20 gru

Magdalena Wojak: Smakowanie pistacji. O twórczości Igora Newerlego

Człowiek nie jest doskonałym automatem, ma namiętności, popędy, słabości, popełnia błędy, wcześniej czy później zdradzi się jakąś pistacją…
(I. Newerly, Opowieści z Dzikiego Zachodu)

Pewnego dnia, w pierwszych latach XX wieku okazało się, że świat nie jest całością, historia zrywa się z łańcucha, a Bóg przestaje być nośnikiem czytelnych znaczeń. Popękana rzeczywistość, rozsadzana wewnętrznym napięciem między mnożącymi się biegunami jest zbyt różnorodna i wieloraka. Przekracza możliwości jednego demiurga, który niejako pozwala na przybycie wielu bogów-barbarzyńców o nigdy niezaspokojonym apetycie. To oni próbując ów świat zawłaszczyć siłą, czynią go przestrzenią olbrzymiego ucztowania.
Samo jedzenie, często będące w swej istocie pożeraniem, to nie tylko akt mający służyć przetrwaniu. Jest w nim niezwykła rozkosz i drapieżność, żądza wchłonięcia w siebie fragmentów świata jak kawałków tortu. Słodycz władzy i dominacji oraz poczucie bezkarności dostępnej tylko bogom. Jednak sama uczta – tak odległa od Platońskiej uczty miłości czy chrześcijańskiej ostatniej wieczerzy niesie z sobą pewną solenność, uroczystość, ma wymiar święta, rytuału, a więc pewnej konieczności. Oznacza przyjemność i delektowanie się rozmaitością smaków. Wydobywanie ich niuansów i odcieni. Taka niejednoznaczność uczty, od której „aż glob nam dotąd trzeszczy”, doskonale określa strategię pisarską Igora Newerlego, który zdaje się przewrotnie pytać: czy lepiej ucztować z bogami czy samotnie? Przebywać w ich towarzystwie i spożywać pod ich czujnym okiem czy odkrywać na własną miarę radość z ocalałych (uratowanych przez siebie?) resztek oraz tropić smak i zapach odpadków? Czy to, co zostało z uczty bogów, jest darem czy przekleństwem? Posiłkiem czy wysypiskiem śmieci?
Kto ma rację: Tiutczew(1) czy Newerly? Poszukując odpowiedzi na to pytanie, należy mieć świadomość, że relacja z Bogiem zastąpiona relacją z wieloma bogami oznacza zachwianie dynamicznej równowagi i zdecydowanie deprecjonuje człowieka, który czuje się z góry przegrany w nierównym starciu przypominającym pojedynek Apollona z Marsjaszem. Wprowadza fatalizm i tragizm bez szans na katharsis. Z bożego dziecka człowiek znów staje się igraszką w rękach anonimowych sił. Ale nawet z tej podrzędnej pozycji Newerly walczy o zwycięstwo. Próbuje uchwycić jak najsmakowitszy kąsek, by z sumy małych olśnień uczynić ważny element swojego „światoobrazu”. Tak właśnie pojmowane jedzenie określa jego relację do rzeczywistości na bardzo wielu poziomach.
Różne strategie spożywania widoczne są zwłaszcza w tekstach o wymiarze autobiograficznym. Dla Newerlego, podobnie jak dla Manna, czas przeżyty jest czasem przeżutym, wchłonięty – uruchamia pamięć smaków sprzęgniętą z pamięcią zdarzeń. „Nie obchodzi mnie prawda historyczna. Wystarczy, że mogę to przeżywać…”(2) – mówi w opowiadaniu pt. Jak dobrze czasem być Waregiem z tomu Za Opiwardą, za siódmą rzeką. Ten baśniowo brzmiący tytuł sprawia, że literackie świadectwo w o wiele większym stopniu niż prawdę historyczną niesie prawdę własną, a opowieść o człowieku, który żył w ciekawych czasach nieoczekiwanie staje się historią ciekawego człowieka z czasem się zmagającego.
