Wojciech Wencel: Refugium
Ci z kresów przeniesieni na jałową ziemię
którzy długo nie chcieli się przyjąć marnieli
przeklinając nowy porządek
ci z lasów trzymani w piwnicach by zmiękli
którzy długo mrużyli oczy chorowali
przeklinając nowy porządek
ci z powstania nawożeni czarną pianą gazet
którzy długo błądzili w ruinach miasta
przeklinając nowy porządek
wszyscy nagle znaleźli się w wolnym kraju
który jest także twoim krajem
są tu a jakby ich nie było
raz lub dwa razy w roku spotykasz ich
pod pomnikami na cmentarzach w parku
czasem ocierasz się o nich w kościele
wysłużone płaszcze buty z prawdziwej skóry
bruzdy na twarzach krawaty moherowe berety
biało-czerwone opaski na ramieniu
mają swój świat: przepływają jak zjawy
z porannej mszy do klubu dyskusyjnego
towarzystwa wzajemnej prefacji
cenią ich głównie dokumentaliści
w filmach śpiewają wewnątrz budynków
z których nie został kamień na kamieniu
reszta traktuje ich jak cudzoziemców
którym powinno się odebrać dowody
osobistych tragedii
tę ostatnią broń którą trzymają kurczowo
stojąc na straży wspólnego losu powtarzając
przez sen: jestem Polką jestem Polakiem
tworzą gatunek endemiczny niechciany
po długich targach wpisany na listę
europejskich osobliwości
wzgardzeni przez świat mężowie boleści
oswojeni z cierpieniem jak ktoś
przed kim się twarze zakrywa
obarczyli się naszym losem dźwigali
nasze brzemiona a myśmy ich za skazańców uznali
chłostanych przez Boga i zdeptanych
lecz byli przebici za naszą próżność
spadła na nich chłosta zbawienna dla nas
a w ich ranach jest nasze zdrowie
ich dzieci i wnuki będą wyrastać przed nami
jak młode drzewa z wyschniętej ziemi
w której wciąż tkwi Korzeń korzeni