Mirosław Bańko: Proste, a więc prawdziwe
Psychologowie twierdzą, że informacja prostsza do przyswojenia ma większe szanse, by ją uznano za prawdziwą, niż informacja, którą przyswoić trudno. Nic dziwnego, że tak oporne na zmiany są stereotypy: wszystko, co pasuje do założonego obrazu świata, wydaje się bardziej wiarygodne i ów obraz utrwala, to zaś, co nie pasuje, jest podejrzane, kwestionowane, w najlepszym razie ignorowane.
Na łatwość przyswajania informacji – czy też, jak wolą psychologowie, na łatwość ich przetwarzania – ma wpływ wiele czynników. Nawet sposób zapisu się liczy: słowo drukowane jest odbierane jako bardziej wiarygodne od pisanego nie tylko ze względu na prestiż druku, ale dlatego, że jest bardziej czytelne. Nawiasem mówiąc, książki drukowane nie od razu cieszyły się prestiżem: ludziom żyjącym w początkach epoki drukarstwa wydawało się, że to rękopis jest wyrazem duszy (natchnionej przez Boga), a książka drukowana będzie pełnić rolę poślednią.
Innym czynnikiem rzutującym na łatwość przyswajania informacji jest rym i rytm. Ich obecność zwraca uwagę w przysłowiach i dotychczas była wyjaśniana ustną formą przekazu przysłów. Twierdzono mianowicie, że rym i rytm ułatwiają zapamiętanie przysłowia, a więc jego transmisję pokoleniową, co szczególne znaczenie miało w społecznościach przedpiśmiennych. Teraz okazuje się, że rytm i rytm, jako czynniki ułatwiające percepcję, mogą wspierać traktowanie przysłów jako obiegowych prawd.
Z tezą, że to, co proste, jest odbierane jako przypuszczalnie prawdziwe, a to, co skomplikowane, nie budzi zaufania, koliduje obecność sformułowań wcale nie prostych w tekstach aspirujących do tego, by traktować je jako wiarygodne. Oto cytat ze współczesnej pracy naukowej z dziedziny humanistyki: „Aby ustalić granice periodyzacyjne faktycznych procesów morfologicznych, odzwierciedlonych w krzywych frekwencyjnych, prowadzonych przez punkty wyznaczane datacją oraz zasięgiem diakrytycznym, wyznaczanym przez dany morfem, tj. jego tzw. produktywnością, należy zrezygnować (…)”. Po przeczytaniu takiego fragmentu przeciętny czytelnik, przyzwyczajony do myśli, że humanistyka jest dziedziną otwartą dla każdego (w przeciwieństwie np. do fizyki), może rzeczywiście zrezygnować z dalszej lektury, a mimo to pozostawać w przekonaniu, że autor powyższych słów mówi prawdę.
Są bowiem informacje różne: jedne dotyczą spraw praktycznych (np. „Nie przyjdę do ciebie jutro, bo mam egzamin”), inne – spraw odległych od zainteresowań przeciętnego człowieka (np. „Czas połowicznego rozpadu izotopu potasu 40K wynosi 1,3 mld lat”). Pierwsze oceniamy jako wiarygodne, jeśli są zrozumiałe i spójne (chodzi przy tym także o spójność słów i gestów oraz wyrazu twarzy, po ruchach bowiem i mimice najłatwiej rozpoznać kłamcę). Drugie natomiast uznajemy za wiarygodne, mimo że są niezrozumiałe, a nawet dzięki temu, że takie są. Mówić o rzeczach abstrakcyjnych za pomocą słów prostych to ryzyko – słuchacze mogą pomyśleć, że mówca jest niekompetentny.
Może dlatego niektórzy autorzy prac naukowych, a także publicystycznych, chowają się za parawanem słów. Tego, kto stoi za parawanem, nie widać, nie widać więc też, że król jest nagi. Można nie mieć nic szczególnego do powiedzenia, ale używać trudnych słów, aby wywołać wrażenie, że się ma.
Stąd czasem wyciąga się wniosek, że używanie słów „mądrych”, erudycyjnych – a to znaczy zazwyczaj: obcych – gdy do dyspozycji jest rodzimy odpowiednik, jest w ogóle naganne. Tu trzeba jednak powiedzieć: hola! Czy nadużycie ma dyktować warunki użycia? Czy z tego, że niektórzy nie mają umiaru, wynika, że należy każdemu zakazać?
Jeśli dokładnie się przyjrzeć słowom „mądrym”, obcym, to zawsze można dostrzec różnice między nimi a ich rzekomo dokładnymi synonimami rodzimego pochodzenia. Z wielu przykładów weźmy parę: kuriozalny – osobliwy. Słowo kuriozalny jest samo w sobie kuriozalne, gdyż nie kojarzy się Polakowi z niczym (poza rzeczownikiem kuriozum), i zapewne z tego powodu brzmi dobitniej niż jego synonim. Czują do instynktownie politycy, gdy swoim adwersarzom zarzucają „kuriozalne pomysły”.
Psychologom niedaleko do filozofów, którzy od dawna dostrzegali związek między prawdą a pięknem. Te cechy informacji, które sprzyjają przyswajaniu ich, a więc uznawaniu za prawdziwe, zarazem wpływają korzystnie na kształt komunikatów, czyniąc je „piękniejszymi”. Symetria, harmonia, powtórzenia, gradacje – to przecież wyznaczniki urody każdego przekazu znakowego, a zarazem środki ułatwiające zapamiętanie go. Dobrze to widać w numerach telefonów: łatwiejsze do zapamiętania są te, w których widać jakąś zasadę porządkującą (stąd idea tzw. złotych numerów, za które trzeba słono zapłacić).
Do maksymy „Proste, więc prawdziwe” możemy dodać następną: „Piękne, więc prawdziwe”. I tak jak w niektórych obszarach, np. w języku nauki, paradoksalnie to niezrozumiały przekaz budzi zaufanie laika, tak też istnieją estetyki faworyzujące brzydotę, asymetrię, dysharmonię, chaos, a ich zwolennicy uznają je za wiarygodne narzędzie opisu świata.
Tylko skąd wzięło się powiedzenie: „To zbyt piękne, żeby było prawdziwe”?