30 mar

Janusz R. Kowalczyk: Najsłynniejszy kot PRL-u

Jedną z najciekawszych zwierzęcych indywidualności w historii polskiej literatury jest kot Iwan sportretowany przez Tadeusza Konwickiego. Przede wszystkim w Kalendarzu i klepsydrze (1976), choć także we Wschodach i zachodach księżyca (1982) czy Nowym Świecie i okolicach (1986). Pozyskany od Marii Iwaszkiewiczówny kot Iwan, „zwany przez przyjaciół Wanią”, trafił również do dziecięcej książeczki Dlaczego kot jest kotem? (1976) z ilustracjami żony autora, Danuty Konwickiej.
Kocie obyczaje od dawna pobudzały fantazję ludzi pióra. Wystarczy wspomnieć baśnie: Kot w butach (1697) Charlesa Perrault czy Kota Mruczysława poglądy na życie (1821) E.T.A. Hoffmanna. W Przygodach Alicji w krainie czarów (1865) Lewisa Carrolla znajdziemy fantastyczny wizerunek kota z Cheshire, którego uśmiech „trwał jeszcze przez pewien czas, gdy reszta już zniknęła”.
Pamięć podpowiada Kota, który chodził własnymi drogami (1902) Rudyarda Kiplinga i zbiór niezwykłych wierszy Thomasa S. Eliota Koty (1939), które zainspirowały Andrewa Lloyda Webbera do stworzenia musicalu (1981) o tym samym tytule. Osobne miejsce przypada znanemu z czarciej natury Behemotowi w Mistrzu i Małgorzacie (1968, I wyd.) Michaiła Bułhakowa.
Postać kota Mruczysława na długo przed Hoffmannem wprowadził do literatury Ignacy Krasicki w poemacie Myszeidos pieśni X (1755). Szlachetne te stworzenia nadawały ton opowiadaniu Kot w mokrej trawie Kornela Filipowicza (1977) czy Rudy kot Marka Nowakowskiego (1979). Po śmierci Filipowicza Wisława Szymborska napisała: „Umrzeć – tego nie robi się kotu” (Kot w pustym mieszkaniu, w: Koniec i początek, 1993). W antologii polskich opowiadań fantastycznych Trzynaście kotów (1997) można poczytać także o wielu innych przypadkach.
Kocią tematykę w naszej powojennej literaturze najoryginalniej ujął Tadeusz Konwicki. O tym, jak głęboko jego kapryśny i bezczelny czworonóg zapadł w pamięć czytelników, świadczy choćby fakt, że pojawia się w krzyżówkach jako definicja hasła Iwan. Nie było w PRL-u słynniejszego kota.

Kot Iwan jest rodem z Leśnej Podkowy. Pytałem kilkakrotnie Marysię Iwaszkiewiczównę o jego rodowód. Bardzo zmieszana, przyznawała się skwapliwie, że jego ojcem był słynny bandzior podwarszawski, kot Bazyli. Ale ja podejrzewam, że mama Wani, chowana w lasach, miała jakiś niedobry romans ze żbikiem albo nawet rysiem.
Bo patrzcie, jak wygląda kot Wania. Przede wszystkim ma wcale nie okrągłą, ale mocno pociągłą i chudą twarz. Nad tą twarzą bardzo męską, bardzo surową, zupełnie wyzutą z kociej dobroci i wręcz okrutną, sterczą do góry uszy dość długie, spiczasto zakończone, bez mała z pędzelkami, co to sami wiecie, a ja rozumiem. Oczy ma Wańka jaskrawoseledynowe, może raczej jak siarka i w tych oczach nie uświadczysz współczucia ani serdeczności. Cała postać jest dość olbrzymia, raczej przerażająca, nogi tak grube, jak moje ręce w przegubach. W każdym razie kot Iwan najczęściej budzi podziw i grozę.
Od razu wyznam rzecz wstydliwą. Kot Iwan nas często bije. Moją żonę, moje córki i mnie. O coś raptem obrażony, zaczaja się w korytarzu i biada temu, kto tam wejdzie. Podskoczy, walnie łapami po nodze zamachowymi ciosami, a bywa, że i ugryzie. W stosunku do mnie stara się miarkować, ale też swoje odbieram. Bije mnie jak bokser, po męsku, chowając pazury. Czasem, kiedy nie jest zły, ale przychodzi na niego dziwna drapieżna fantazja, nagle przeleci obok i kopnie mnie wzgardliwie z obu tylnych nóg. Jest to nasza wstydliwa tajemnica rodzinna. Przed światem udajemy, że nasz kot kocha nas ślepą szaloną miłością.