Dla czternastoletniego Newerlego kluczowym doświadczeniem była rewolucja 1917 roku. „Własne autentyczne rysy z tego roku, jego smak odnajduję w rzeczach, na pozór małych, bo nie ma jednej miary na to, kiedy i dla kogo coś jest duże, zwykłe albo całkiem nikłe” (3) – wyznaje po latach. Ledwie świadomy powagi zdarzeń, których został mimowolnym świadkiem, odczuwa dziecięcą ekscytację i podziw dla prawdziwych ideowców. Walczy o prawo do własnej wersji rewolucji odartej z haseł czy programów, ale za to pełnej impulsów „czegoś, co potem zyskiwało na wyrazie”. Analizując biografię Kropotkina, zamiast wielkiego przywódcy widzi mistrza sztuki życia wykorzystującego pełnię swej natury. Już wówczas, jako dziecko Newerly przeczuwał, że nawet po tak burzliwej uczcie, jaką była rewolucja, można nauczyć się czegoś od bogów zostawiających wątpliwej jakości odpadki: dążyć do doskonałości w zażywaniu istnienia. Wierny tej lekcji, kierowany intuicją podczas drogi ze szkoły obserwował zbierający się wokół mówców tłum: patrzył na twarze, słuchał nudnych i porywających słów i… łuskał słoneczniki. Jadł i uczestniczył w wydarzeniach zmieniających historię. Docierał do ziarna, lekceważąc sedno tego, co uznane za powszechnie ważne. „Samym sposobem wypluwania pestek wyrażało się podziw, aprobatę, protest, obojętność czy zachętę” (4) jakby rewolucja była dodatkiem, jedynie przystawką. Sam sposób jedzenia niósł znaczenie lepiej i bezpieczniej niż słowa, sam w sobie stanowił język symboliczny, ezopowy. Łączył z rzeczywistością. Był spontaniczną odpowiedzią i rodzajem własnego uczestnictwa w uczcie. Smak słonecznika był ważniejszy od władzy i od prawa szafowania życiem i śmiercią, które stanowiły dla bogów danie główne. Samo zaś jedzenie, choć różnie pojmowane, stawało się wspólnym doznaniem współbiesiadowania.
Newerly nie opowiada o wielkiej historii. Doskonale wie, że nawet dla naocznych świadków bywa ona abstrakcją – a jej treść ulatuje waz z górnolotnymi politycznymi frazesami. Pragnie być blisko krwioobiegu świata. Chce dotknąć, polizać, posmakować. Doświadczenie dwóch wojen światowych przeżywanych z różnego poziomu dojrzałości budzi w nim tęsknotę za konkretem, drobiazgiem, ulotną drobiną. Kroplą wody spływającą po dłoni podczas jednej z pierwszych powojennych wypraw kajakiem po Wiśle w pobliżu Gdańska. „Zanurzałem raz po raz palec wskazujący, aż w pewnej chwili, oblizując poczułem słonawość wody i dreszcz słów z Martina Edena”(5). Smak miał być nie tylko drogowskazem i świadectwem bliskości morza. Uruchomił jak Proustowska magdalenka wartość przeżywanej chwili i stworzył trampolinę dla wyobraźni spragnionej poetyckich wzruszeń. Słowa Swinburne’a z Ogrodu Prozerpiny stały się dziękczynną modlitwą wędrowca świadomego, że piękno i groza świata dzieli niezauważalna granica.
