Wojciech Kaliszewski: Słowa nieprzypadkowe
W świecie, w którym z dnia na dzień przybywa wielkich arterii otoczonych szczelnymi barierami i dźwiękochłonnymi ekranami, w którym rytm ludzkich kroków ginie w potężnym strumieniu zdarzeń, niełatwo iść własną drogą. Niełatwo dlatego, że trzeba ją po pierwsze wyznaczyć według wewnętrznej, wyrysowanej na własnym planie sumienia, mapie. A to – tutaj mamy drugi powód trudności – wymaga rzeczywistej i najgłębszej moralnie odpowiedzialności i otwartości. Jednocześnie ta własna ścieżka – i tylko ona – prowadzi poprzez las rzeczy drobnych, zdawałoby się błahych, trochę niemodnych, kruchych i wytrąconych z biegu rzeczy wielkich. Lecz czy to nie one właśnie są fundamentem czasu i historii? Więc trzeba to, co kruche odkryć, odsłonić, rozpoznać, bo, mówiąc za Norwidem:
W Muzeum Dama stawa z parasolką
Przed garnkiem takim;
W Sycylii stąpa (choćby była Polką!…),
Nie wiedząc, na kim!..
Taki musi być początek drogi, własnej i prawdziwej drogi, musisz wiedzieć, po czym i po czyich śladach stąpasz, musisz być gotowy na każde spotkanie, jeśli to ma być droga prawdziwa, twoja, naprawdę własna i świadomie wybrana.
Pierwszy krok na własnej drodze Grzegorz Łatuszyński stawia, przekraczając symboliczną linię światła. Ona wyprowadza go ponad płaski horyzont, pozwala spojrzeć szerzej i dalej. Tom Własną drogą jest lirycznym zapisem wędrówki poety, szukającego potwierdzenia człowieczej tożsamości. Jego bohater staje na granicy jaśniejącego korytarza, niczym w rozświetlonej odsłaniającej świat panoramie luster, w bliskości gwiazdy, która wskazuje człowiekowi drogę swoją odwieczną obecnością i czystością blasku. Bohater staje więc w świetle, odkryty i gotowy wyśpiewać hymn na jego cześć, w którym motyw jasności oznaczać będzie trwałe źródło radości. To droga wyznaczona przez Ikara, ale nieopatrznie podjęta ku najwyższym szczytom – z zachłanności – grozi przecież spopieleniem:
światło słoneczne budzi radość
[…]
w nim się możesz ogrzać
i możesz się spalić
Naruszenie granic porządku oznacza zburzenie harmonii, jest niebezpiecznym występkiem. Człowiek nie może zbliżyć się do samego źródła światła, musi znać miarę, iść jakby pomiędzy słońcem a księżycem, między kształtem a cieniem:
światło i mrok
a ty
pośród
Bohater Łatuszyńskiego stoi w miejscu przecięcia się wielu dróg, wielu linii. Naturalny, kosmiczny układ dolnych i górnych horyzontów krzyżuje się tutaj z siatką moralnych ścieżek, a wszystkie one mają ponadto swoje odpowiedniki w świecie dróg realnych. Te wielostopniowe przenośnie tworzą nie tylko ramy świata przedstawionego, ale wypełniają także jego wewnętrzną strukturę. Spojrzenie odśrodkowe, biegnące po wielu trajektoriach, obejmujące i odkrywające, sprawdza się w przestrzeni światła i cienia, jest od nich zależne i nieustannie poddawane próbie. Dlatego tak ważne są proporcje, którymi bohater mierzy i ocenia świat. Kiedy patrzy na rzeczywistość, szukając mapy, wytyczając kierunki i zadając pytanie o to, po czym „stąpa”, wtedy osiąga najwyższy stan moralnej koncentracji. Za jego sprawą widzi wszystko wyraźnie, ostro odbiera impulsy płynące z otoczenia, wręcz fizycznie doświadcza istnienia: „Rozbłysk ożywionej materii, / Życie chwilą, która trwa.”
