Marta Kucharska: Roztopy
Jak większość miłosnym historii zaczyna się od tego,
że wpierw pękają lody. Łamią się kry, korzenie,
kruszą się sople, trzaskają gałęzie, na innych
pojawiają się pierwsze pąki. Pod oknem
stoją garnuszki pełne żółtej wody, z których
odpryskuje emalia. Spod zatęchłych drzwi
wiatr wymiata kurz, srebrne papierki po gumie,
plastikowe znaczki. I dopiero znacznie później
nadchodzi pochód kwiatów. Srok. Żabi rechot.
Dzieci, co biorą rozbieg i hyc,
do wody.
Dowody na miłość
są całkiem błahe, jak szmaciane gałganki.
W końcu spać nie wystarcza ani jeść, ani
wspólnie urządzać mieszkanie. I tu
z pomocą przychodzi cierpliwość i czas,
co nadaje łagodność konturom, zupełnie
jak śnieg, co stopniał. Jak piasek i prąd
co niesie rzeczny muł i wyrównuje
koryto rzeki. Nanosi gładź, uwypukla.