Jaki jest jadłospis bogów? Jakie menu widnieje na gigantycznej karcie, od której zależą losy świata? Co jada bóg historii? Na co ma ochotę bóg przypadku? A bóg lęku – wiecznie niespokojny – czy nie przegryzłby czegoś? Newerly patrzy na jedzenie niemal z czcią. Podobnie jak na przyrodę, która jest dlań nieskończonym cudem i źródłem mądrości. Przygoda z zajęczycą zostawiającą parodniowe młode (z opowiadania Moja załoga, różne szlaki i przygody) wpisuje motyw jedzenia w kontekst rozważań na temat wolności. Rozmaitość składająca się na jadłospis młodego zająca uniemożliwia mu życie w niewoli. Tym samym staje się kategorią określającą strategię człowieka, który musi sam poszukiwać różnorodnych doznań i smaków. Wiedziała o tym także kasztelanka (z opowiadania o tym samym tytule), która, chcąc uczcić ucieczkę z dworu kupiła „kurczaka, bułeczki prosto z pieca, polędwicę, suchą kiełbasę, dwa piklingi, jaja, boczek, ryż, włoszczyznę i butelkę wiśniówki.” Wymieniała wszystko jednym tchem, radośnie wykrzykując: – Na moje wyzwoliny!”(6) Z wielu odłamków łatwiej bowiem zebrać coś, co przypomina całość dającą poczucie stabilności i zakorzenienia w bycie. Nie bez powodu synonimiczny związek łączy przetrwanie z przeżyciem.
Także bogowie muszą jeść, aby istnieć. Wyrywają sobie kawałki świata, który staje się poszarpany na peryferiach, a w środku ma mniejsze i większe dziury. Jest coraz trudniejszy do ujęcia poprzez słowo. „Szukałem słowa, które byłoby błyskiem w mroku, hasłem wywoławczym tych bogów czy istoty rzeczy (…) (7)” – przyznaje się pisarz u schyłku życia. Od dawna szukał klucza lub wytrychu do wnętrza tajemnicy. Tworzył nowe słowa określające wciąż nową rzeczywistość (8). Szukał nieoczekiwanych skojarzeń. Niejako odświeżał stary świat.
Aż w końcu we wrześniu 1939 roku „jak orzech w cęgach trzasło państwo polskie i człowiek ukazał się nie ten sam, istota nieznana, niesamowita” (9). Obcy byli już nie tylko bogowie bawiący się, może nierozważnie, dziadkiem do orzechów. Świat pękał sam. Sam był rozsadzany siłą wewnętrznych napięć. Tylko metajęzyk symbolu mógł sprostać przepełniającej się plątaninie sprzecznych znaczeń i desygnatów.
W pisarstwie Newerlego takim słowem-znakiem może być pistacja. Niewielki orzech, którego zewnętrzna osłona pęka i odpada, odsłaniając również pękniętą wzdłuż skorupę skrywającą smaczne nasienie, staje się bardzo nośną metaforą określającą wielokrotność destrukcji, ponawianie aktu samoistnego pękania pojmowanego jako wydobywanie prawdy – i to niezależnie od jej wymiaru aksjologicznego. Orzech ułomny, niejako zniszczony i jednocześnie mocny i pożywny. Trudny do zgryzienia i delikatny w smaku.
W Opowieściach z Dzikiego Zachodu Newerly mianem pistacji nazywa gafę, wpadkę, przypadkowy zbieg niekorzystnych okoliczności. A więc pistacja to ułomność i niedoskonałość. Brak. Dziura. Z drugiej jednak strony to nadmiar. Luksus i zbytek. Wyjaśniając etymologię skojarzenia, Newerly przywołuje historię braci chcących uczcić znalezienie skarbu – pudełka pełnego monet. Zamówiony „pistacjowy tort z lubelskiej cukierni” zdradził ich niezasłużone bogactwo, za które zostali skazani na biczowanie. A więc pistacja to także ból, trud i spontaniczna, choć chwilowa, radość potwierdzona rozkoszą pochłaniania słodyczy. Poczucie uroczystości chwili i pragnienie sytości tak dawno niedoświadczonej. Donos i zdrada. Orzech, który jako jedyny pęka sam, niejako domagając się skosztowania, jest znakiem rzeczywistości kuszącej i podstępnej, pysznej i trującej.