To doświadczenie niesie w sobie przeczucie śmierci. A jeżeli pojawia się zwątpienie, to światło poddaje się mrokom. Dlatego z pola naszej świadomości staramy się usunąć cień obojętnej temporalności. Każdy powtarza Goetheańskie „chwilo trwaj’, uporczywie domagając się redukcji czasu do bezczasowej wieczności, stawiając naprzeciwko natury kulturę. Tymczasem chwila przyjęta i przeżywana od środka, rozświetlona niespodziewanie rozszerza swoje granice, pokonując w niezwykły sposób własne ograniczenie. To jest cud i swoiste olśnienie, otwierające świadomość człowieka na znaki ukryte i zamaskowane. Kiedy Łatuszyński powiada:
Rozbłysk ducha ucieleśnionego,
Życie przeszłością,
teraźniejszością
i przyszłością
to buduje syntezę czasu, stwarza poczucie jedności potrzebnej dla zrozumienia tego, co jest namacalną rzeczywistością. Kto zrozumie tę jedność, ten zrozumie, że „czas biologiczny” nie musi być „beznadziejnie trwoniony”. Przemijanie jest częścią porządku natury. Odnalezienie klucza, który pomógłby nam oswoić się z prawami naturalnymi, równałoby się wyzwoleniu z niepokoju, który jest źródłem poczucia niespełnienia. Człowiek szczęśliwy, a więc wolny od lęku, to ktoś, kto z „przedsionka agonii” przechodzi do tunelu wypełnionego światłem, kto idzie dalej.
Obserwowanie świata od środka, z punktu, w którym krzyżują się jego najważniejsze arterie, wytycza dogodną perspektywę poznawczą. Ten punkt może być zaznaczony w wielu miejscach – na ulicach, placach, w domach. Tam są początki i zakończenia dróg, początki spotkań i rozstań. Wszystko to układa się w długi katalog zdarzeń historycznych. Bo Łatuszyński historii nie ignoruje. Jego poetyka nie ucieka od toku relacji, opowiadania, opisu wziętego „z życia”. Przeciwnie – te elementy tworzą epicką ramę, w polu której rodzi się dramatyczne i liryczne napięcie. Historia jest dla niego i jego bohatera istotnym polem, po którym „stąpa”, starając się odnaleźć i zrozumieć wszystkie przecinające je ślady. Nie są one proste. Oto bałkański pejzaż, pełen piękna, ale i krwawej przeszłości, który ma swoje – zaskakujące – miejsca związane także z polską historią. To są węzły zdarzeń wplecione w pamięć miejscowych ludzi, rozplątywane przy okazji spotkań, rozmów jak wtedy, kiedy w zwyczajnym barze oszczędnie toczy się opowieść o bezzębym starcu, który
…był tu, w górach
za przewodnika u waszego rotmistrza,
[…]
A gdy lud za nim nie poszedł, to się obraził
pozostał w górach i dalej samotnie,
niczym lampart polował na Niemców.
Epizody przeszłości nanizane na osnowę współczesnej rozmowy w formie zdań eliptycznych, niepełnych, odklejanych z trudem od ściany pamięci układają pieśń pełną i prostą. Pełną to znaczy ogarniającą cały dramat ludzkiego losu z jego najbardziej heroicznymi i wzniosłymi chwilami, ale także z objawieniem całej nędzy i cierpienia człowieka. Prostota dotyczy języka, w tym przypadku zredukowanego do samych oznajmień, do rdzenia słów, do czasownikowego dynamizmu, który – sam nie będąc obrazem – obrazy wywołuje w wyobraźni odbiorcy. To dwie cechy archaiczne opowieści, inicjujące pieśń poetycką od zawsze. Można je jeszcze i dzisiaj dostrzec w opowieściach bezpośrednich, zatopionych w doświadczeniach i naoczności. Ten typ narracji poetyckiej jest Łatuszyńskiemu bardzo bliski. Autor Własną drogą jest poetą wkraczającym bezpośrednio w świat swoich bohaterów, towarzyszy im, podaje rękę, ich historie przechowuje w pamięci i w końcu opowiada. Jego wiersze to poezjo-obcowanie. Bo samo pisanie i formowanie poetyckie staje się także swoistą częścią opowieści, jest jej dopełnieniem i zwieńczeniem. Takie skracanie dystansu między światem przedstawianym a czynnościami twórczymi nadaje poezji Łatuszyńskiego charakter działania. On sam, poeta, jest – staje się – częścią świata przedstawionego. Pisząc, dopisuje się do podjętych wątków jako słuchacz, obserwator i świadek. Ta poetycka – jeśli tak można rzec – metodologia przywraca tradycję twórczości ustnej, z której wyrosła wszelka poezja. W takim sposobie konstruowania opowieści jest coś jeszcze, co czyni ją bardziej rozpoznawalną jako rzecz autentyczną w świecie artefaktów – to swoista prywatność, a dokładniej mówiąc, jej ujawnienie. Poetyckie napięcie rodzi się z tego, co rzeczywiście doświadczone i wewnętrznie przeobrażone. To jest perspektywa „własnej drogi”, wolnego wyboru, która domaga się odpowiedzialności za każdy krok. U Łatuszyńskiego cienka jest granica oddzielająca poezję od przestrzeni zdarzeń. Wszystko, co na niej powstaje, świeci ostro i jest wyraziste. Ale to nie znaczy wcale, że proste i zrozumiałe. Dlatego poeta „używa” różnych języków i formuł. Nieprzypadkowo przecież wiersz poświęcony pamięci starego bohatera i jego losom poszerzony zostaje o przypis, w którym Grzegorz Łatuszyński wyjaśnia i rozszerza poetycko zapisane epizody i historie ich odkrywania, zaznaczając, że całość spisał po trzydziestu latach. Przypis staje się jedną z nośnych perspektyw jego wiersza, łączy się z nim w zwartą całość znaczeniową. Takie komentarze, aneksy i dodatki są dla twórczości Łatuszyńskiego znamienne. On buduje całość mówiącą różnymi poetykami i głosami, całość wielopostaciową, złożoną. Do tej warstwy należy także appendix – właściwie poetycka glosa – dołączony do tomiku, zawierający dwa wiersze niezwykle ciekawego współczesnego poety serbskiego, Adama Puslojića, dedykowane Łatuszyńskiemu. W jego wierszach też brzmi żywa mowa, jej rytm pełen jest codziennych kroków i oddechów. To są słowa na słowa, spojrzenie poety na poetę: to wspólne odkrywanie „radości słów”.
