Tomasz Pietrzak: Alija bet, 1943
Lipmanowie, jak wyjęci ze sztetlu – handełes i czarna kura
domowa, trzy kroki za nim. Nawet do zdjęcia pozuje z ukrycia.
Jaka tam ŻONA? Służka, o czym świadczą – jego: krochmal,
kanty, biel – jej: marszczenia, papier na dłoni, wiek. Znów
jest gwarno w telawiwskim porcie, łodzie ciągną czwórkami
do brzegu. Szolem, Binem, Pejsach, Elchanam – skłócone
języki całej Europy. Pierwszy meldunek – studio fotograficzne
uchodźcy Sedera: żona, teść, babka pamiętająca Cara, syn
nie syn – trzaska się im portretowe i wrzuca w powielacz.
Chaim, Mosze, Aron, Oszer, Lejb – mówią że ubyli, a tu
znów ich przybywa, taśmowo. Kiedy tak stoją w atelier,
dzień po przybyciu, ktoś za broszki rozdaje im role. Głos
zza plandeki mówi: masz brata – Węgra, siostrę – Rumunkę,
matka będzie – Holenderką z tanio wydanym dokumentem.
Dostaniecie chleb, co do reszty trzeba dogadać się samemu.