Z pękniętej osłonki rzeczywistości wyłania się pęknięty człowiek. Newerly broni integralności własnego „ja”, pragnąc pełnych, jasnych barw świata. Jego kalectwo jest fizyczne (we wczesnej młodości stracił nogę poniżej kolana), ale nie stanowi bariery w kajakowych wyprawach „włóczywiosła”. (Nad)aktywność pisarza wynika z potrzeby scalania pokruszonych elementów (10) oraz przekraczania siebie. Szlak wodnych wędrówek pomaga nie tylko mocniej wczuć się w rzeczywistość, doznać jej i zaznać, ale jest rodzajem ściegu zszywającego poszczególne kawałki. Takie ekstatyczne uczestnictwo w świecie jest w pewnym sensie igraniem z bogami.
Żyjąc w „czasach przemiany i przełomu”, człowiek traci wszelką równowagę i pewność – istnieje tylko doraźnie, tu i teraz. Przeszłość wydaje się rajem już dawno utraconym. Perspektywa przyszłości znika. Problem zdecydowanie się pogłębia w chwili, gdy z uczty bogów nie zostaje nawet okruch – gdy przychodzi zmagać się z głodem: Hamsunowskim, dojmującym olbrzymim wewnętrznym ssaniem, będącym źródłem halucynacji. Ktoś tak spragniony świata jak Newerly, musiał przeżywać istne męki Tantala, gdy historia wyrzucała go na jego margines, usiłując zgasić soczyste niegdyś kolory.
Jedzenie oraz jego brak nieoczekiwanie stało się pojęciem określającym czas, a pamięć o nim była torturą. Tak jak dla spotkanego w obozie w Bergen-Belsen młodego człowieka, którego pisarz poznał niegdyś w jednym z dworków podczas kajakowej wyprawy. To on, będąc „u kresu wycieńczenia, miewał głodowe obsesje, o niczym poza jedzeniem nie mógł myśleć, ciągle opowiadał, zwłaszcza na apelach, jak się u nich we dworku przyrządzało to i owo albo jak się jadało w dniach Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy, doprowadzał tym kolegów do szału, nieraz bywał bity, ale bez skutku, dalej majaczył smacznością i obfitością jadła” (11). W zapamiętanych potrawach mieścił się cały urok dawnego świata, do którego uciekał, broniąc się przed teraźniejszością. Myśl o obfitości jedzenia wynikała nie tylko z instynktu samozachowawczego, ale broniła integralności osoby, scalała od wewnątrz, wystawiając ciało na rozbicie – pęknięcie.
Dla Newerlego głód był rodzajem sytuacji granicznej – łączył z bytem, odzierał z iluzji, pozwalał wyruszyć w podróż do ziarna świata. „(…) wpadałem w głód jak w poślizg, z dreszczem trwogi, bezradny, szukający sposobu ocalenia” (12) – pisał po latach. Głód wybijał z utartych ścieżek, weryfikował schematy, uczył pokory – miał niewątpliwie wartość poznawczą. Jako jeniec czterech obozów (13) Newerly wiedział, że „każdy autentyczny głód coś jednak daje i każdy ma inny smak” (14). Wyostrza zmysły, uczula na niuanse, sprawia, że człowiek staje się nieprzewidywalny. Brak rodzi pragnienie nadmiaru. W opowiadaniu pt. Prosta droga potwierdzeniem tego jest scena bankietu zorganizowanego z okazji otwarcia Kontraktów Kijowskich. Początkowo onieśmielony, lecz „piekielnie głodny” Newerly, wyszedł z uroczystości „nażarty i poniżony, unosząc kawał pasztetu w kieszeni” (15). Fakt, że podzielił się nim chwilę później z dziećmi, przypominającymi małe zwierzątka, które jak we śnie podążały za dawno zapomnianą wonią jedzenia, jest dowodem, że wraca on do prawdziwych aksjologicznych miar rzeczywistości. Skradziony pasztet stał się znakiem buntu przeciw bogom, którzy zostawiają ludziom z uczty wielkie Nic, spychając ich w próżnię. W tym przypadku akt miłosierdzia musiał mieć coś z katharsis.