Podążać „własną drogą” to iść w sobie i przez siebie w tym, co składa się na świat bliski, gotowy odpowiedzieć na wszystkie pytania. Pełne zrozumienie sensu i celu tej drogi łączy się z odrzuceniem tego, co zastępcze, tymczasowe i sztuczne:
Chciałbyś być unikalny
Chciałbyś być niebanalny
A jesteś grudą ziemi
Tej ziemi
I bądź nią
Grudą żyzną
Nie jałową
To odmieni twe oblicze
Godnie przeżyć każe życie
Wiersz osnuty na skojarzeniach i zbliżeniach do słów ważnych, silnych, twórczych i zachowana w końcowym dystychu składnia i budowa właściwa dla rymowanego napomnienia to nic innego jak opowieść o katharsis. Oczyszczenie z fikcyjności to powrót do siebie, do imienia, śladu domu, do bliskości. Łatuszyński niesie pamięć swojego bohatera przez różne granice czasu i przestrzeni, zachowuje jego wspomnieniowe migawki, pisząc w ten sposób summę własnego losu. W tej pamięci są kasztany posadzone na skwerku przed oknem mieszkania, są przechodnie przemierzający ulice bałkańskich miast, są znajomi, jest wreszcie ciocia Fela, która: „robiła chłodnik wileński, / robiła barszcz ukraiński” i która „kiedy przyszło nam wyjeżdżać / z Polski co przestała być Polską / do Polski co miała być jeszcze Polska” została, żeby pilnować domu, bo ktoś przecież musiał zostać, ktoś musiał podtrzymywać ten krajobraz w ramach tego, co własne i swoje. Ale:
nie zobaczyliśmy już więcej naszej Cioci
po latach usłyszeliśmy
że oczy wypłakała
w oczekiwaniu na nasz powrót
do końca swojego życia
nie porzuciła nadziei
zabrała ją ze sobą
Wielkości straty nie da się ostatecznie nigdy wymierzyć. To migawkowo odtworzone przeżycie, wiążące los rodzinny z losem narodu jest mimo to próbą takiej miary, ale jest też pocieszeniem i drogowskazem prowadzącym dalej. Bo to „dalej” jest nam potrzebne. Choćby kruche i pełne żalu. W tym wierszu, niczym w trenie, te wszystkie funkcje łączą się w najprostszą i tym samym najprawdziwszą opowieść o życiu. Bo ono takie jest – i piękne, i straszne, radosne, i tragiczne. I taka też zmienna i dynamiczna jest droga bohaterów Łatuszyńskiego.
Pierwszy zbiór wierszy Łatuszyńskiego, znakomitego tłumacza poetów bałkańskich, nosił tytuł Twoja chwila. To było spotkanie z czasem i w czasie, z tym, co trwa i co przez trwanie przechodzi. Drugi zbiór – Własną drogą – rozciąga ponad czasem kruchą przestrzenność. Ta droga ma wiele ważnych przystanków, które każą zatrzymać się i zadawać pytania, dziwić się i podziwiać. Tak czas przecina przestrzeń. A z tego, co uchwycone, zauważone i dotknięte układa się wizerunek świata co prawda nietrwały, ale jakże ciekawy i piękny. „Oto – jak napisał Adam Puslojić – szczypta radości, dla naszego Grzegorza poety polskiego”.