22 paź

Mirosław Bańko: Podzielić góry

Oto Śnieżka (Schneekoppe) na futurystycznej austriackiej widokówce z początku XX wieku. Drogą, którą zwykle wchodzą na szczyt polscy turyści, sunie sznur samochodów, za każdym unosi się chmurka białego dymu. Nad szczytem krążą sterowce i mechaniczne ptaki, podobne do dzisiejszych lotni. Policjant unoszący się na jednej z nich trzyma w dłoniach – jak sęp zdobycz – jakiegoś nieszczęśnika, może niefortunnego turystę, który się przeliczył z siłami, a może przemytnika (Ordnung muss sein). Komu nie wystarcza samochód ani sterowiec, żeby się tutaj dostać, może przyjechać pociągiem: kolej relacji Petersburg – Paryż zatrzymuje się pod samą Śnieżką na podziemnym peronie.
Obrazek ten – choć żartobliwy – zdradza niepokój, jaki odczuwali nasi przodkowie w związku z rozwojem turystyki. Trudno przewidzieć przyszłość, ale projektantowi austriackiej widokówki prawie się udało: na niejedną górę (na Śnieżkę też) można wjechać kolejką linową, autobusem, samochodem, taksówką, rowerem, a zjechać – gdyby komuś było tego mało – także na nartach, na sankach, na hulajnodze albo gokartem. Amatorzy bardziej emocjonujących rozrywek mogą zlecieć z góry na paralotni lub stoczyć w specjalnej kuli: ta zabawa nazywa się zorbing i wymaga trawiastych zboczy.
Obojętnie, jak dostaniemy się na szczyt, poczujemy się jak u siebie w domu: tu hotel, tu restauracja, tu plac zabaw dla dzieci, tu letni tor saneczkowy, tu można postrzelać z łuku, a tam zjechać na linie nad przepaścią. Można też nakarmić kozę albo pogłaskać osiołka. Co, osiołka nie ma? Jak to, osiołek powinien być!
Nie wszystkim podoba się przerabianie każdej góry na cyrk i karuzelę. Miłośnicy dzikiej wędrówki, prawdziwej górskiej wyrypy, apelują: zostawcie nam trochę gór w stanie dzikim. W warunkach polskich tylko Bieszczady wchodziłyby w grę, toteż o nie toczył się spór w latach 70. i 80. ubiegłego wieku (jak to dawno, zwłaszcza gdy mówi się: ubiegłego!). Nie każdy pamięta, że mit dzikich Bieszczad jest stosunkowo nowy: gęsto zaludnione przed wojną, opustoszały w wyniku powojennych wysiedleń. Według popularnej etymologii nazwa „Bieszczady” pochodzi stąd, że tylko bies tam zagląda. W rzeczywistości jej podstawą jest prawdopodobnie ten sam rdzeń, który występuje w słowie „Beskidy” i oznacza podział lub podzielenie czegoś – w tym wypadku dział wodny.
Zwolenników górskiej wyrypy można zapytać: ile dzikości trzeba, aby było dość? Czy wystarczy grząska droga przez las, czy koniecznie musi być bezdroże? Drewniana kładka nad strumieniem jest w porządku czy trzeba brodzić po wodzie albo skakać po kamieniach? Można dojechać samochodem do Ustrzyk i stamtąd iść piechotą, czy wolno tylko pociągiem do Zagórza? I czy takie Bieszczady – chronione przed naporem masowej turystyki, ogrodzone i zamienione w rezerwat – nie będą przypadkiem czymś takim jak sztuczna ścianka wspinaczkowa?
Zostawmy jednak te pytania na boku, aby nie stracić z oczu tego, co w sporze o Bieszczady było najistotniejsze – apelu, który można wyrazić słowami: „Podzielmy się górami”. Kapitalne hasło, które aż prosi się, żeby je uogólnić: „Podzielmy się światem”. Wam część i nam część, świat jest duży, dla wszystkich wystarczy.
Instrukcji dzielenia świata niestety nam nie dano. Robimy to różnie: czasem dobrowolnie, na zasadzie powszechnej zgody, ale częściej prawem silniejszego. W samym słowie „podzielić” jest coś niepokojącego.  Z jednej strony „podzielić się chlebem”, „podzielić równo, sprawiedliwie”, z drugiej „Dziel i rządź” oraz „Spór o aborcję podzielił społeczeństwo” (przykład ze słownika)
Podzielić góry to znaczy podzielić coś, co samo dzieliło od wieków ludy i narody, a także zlewiska mórz i oceanów. Trójmorski Wierch – tak się nazywa mało imponujący wierzchołek w polskich Sudetach. Kropla deszczu, zależnie od tego, gdzie spadnie, spłynie stąd do Bałtyku, do Morza Czarnego lub do Północnego.
Góry dzieliły ziemię – przedmiot pożądania, ale same pożądania długo nie budziły. Najpierw przyciągały tylko poszukiwaczy drogocennych kruszców i kamieni. W XVI wieku zaczęło się w Europie trzebienie górskich lasów, nasilone w XVIII wieku, gdy węgla drzewnego używano do wytopu żelaza. W XIX wieku pierwotnych lasów w górach już prawie nie było, na ich miejscu wysiewano więc świerki, ponieważ szybko rosły. Wtedy też przyszła moda na turystykę i góry stały się atrakcyjne dla każdego, kto miał pieniądze, aby zapłacić za nocleg na hali. W karkonoskich „boudach” – skoro od Śnieżki zaczęliśmy – adwokaci, lekarze, urzędnicy tłoczyli się w salach noclegowych na pięćdziesiąt osób, gdyż taki był standard usług i taki poziom oczekiwań.
Co na to powiedzą dziś miłośnicy prawdziwej wyrypy?