiele jest wierszy pisanych w Warszawie i Nieborowie, najwięcej powstało na Krecie, po jednym w Wilnie i Paryżu. Już samo to, ta rozrzutność miejsca i czasu, każe nam myśleć o tomiku jako o zbieraninie; elementem spajającym jest tu nawiązanie do tradycji, szczególnie kultury antycznej Grecji, ale i to nie dotyczy wszystkich wierszy. Pisanie o obcej kulturze, którą nie do końca rozumiemy, jest zawsze ryzykowne; warto zważyć czy wysiłek się opłaci. Trudno powiedzieć dlaczego tomik powstał w takiej formie, nie znajduję uzasadnienia dla takiego doboru utworów.
Wiersze Anny Piwkowskiej są bez wątpienia impresyjne, bez wątpienia emocjonalne i kobiece. Autorka wielokrotnie wyraźnie utożsamia się z postaciami, o których pisze. W „Poranku Ifigenii” czytamy:
Ach, my wszystkie zdradzone, złożone w ofierze
współczujące piastunki, Ifigenie, wieże
z białej kości słoniowej, wieże Babel, wierzę
we wspólnotę języka, cichy szept, przymierze.
Zastanawiające jest u poetki tak doświadczonej nadużywanie środków stylistycznych, tu homoiofoni. Taki zabieg powtarza się w innych wierszach, np. w utworze o skądinąd pięknym tytule „Czerwone gile, biały chleb”: „Tak cię zagarnąć, wgarnąć, garnąć”. Częste są również zbyt długie zdania, w których w pewnym miejscu gubi się sens.
My także w cieniu góry czekamy wieczora,
kiedy upał zelżeje, krzyk cykad przycichnie,
chmury zejdą w dolinę, bo akacja kwitnie,
i pachnie, jakby śmierci nie było, i coraz
bardziej nie pogodzeni i bardziej śmiertelni,
patrzymy, jak się morze mechaci i wełni,
jak się góra przyprósza niebieskawym pudrem,
jak mak wieczoru słodkim zaplata się strudlem,
jak księżyc srebrny szlafrok w słonej wodzie pierze
i jak fale się prują, rozsypując pierze.
W końcu strofy mamy kolejne niedostatecznie literacko zasadne użycie homoiofonii, które nie odbiera jednak atrakcyjności zmysłowym metaforom. Na plus autorce należy policzyć piękną klasyczną melodię strof, której różne warianty znaleźć można w innych utworach („Farbiarka”, „Niepewne dni”).
W wierszu „Siostro moja, Ismeno” zderzony zostaje obraz córki Edypa w domowym zaciszu celebrującej codzienność i święta oraz jej siostry przybyłej jak zwykle z daleka, z podróży. Skoro jest Ismena, można założyć, że autorka utożsamia się z Antygoną. Ale to porównanie zaraz się załamuje. Z Antygoną podmiot liryczny dzieli jedynie niezależność, ale i to nie do końca. Antyczna księżniczka jest u Sofoklesa pozytywnie niezależna, odważnie dąży do osiągnięcia celów nadrzędnych, miłych bogom, moralnych; niezależność bohaterki wiersza Piwkowskiej jest negatywna, służy jedynie strachowi, którym podszyte są podróże — ucieczki, powroty — uniki. Tok skojarzeń w wierszu wydaje się, szczególnie na końcu, nieco zbyt swobodny (z jednej strony Ismena i Antygona z antycznego dramatu, w poincie — kłębek Ariadny, bohaterki mitycznej, a we wstępie zupełnie dzisiejsze metro).
Zestawienie obok siebie mitu i tradycji literackiej z codziennym współczesnym doświadczeniem nie razi natomiast w wierszu „Południe”, jednym z najlepszych zarówno w formie, jak i treści utworze z „Farbiarki”. Proponuję rozpoczęcie lektury właśnie od tego wiersza, daje on wgląd w rzeczywiste możliwości poetki. Podobna w założonym trójpodziale „Fedra” nie trzyma już tego poziomu.
Większość wierszy dotyczy osobistego doświadczenia autorki; wydarzeń z jej życia („Frou — frou”), odwiedzonych miejsc („Czerwony punkt”), spotkanych ludzi skojarzonych z motywami lub postaciami literackimi („En ten tino”). Wiele z tych wierszy ociera się o banał („Czerwony punkt”), wiele z nich poza ładnym obrazem i zgrabnymi metaforami nie zawiera głębszych treści („Hiacynty”). W tomiku pojawiają się również wiersze okolicznościowe, jak na przykład budzący niesmak „Pokój”, dedykowany (?) „Zasypanym w Tatrach Zachodnich przez lawinę w ostatni dzień roku 2005”…
Są i wiersze bardzo dobre, emocjonalne i prawdziwe, pokazujące morze przeżyć autorki; choćby „Zakopią nas zakopią, w proch rozsypią” czy „Dopóki żyją nasze matki”; do tej grupy należy również wspomniane „Południe”.
Anna Piwkowska jako poetka — a ściślej jako autorka „Farbiarki” — przedstawia się jako postać ciekawa, z ogromnym potencjałem, który w znacznej mierze pozostaje niewyzyskany z powodu wpadek formalnych, czasem przerostu formy w stosunku do zawartej treści. Mam wrażenie, że wiersze jej mogłyby być znacznie lepsze; praca nad
materią tekstu jest zawsze dla twórcy bardzo trudna; wyrzucanie, skreślanie ukochanych zdań i strof sprawia ból, ale jest to nieodzowny element pracy twórczej. Z nadzieją czekam na nowy tomik poetki. A w myślach wyobrażam sobie „Farbiarkę — tomik poprawiony, wydanie drugie”.