Autobiograficzne teksty Igora Newerlego niewątpliwie pokazują go jako człowieka nie tylko rozsmakowanego w świecie, ale także i w sobie samym. Doświadczywszy szerokiej skali istnienia: zachwycony urokiem puszczy, narażający życie w kajakowych wyprawach po żywność – jako szabrownik, „włóczywiosło”, więzień, stolarz czy stenotypista i współpracownik Korczaka, zdolny do poetyckiego sojuszu z wrogiem pochylający się ze wzruszeniem nad wierszami czeskiego poety – badał, smakował, poznawał swoje „ja” wrzucone w coraz to nowe odpadki pozostawione przez bogów. On, który z tęsknotą patrzył w przeszłość, czując się spadkobiercą średniowiecznych Waregów – podobnie jak oni zanurzał się w rzeczywistości zawsze otwarty i wiecznie niezaspokojony. Rozsmakowany w świecie, wystawiał się na jego ataki, chwytając kęsy – rywalizował z bogami. Prowokował. Intensywnym życiem przekraczał miary czasu: (…) jeśli mierzyć życie jakąś godziwą dla każdej generacji normą percepcji, zdumienia, entuzjazmu i rozpaczy, jakąś normą intensywności doznań i przemian, to przeżyłem wieki” (16) – pisał o sobie w Zostało z uczty bogów. Ciągle głodny, odkrywał w sobie samym niespójności i błędy, z których wyciągał wnioski oraz siłę do snucia wciąż nowych opowieści. Wgryzał się w rzeczywistość wówczas, gdy to ona popełniała gafę; gdy przez pomyłkę dała się dotknąć zwykłemu śmiertelnikowi. Smakował mimochodem, lecz z dużą satysfakcją Sam przypominał pistację, którą po uczcie bawił się kapryśny bóg przypadku…

Przypisy:
1 Szczęśliwy, kto oglądał świat/ w chwilach przemiany i przełomu:/ Bogowie go do swego domu/ Wezwali, by do uczty z nimi siadł. Słowa motta Newerly traktuje z ironią i sarkazmem, podkreślając ich niestosowność do sytuacji człowieka w XX wieku.
2 I. Newerly, Jak dobrze czasem być Waregiem [w:] Za Opiwardą za siódmą rzeką, Czytelnik, Warszawa 1985, s. 87.
3 I. Newerly, Zostało z uczty bogów, Czytelnik, Warszawa 1989, s. 123.
4 Ibidem, s. 79.
5 I. Newerly, Moja załoga, różne szlaki i przygody [w:] Za Opiwardą…, s. 268.
6 I. Newerly, Kasztelanka, ibidem, s. 106.
7 I. Newerly, Zniemożenie, ibidem, s. 201.
8 Takim słowem było m. in. zniemożenie, które lepiej niż niemożność oddawało jęk duszy, nastrój, stan między niemocą a zmęczeniem.
9 I. Newerly, Moja załoga…, op. cit, s. 283.
10 „Tylko intensywne życie duchowe daje nam rangę człowieczą.” Por. opowiadanie Auf Wiedersehen, Tschlowiek! z tomu Za Opiwardą, za siódmą rzeką, s. 304.
11 I. Newerly, Moja załoga…, op. cit., s. 225.
12 I. Newerly, Zostało…, op. cit., s. 301.
13 Majdanka, Oświęcimia, Oranienburga i Bargen Belsen.
14 I. Newerly, Zostało…, op. cit.
15 Ibidem, s. 311.
16 I. Newerly, Zostało…, op. cit., s. 446.