10 lip

Tomasz Rowiński: PRL, Wołyń, Iberoameryka

Andrzej Dziurawiec, Późny Gomułka, wczesny Gierek, Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Pierwsze moje wrażenia związane z książką „Późny Gomułka, wczesny Gierek” Andrzeja Dziurawca miały zasadniczo charakter – avant lettre. Zanim sam jeszcze zabrałem się do jej lektury, przeczytała ją moja żona, okraszając to zajęcie chichotem i sporadycznymi salwami śmiechu. Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy nie będę miał do czynienia z literackim odpowiednikiem filmów Barei. Tę intuicję wzmacniał jeszcze tytuł książki, który wydawał się wskazywać na najbardziej siermiężne czasy epoki PRL. Do tego okładkę książki ozdobiono zdjęciem produkowanego na licencji polskiego małego fiata otoczonego twarzami Polaków zadziwionymi owym cudem techniki włoskich inżynierów. Także rzut oka na ostatnią stronę, gdzie umieszczono krótkie komentarze, a także fragment tekstu, nie pozostawiał złudzeń. „Andrzej Dziurawiec […] rewelacyjnie konstruuje pełną dowcipu i osobistych refleksji narrację z czasów późnego Gomułki i wczesnego Gierka”, odnotowuje redakcja. Oddano też głos samemu autorowi: „Komuniści z żelazną konsekwencją zamieniali moją ojczyznę w nudne, zapyziałe zadupie. W takie spotworniałe Kielce ze strasznego snu Witkacego”.
A jednak moja żona po przewróceniu ostatniej strony książki stwierdziła, że ten tytuł z Gomułką i Gierkiem wydaje się jej sztuczny, że większość opowiedzianych historii mogłaby się zdarzyć kiedykolwiek. Można powiedzieć nawet więcej – te z opowiedzianych historii, których rodowodu należy się dopatrzyć w przełomie dekad lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, sprawiają wrażenie najbardziej pozbawionych kontekstu historycznego. Być może taka była specyfika tych czasów. Wydaje się jednak, że tym, co jest wspólnym mianownikiem dla wszystkich opowiedzianych przez Andrzeja Dziurawca historii, jest przede wszystkim jego własna biografia i zdolność tworzenia literackiej gawędy, a nie czasy głębokiego PRL-u. Oczywiste stało się dla mnie, że nie chodzi tu o to samo, o co chodziło Barei.
Trudno inaczej czytać ten zbiór opowiadań – momentami niezwykle zabawnych, ale też niejednokrotnie gorzkich i smutnych, niż z nastawieniem, jakie towarzyszy lekturze gatunku określanego mianem wyznań. To nie jest satyra polityczna na PRL, to opowieść o sobie, o ludziach bliskich, wartych zapamiętania, utrwalenia. Pierwsze kilkadziesiąt stron książki Dziurawiec poświęca losom swoich przodków, szczególnie babci Anieli – jej wędrówce na Kresy i z kresów. Są to nostalgiczne opowieści, dzięki którym wchodzimy na Wołyń – w świat pogranicza polsko-ukraińskiego otoczonego dzisiaj ideologicznymi sporami polityki historycznej. I jak zwykle konkretna, indywidualna opowieść, okazuje się podążać w poprzek takiej czy innej legendy historycznej, zarówno tej czarnej, jak i białej. Bardzo podobnie Dziurawiec kreśli relacje polsko-żydowskie w przedwojennej Polsce. Oszczędne w słowa anegdoty mówią bardzo wiele, jak choćby przytoczony krótki dialog z babcią Anielą: „Babciu, a lubi babcia Żydów? – Nie lubię. – A dlaczego nie lubi babcia Żydów? – A kto ich tam lubi! – A zrobił kiedyś babci jakiś Żyd krzywdę? – Nie, no tego to ja wnusiu nie mogę powiedzieć. Jak dziadek na Wołyniu z Mojszem końmi handlował, to nieraz bywało, że jak po targu we Włodzimierzu dziadek się uchlał do nieprzytomności i go policaje do cyrkułu zabrali, to Mojsze całą noc pod cyrkułem czekał. I nigdy nawet na złotówkę dziadka nie oszukał. Nie, wnusiu, ja tam złego słowa na Żydów nie dam powiedzieć! – To co, jednak lubi babcia Żydów? – Nie lubię! – śmieje się babcia, rzuca we mnie pierogiem”.
Oczywiście Wołyń to tylko niewielki fragment całości. Najwięcej jest w książce Dziurawca burzliwej młodości, nieustannych erotycznych i alkoholowych poszukiwań. Są hipisi i gitowcy, jest początkująca bohema artystyczna, są młodzi trockiści zaszyci w Chacie Socjologa na Otrycie. Szczerość, z jaką autor dzieli się z czytelnikiem intymnym światem czasów swojej młodości, momentami budzi zażenowanie. Jednak prawdziwą siłą tego pisarstwa jest trafność anegdoty, obrazowość przytoczonej sytuacji, często podkoloryzowanej aż do granic rzeczywistości w taki sposób, że znaczenie traci kostium z epoki. Prawdziwa gawęda.
Uzupełnieniem zbioru „Późny Gomułka, wczesny Gierek” są dwa niezwykle gorzkie wspomnienia Dziurawca. Jeden znajdziemy pod tytułem „Likwidacja”, a drugi „Nie ma słów” – pierwszy jest obrazkiem z pracy komisji likwidacyjnej szacującej straty w uprawach po gradobiciu na pewnej wsi, drugi opisuje, jak autor razem z grupą przyjaciół został pobity w Bieszczadach za śpiewanie opozycyjnych i patriotycznych pieśni. W tych właśnie fragmentach najbardziej można odczuć, o jakich czasach czytamy. To jest właśnie późny Gomułka i wczesny Gierek opisani realistycznie, bez fantazjowania, efektownej formy, niemal oschle. I jeśli wolno oceniać – są to najlepsze literacko fragmenty całej książki.
Jednocześnie widać, że Dziurawca ciągnie gdzie indziej. Pięknie oddał to sam, pisząc o swoim zatraceniu się w literaturę iberoamerykańską i jej realizm magiczny. „A później przyszedł Marquez i chwycił nas za mordy. I trzymał, nie popuścił. A kiedy zaczęliśmy się wiercić, przybiegli mu z pomocą Fuentes, Llosa, Donoso, za nimi zgraja następnych. Nie szło żyć. Duszne opary mokradeł Macondo wypełniały mieszkania z wielkiej płyty, podłogi wypaczały się od tropikalnej wilgoci, korzenie namorzynów rozsadzały ściany, a z sufitów zwisały liany i inne paskudztwo. Nic dziwnego, że nie miał kto pisać do pułkownika, skoro jego potomkowie pisali do nas, pisali bez przerwy. Byli płodni jak królice, nie dawali chwili, by zaczerpnąć oddech. Cudem udało mi się wyrwać […]. Niepotrzebnie. Okazało się, że Iberoameryka nie wybacza zdrady, jej klątwa ścigała mnie przez lata”.
Na koniec dodam tylko, że oto właściwy cytat na ostatnią stronę okładki książki Andrzeja Dziurawca. Odpowiedniego dla niej tytułu, jak dotąd, nie znalazłem.