Marcin Bałczewski: Projekt człowiek
Spoglądał na innych. Przyglądał się. Ona – zapiszmy, ona do niego przyjdzie dziś wieczorem i będą się kochać. Długo kochać. Bardzo długo. Potem powie, że nigdy jej nie było tak cudownie jak z nim. Nigdy wcześniej. „Jak ci coś nie pasuje, to trudno.” On ma władzę, ma papier i długopis, może opisać całą tę historię. Tak właśnie chce, aby to wyglądało. Nie będzie inaczej. On ma władzę, nie możesz się temu sprzeciwić.
– Tak, teraz podnieś nogę. Teraz zakręć tyłeczkiem – tak, zrobisz to, co ci każę, co napisałem. Będziesz u mnie całą noc robiła co tylko zechcę. Tak, chodź tutaj. Nie możesz mi się sprzeciwić. Ja mogę wszystko, mam długopis i kartkę papieru, zapiszę to, co zechcę – nie masz wyjścia, bejbe. Potrafię pisać, nie możesz mi się sprzeciwić.
Karol odkrył to „coś”, mając niespełna siedem lat. Ludzie się go słuchali. Słuchali, gdy tylko pomyślał, co kto ma zrobić i zapisał to na kartce. Robili to, co on chciał. Zauważył to. Banalnie proste. Wyobraź sobie, co to znaczy – potrafisz zapisać na kartce wszystko to, co ciebie otacza. Tak napisać, aby wszystko wokół istniało pod twoje dyktando. Zero problemów – w domu, w szkole, w pracy, w życiu. To, co najważniejsze. Zero zmartwień, że nie ma pieniędzy – wygrana w lotto, portfel znaleziony na ulicy, darmowa lokata w banku. Każda kobieta jest twoja, będzie uległa, drapieżna, młoda, stara, gruba, chuda. Jaką tylko chcesz. Na twoje zawołanie. Gdy chcesz, czas będzie płynął powoli, gdy zechcesz, przyśpieszy. Każda rzecz, każdy człowiek, każda pogoda – jest smutno – będzie deszcz, jest potrzeba pojeździć na snowboardzie – śnieg, chcesz popływać – plus trzydzieści w morzu. Jeśli zechcesz masz lat dwadzieścia, piętnaście? Nie ma problemu. Sześćdziesiąt? To tylko jeden wyraz do zapisania i wszystko się staje. Wszelkie potrzeby – pragnienia, zachcianki, wszystko to pod dyktando zapisanego tekstu. Wszystko to co zapisane, to jest to, co cię otacza. To świat dla ciebie, twój. Zapisany.
– Cześć, jak się masz? Widzisz to moje auto? – Jaguar, grraauuu, taki macho ze mnie – chcesz się przejechać. – Spierdalaj… – Napisz, tak. – Tak, dobrze, chodźmy. – Tak, dobrze, chodźmy. Chodźmy, powiedz mi coś miłego. – Kocham cię, kocham cię, oddam ci się, całą noc będziesz mógł mną rządzić. Jesteś cudowny. Jesteś wspaniały. Jesteś piękny. Weź mnie… – Kocham cię, oddam ci się, całą noc będziesz mógł mną rządzić. Jesteś cudowny. Jesteś wspaniały. Jesteś piękny. Weź mnie…
Nic prostszego. Wszystko to, co chcę usłyszeć.
Jestem. Zrobisz wszystko, co chcę. To takie banalne. Podniesiesz rękę, ściągniesz spodnie. Wypniesz dupę. Wszystko. Jak tylko będę chciał. Nie sprzeciwisz mi się, nikt mi się nigdy nie sprzeciwił. Mam kartkę, mam długopis, mam pragnienia. Myśli. Potrzeby. Tylko muszę je zapisać. Nie ma niepotrzebnej opowieści. Ot, tylko pragnienia.
Pragnienia zapisane na kartce. Stają się tak jak zawsze. Bo to najważniejsze – możliwości i własne chęci. I słowa, moje – jedyne, najważniejsze.
Karol odkrył to „coś”, mając niespełna siedem lat. Nikt nie mógł się przy nim czuć bezpiecznie. Kiedy tylko chciał, mógł zmienić wszystko. Wkurzył go kiedyś jeden gostek, najpierw napisał, że ma syfilis, potem, że żona go zdradza, kutas mu odpadł, a na koniec zgwałciła go grupa podenerwowanych rugbistów po przegranym spotkaniu w Ekstralidze. „Dobrze mu tak. Niech spierdala.” Karol odkrył to „coś”. Ta umiejętność. To, co najważniejsze. Potrafił wykorzystać swój potencjał.
Po prostu nie myślisz. Nie myślisz o tym, co cię może spotkać. O wszystkim wiesz, możesz zrobić wszystko. Masz kartkę papieru i długopis. Nie myślisz o niczym więcej niż – co teraz chcę. Co potrzebuję. Nic więcej. Od siódmego roku życia nie musisz myśleć o niczym więcej. Każdy by tak chciał. Karol tak mógł. Do pewnego dnia. Do pewnej sytuacji. Pewnej kobiety. Pewnego dnia.
– Siemka maleńka, idziemy się zabawić?
– Spierdalaj. – Napisz tak kochany.
– Spierdalaj. – Napisz tak kochany. – Mówiłam ci coś…
Nie, to niemożliwe. Jak to? Karol nie mógł tego zrozumieć. Ktoś mu się sprzeciwił. Mimo kartki, ktoś, po tylu latach. Po tylu latach – już nie pamiętał, ile ma lat. Karol odkrył to „coś”, mając niespełna siedem lat. I tyle pamiętał. Po tylu latach – ktoś, kobieta nie chciała z nim iść do łóżka. A przecież tak to zapisał. Karol nie mógł tego zrozumieć.
