30 paź

Tomasz Rowiński: Polskę wymienię chętnie… ale na co?

Przemysław Czapliński, Polska do wymiany. Późna nowoczesność i nasze wielkie narracje, W.A.B., Warszawa 2009

Książkę Przemysława Czaplińskiego czyta się z zapartym tchem. Odkłada się ją z myślą, kiedy będzie można wziąć ją znów. To nie znaczy, że jest to pozycja na jeden wieczór, to raczej trudna lektura, nawet irytująca, wywołująca częstą niezgodę. Jednocześnie przekonywająca, przekonywająca tak bardzo, że można zapomnieć, że
nie traktuje o rzeczywistości, ale o literaturze.

Publicysta portalu „Polska XXI”, politolog Michał Wysocki, podsumował pracę Czaplińskiego dość surowo: „Słabość książki Czaplińskiego jest (…) dobrze zakamuflowana. Krytyczna analiza literatury okresu ostatniego dwudziestolecia sprawia wrażenie działania zastępczego, wobec — choć uznanej za konieczną — to niepojętej inicjatywy w sferze wyobraźni. »Polska do wymiany« podszyta jest ciągłym oczekiwaniem »nowego«, a oferuje jedynie kolejną rozprawę z przeszłością” — czytamy w recenzji zatytułowanej „Utracona inicjatywa w grze wyobraźni”. Moim zdaniem jednak akcent w tej ocenie jest położony w niewłaściwym miejscu. Nie jest bowiem największym problemem tekstów Czaplińskiego, że zajmują się przeszłością, a powinny przyszłością. Ostatecznie bowiem sprawy teraźniejsze narodu, wspólnoty politycznej czy kulturalnej tak samo są zależne od wydarzeń, postaw i wyzwań, jakie na nas oczekują, co od śladów minionych naszego bytowania. Wychylenie ku przyszłości, konsensus w sprawie tego, co dopiero będzie, sam w sobie nie rozwiązuje bowiem problemów dnia dzisiejszego.

Historia Polski w latach, które interesują Czaplińskiego (1986–2008) to właśnie doskonały przykład nieuchronnej klęski myślenia nastawionego na konsensus przyszłościowy. Kwestie lustracyjne tłumione przez lata, wyciszanie sporu politycznego o kształt tożsamości narodowej, osłabianie „heroicznej historii Polski” — szczególnie dwudziestowiecznej — to tendencje, które oglądaliśmy w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Doprowadziły one do eksplozji polityczności w pierwszych lata nowego tysiąclecia — nienaturalna cisza trwająca szczególnie w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych wzmogła wrażenie ideologicznej katastrofy. Jeśli jednak można coś o tym sądzić naturalnym jest właśnie stan, kiedy polityczne zmagania znajdują swój czas, a dzięki niemu także miarę i nie kumulują się w jedną rewolucyjną falę. To dlatego przeszłości nie można usuwać ze zmagań o teraźniejszość. Wymaga ona zamknięcia i uporządkowania, a nie nostalgii czy resentymentu.

Jaka jest zatem w takim razie ta właściwa słabość książki Czaplińskego? Chodzi o tę cechę, którą wspomniałem na początku. Wywody Czaplińskiego są tak przekonujące, że można zapomnieć, o czym traktują. Problem nie polega jednak na tym, że może szwankować percepcja intelektualna czytelnika, to byłby jedynie problem czytelnika. Rzecz w tym, że sam Czapliński w niezauważalny sposób przechodzi od analizy literackiej do oceny rzeczywistości społecznej. Można by to jeszcze zrozumieć, gdyby autor wyznawał koncepcję literatury jako zwierciadła rzeczywistości. Jednak tak nie jest. I nagle bliskie Czaplińskiemu wątki ideowe, choć odrzucone jako literatura, stają się materią politycznej argumentacji. Takie fragmenty gdzie załamuje się dyskurs krytycznoliteracki na rzecz bieżącej publicystyki przynoszą czytelnikowi największe rozczarowanie. Szczególny tego przykład znajdujemy w rozdziale „Kościół i ciało” gdzie dowiadujemy, że wiarygodna jest wizja, w której katolicy to społeczność „obłudna i okrutna, jedno zaś i drugie warunkuje się nawzajem: wąskie zasady tłumią życie, więc gdy życie upomina się o swoje, wówczas obłuda nakazuje ukrywać kłamstwo”. Dalej znajdujemy ciąg uwag o katolickich rodzinach przekazujących dzieciom „zafałszowaną aksjologię”, o Kościele „sankcjonującym domowych gwałcicieli”, o „kolisku katolickiej obłudy i przemocy” itd. Już nie wiadomo czy te rodziny, wspólnoty, parafie są tylko obrazem ze świata powieści takich jak „Katoniela” Madeyskiej, czy „wiarygodnym obrazem świata”, w którym żyjemy. Jeśli czytelnik jest katolikiem, mężem i ojcem, lektura wspomnianego rozdziału będzie dla niego najlepszym miernikiem, w którym miejscu literackie i medialne fantazmaty na temat katolicyzmu Czapliński bierze za fundament własnych wyobrażeń o tej wspólnocie.

Patrząc na książkę „Polska do wymiany” z bardziej ogólnej perspektywy z łatwością dostrzeżemy, że zajmuje się ona figurami najbardziej oczywistymi i współcześnie najbardziej interesującymi dla krytyki literackiej — są to figury innego, obcego, odmieńca. W najróżniejszych postaciach oglądamy ich oblicze — zwykle jest to „ubek, Żyd, pedał” jak pisze Czapliński cytując Janusza Andermana. Można śmiało powiedzieć, że ten język, ten dyskurs, to jest ta „Polska do wymiany”. Polska, która myśli kategoriami wykluczenia i poprzez te wykluczenia się identyfikuje. W jakiejś mierze słusznie. Jednak trudno utrzymać tezę, że spójność narodowa Polaków opiera się właśnie na takim dyskursie. Owszem, ten dyskurs jest, ale nie on zdecydował o tym, że Polacy mają swoją „historię heroiczną”.

Znamienne jest to, że, czytając analizy Czaplińskiego, dość łatwo można znaleźć jeszcze jednego wykluczonego (trudno powiedzieć czy bardziej przez samą literaturę, czy przez omawianego autora), o wykluczeniu którego jednocześnie właściwie się nie mówi. Katolicyzm nie ma tu naprawdę swojego miejsca — jest sprowadzony do problemu „gumki” i indywidualnych dylematów bohaterów literackich związanych z etyką seksualną. Katolicyzm, będący rdzeniem polskiej tradycji i tożsamości, właściwie nie istnieje jako pozytywne odniesienie. Niezauważona jest jego pozytywna społecznotwórcza rola — zarówno w PRL jak i III RP. Być może na tym ma polegać postulowana przez Czaplińskiego „wymiana narracji” — za „ubekiem, Żydem i pedałem” kryje się jako środowiskowe alter ego „nacjonalista, katol i hipokryta”. Symptomatyczne jest to, że Czapliński przeciwstawia to, co katolickie, temu co chrześcijanskie.

Pomimo tych gorzkich uwag na koniec trzeba przypomnieć to, co zostało napisane na początku — „Polska do wymiany” to książka, którą czyta się z zapartym tchem, która zachwyca erudycją. Wiele też można w niej znaleźć szczegółowych i trafnych analiz. Niestety, powtarzam to w pewien sposób za Michałem Wysockim, nie wiem, co ta książka daje nam dziś i dokąd nas prowadzi, do jakiej Polski? Czy do Polski?