Piotr Pieńkosz: Czarno-białe barwy Auschwitz
Lidia Ostałowska, Farby wodne. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.
Nominowany do Oscara film Agnieszki Holland W ciemności oraz reportażowa książka Lidii Ostałowskiej Farby wodne to najnowsze wytwory sztuki poświęcone problemowi holokaustu. Zainteresowanie nimi ze strony publiczności pokazuje, że mimo upływu lat temat nie został wyczerpany i wciąż rodzi pytania, na które należy szukać odpowiedzi.
Fabuła Farb wodnych ogniskuje się wokół losów postaci artystki Diny Gottliebovej, czeskiej Żydówki, która w 1943 roku w jednym z bydlęcych wagonów trafia do obozu Auschwitz-Birkenau. „Znalazłam się na innej planecie” – powie po latach w wywiadzie. Hitlerowcy kierują ją do pracy przy malowaniu numerów na barakach. W prozaicznej z pozoru czynności obozowe straże dostrzegają zmysł artystyczny. Esesmani dostarczają jej zdjęcia swoich żon, narzeczonych i dziewczyn. Chcą, by tworzyła dla nich portrety. W końcu na jej talencie poznaje się doktor Josef Mengele, który właśnie prowadzi przerażające eksperymenty medyczne na uwięzionych w Auschwitz Cyganach. Anioł Śmierci chce, by Dina z fotograficzną wręcz precyzją ilustrowała akwarelami wyniki jego diabolicznych badań. Bohaterka posłusznie się podporządkowuje. „Jak pracowałam w obozie cygańskim, nie musiałam stać na apelach, nic nie musiałam robić, tylko rysować. Kiedy Mengele szedł na obiad, mi też przynosił coś do jedzenia. To był jedyny czas, kiedy w Auschwitz czułam się człowiekiem. Malowałam powoli” – wspomina Gottliebova. Praca w obozie u boku doktora uratowała ją i jej matkę przed skierowaniem do komory gazowej.
Podczas pracy nad książką Ostałowska wykonała ogrom pracy. To wyświechtane stwierdzenie nabiera głębszego sensu, kiedy przypomni się, że autorka stworzyła właściwie coś z niczego. Po pierwsze, jej zmarła w 2009 r. bohaterka nie zostawiła po sobie żadnych pamiętników. Farby wodne musiały więc powstać na bazie urywków wspomnień porozrzucanych w różnych mediach oraz relacji przyjaciół i bliskich Diny. Po drugie, autorka publikacji nigdy osobiście nie spotkała się z Gottliebovą, nie wymieniły nawet korespondencji. Ten ostatni fakt sprawia, że jej książka zyskuje na wiarygodności: widać, że biografka chłodno podeszła do postaci, którą opisuje. Bez żadnych sympatii i antypatii, z dystansem.
Należy pamiętać, że Farby wodne to nie tylko opowieść o malarce zmuszonej do uwieczniania zła. Niejako przy okazji Ostałowska porusza również całą gamę innych tematów. Najbardziej poruszający jest opis życia Romów w obozie i ich późniejszej zagłady, tych samych, którzy interesowali Mengelego pod kątem eksperymentów. Po wojnie ich tragedia nigdy nie została wystarczająco nagłośniona, więc przez lata tłumiono starania społeczności romskiej o zadośćuczynienie. „Ani w procesach norymberskich, ani na żadnej powojennej konferencji przestępstw przeciwko Cyganom nie uznano za ludobójstwo. Byli dopiskiem w statystyce zbrodni” – pisze autorka, udowadniając, że jej książka sięga dalej niż wiedza zawarta w szkolnych podręcznikach do historii.
Są też Farby wodne przypowieścią o sztuce, jej sile i moralności. „Sztuka nie powinna służyć ludobójstwu. A gdy służy i mimo to sprawia przyjemność? Zdegradowana do fotografii, do rzemiosła, pozwala żyć. Jak można sobie z tym poradzić?” – wybrzmiewają echem stawiane przez autorkę pytania. My nie musimy na nie odpowiadać, bohaterowie książki, umieszczeni w tragicznych dziejach obozu zagłady, i owszem, bo ludzi takich jak Dina było więcej. Więzień Józef Siwek, który podczas pobytu w Auschwitz narysował dwa tysiące portretów współtowarzyszy, mówi w rozmowie z Ostałowską: „Gdybym nie malował, nie przeżyłbym Oświęcimia. Malarnia dała mi dach nad głową, nie lało się na mnie, praca nie była przy łopacie, w żwirowni. Ale najważniejsze, że malując, zapominałem, ze jestem w obozie, choć malowało się zawsze pod strachem. Gdy jeden Niemiec kazał malować, drugi za to samo zabijał”. Sztuka, która w czasach pokoju przynosi nam tak wiele przyjemności, wówczas była sposobem, by choć na chwilę ubarwić szarą obozową codzienność. Dawała siłę i energię niezbędną do przetrwania.
W Farbach wodnych Ostałowska daje przykład rzetelnego reporterskiego rzemiosła. Dociera tam, gdzie inni nie mieli siły dotrzeć. Odnajduje i bada fakty, których innym nie chciało się szukać. Analizuje to, co inni bali się analizować. Dlatego ta książka, choć objętościowo niewielka, jest zdecydowanie warta uwagi.