Odwaga Konwickiego, który nie wahał się pisać o zbójeckiej naturze kota, którego rosyjskie imię w Polsce jest synonimem Rosjanina, sowieta, przyprawiała PRL-owskich czytelników o mrowienie w całym ciele. Nie kryli zdumienia, jak równie czytelna aluzja umknęła czujności cenzora. Dowodów na bezeceństwa kota Iwana jest mnóstwo, pora mu jednak oddać sprawiedliwość, że jak umiał, tak dbał o powierzchowność swego pana.

Wydaje mu się, że moja sierść na głowie niebezpiecznie się przerzedziła i zmarniała. Wobec tego co rano, kiedy się tylko obudzę, włazi na mnie i gruntownie wylizuje mi leczniczo głowę. Język kota przypomina papier ścierny albo pilnik do paznokci. Wijąc się z bólu, próbuję zepchnąć z siebie samozwańczego doktora, ale on, uwznioślony miłosierdziem, przydusza mnie do łóżka szponiastymi łapami i z łagodną wyrozumiałością kontynuuje zabieg, w wyniku którego moja głowa wygląda jak po gradobiciu. O tę torturę tak strasznie są zazdrosne moje kobiety. Tak bezwzględnie lżą mnie i kota.

On liże, one lżą… Miał też Iwan budzące niepokój zdolności sprawcze.

Dawniej zawsze istniała obawa, że nie dostaniemy paszportów. Kiedy z żoną wypełnialiśmy formularze paszportowe, wiadomo było, że jeśli kot nie wskoczy na stół i nie usiądzie na nich estetycznie, założywszy ogonek i łapki, to nie będzie paszportów. A jak skoczył, siadł z aprobatą, zezwolił na wyjazd, wiedzieliśmy, że są szanse na paszport.

Iwan był zwierzęciem co się zowie charakternym, co sprawiało, że pisarz zdawał o nim liczne relacje. Nie krył na ogół ironii i dystansu do obyczajów kota, ale i nie skrywał fascynacji.

Kot leży rozwalony na moich zwłokach. Czasem przeleci po nim jakiś dreszcz albo coś w rodzaju kurczu, raptem zajęczy cichutko, potem strzepnie łapką, jakby chciał strącić coś, co się przykleiło natrętnie do czarnych ciepłych i miękkich paluszków. Kot Iwan śni. Ale co on śni, dokąd wysyła swoje fale i jaką otrzymuje odpowiedź z tego wymiaru albo z tej rzeczywistości, gdzie koty są władcami, tego ja nie wiem. Lecz wiem, że mimo wszystko, mimo napięcia, awantury o użytą czasem przeze mnie zwiniętą gazetę, że mimo wszystko kot Iwan jest nam życzliwy i ta życzliwość okaże się dla nas zbawienna, kiedy pewnej godziny przekroczymy granice naszej rzeczywistości i znajdziemy się tam, w niewiadomym nam innym wszechświecie, gdzie być może koty mają wielkie wpływy i kolosalną pozycję.

Osobowość kota Iwana tak mocno odcisnęła się na życiu Tadeusza Konwickiego, że postanowił dać mu literackie świadectwo. Gwiazda Iwana rozbłyskiwała także w wywiadach przeprowadzanych z pisarzem.

Obsłużenie, adoracja i obcowanie z kotem Iwanem wymagało ode mnie ogromnych sił. Osiemnaście lat nie jeździłem na wakacje, bo on nie lubił oddalać się z domu. Musiałem więc mu towarzyszyć. On miał różne fanaberie, na przykład fatalnie wpłynął na moje upodobania. Pan Konwicki bowiem lubił sobie czasem golnąć i w stanie lekkiego upojenia wracać do domu. To doprowadzało kota Iwana do szału. Czego on nie wyrabiał! Te skoki, te prychania! tak strasznie demonstrował niechęć do alkoholu, że ja – grzeszny – musiałem się powściągnąć w tej dziedzinie.
W bardzo wielu dziwnych miejscach świata nie pytano mnie o naszych przywódców, moją rodzinę czy wielkich artystów, tylko: co robi kot Iwan i jak się czuje. I on, biedny, umierał też w pewnym napięciu towarzyskim. Zadzwoniłem do jakiegoś pana weterynarza i ten, jak się dowiedział, że chodzi o kota Iwana, w środku nocy ściągnął asystentkę, przyjechał z gigantycznym kufrem instrumentów, medykamentów, żeby go ratować.

Mimo obfitych cytatów, jest to zaledwie ułomek tekstów z kotem Iwanem w roli niepośledniej. Proza polska zapewne znakomicie obeszłaby się i bez kota Iwana. O ileż jednak byłaby uboższa.