Spokojnie, muszę odpocząć. To nieprawda. To wszystko należy do mnie. Jak to się mogło stać? Przecież nie tego chciałem. Kurwa mać. To nie to. Moment, napiszę – wracamy… czas piętnaście minut wstecz. Cholera. Kurwa. Nie działa. Co jest? Karol odkrył to „coś”, mając siedem lat. Do tej pory wszystko mu się udawało. Wystarczyło zapisać. Do tej pory nie było problemu. Wszystkie pragnienia zapisane na kartce. Każda sytuacja, zdarzenie – bo tak chciał. Aż do teraz. Aż do tej chwili. To, co na kartce, to było ważne. Stawało się. Aż do chwili, podczas której wszystko się zacięło.
Karol spojrzał za siebie. Zauważył dziwnego zgarbionego mężczyznę. Trzymał w dłoni długopis i kartkę.
Spoglądał na niego. Stał i obserwował kobietę. Dziś w nocy będziesz moja – tak sobie to zapisał i opisał. Tak się stało.
Nie mogło tak być, nie chciałem tego – zdenerwował się, zaczął coś gryzmolić na kartce – odwrócić to wszystko, nie taki był mój zamysł. Nie tak napisałem. Inaczej nie może tak być. Nie może być, tak zapisz na kartce i tak się stanie.
Ktoś stał, zapisał na kartce, spoglądasz na nią, dziś w nocy będziesz jego, zapisał i tak się stało. Ktoś stał dalej, zapisał na kartce, zapisujesz, że on spogląda na nią, zapisuje, dziś w nocy będziesz jego, zapisał i tak się stało. Ktoś stał dalej, zapisał na kartce, zapisujesz, że on spogląda na nią, zapisuje, dziś w nocy będziesz jego, zapisał i tak się stało. Ktoś stał dalej, zapisał na kartce, zapisujesz, że on spogląda na nią, zapisuje, że on spogląda na nią, zapisuje, dziś w nocy będziesz jego, zapisał i tak się stało. Ktoś stał dalej, od tego który stoi dalej, zapisał na kartce, zapisujesz, że on spogląda na nią, zapisuje, że on spogląda na nią, zapisuje, dziś w nocy będziesz jego, zapisał i tak się stało. Kolejny stał, ktoś stał dalej, od tego który stoi dalej, zapisał na kartce, zapisujesz, że on spogląda na nią, zapisuje, że on spogląda na nią, zapisuje, dziś w nocy będziesz jego, zapisał i tak się stało. Dalej stał ktoś, ktoś stał dalej, od tego który stoi dalej, zapisał na kartce, zapisujesz, że on spogląda na nią, zapisuje, że on spogląda na nią, zapisuje, dziś w nocy będziesz jego, zapisał i tak się stało.
Dla KA…
2011
Laibnitz
Afera, która w pewnej chwili wybuchła, nie była związana z jego przyzwyczajeniami. W żaden, nawet najmniej logiczny sposób. Codziennie wstawał o siódmej rano. Kładł się spać o dwudziestej pierwszej, w połowie filmu puszczanego na TVP2, ewentualnie na Polsacie. Śniadanie jadał o siódmej trzydzieści, a obiad kwadrans po dwunastej. Z kolacji rezygnował na rzecz wyglądu. Zawsze było czegoś za wiele. Kilogramów czy pracy. Do pracy chodził na piechotę, wracał tramwajem linii jedenaście. Gdy się zepsuła, szóstką z przesiadką do dziewięćdziesiąt sześć. Próbował oszczędzać na biletach.
Afera, która przewróciła jego życie do góry nogami, w ogóle nie powinna go dotyczyć. Jak mawiają, splot dziwnych, niewytłumaczalnych, nielogicznych zdarzeń odnoszących się nie do tego, do kogo powinny. Często absurdalnych i nietypowych w stosunku do zachowań danej osoby.
– Bo to bardzo, ale to bardzo grzeczny sąsiad był – zawsze tak mawiają. Krótka sprzeczka dwóch pracowników IT jednej z jamajsko-belgijskich firm telefonicznych. Jeden błędny zapis, jeden maleńki błąd – literówka. Zawieszenie systemu. Podobne nazwisko, imię, adres. Rodzina. Przekręcona nazwa ulicy, numer domu. Może też coś innego. Ale to nieważne. Afera go dotyczyła. I tyle było wiadome. Stali przed jego domem, gdy wracał z pracy. Stali, spoglądali chłodno w jego stronę. Przyglądali się. Wskazywali. Ktoś klęknął. Płakał. Jeden z nich podszedł i zapytał wprost.
– Laibnitz?
Nieco zdezorientowany Laibnitz odrzekł
– Tak, Laibnitz.
– Laibnitz, ty świnio – podszedł drugi i zaczął go szturchać. Laibnitz nie wiedział, co się dzieje. Podszedł trzeci i zaczął go kopać. Nagle – krzyki, szamotanina, sprzeczka. Coś się zaczęło. Sąsiedzi pouciekali do swoich domów.
– Laibnitz, ty świnio – wciąż słyszał, nie rozumiejąc, o co chodzi. Laibnitz, ty gnoju. Przekrzykiwali się nawzajem, wyzywając Laibnitza. Kopali.
Chwilę po już leżał na chodniku. Chwilę po ktoś trzymał go za ręce, ktoś inny siedział na nim okrakiem.
– Wszystko wiemy,Laibnitz, a może von Laibnitz. Laibnitzowsky.
– Ale… – próbował coś powiedzieć, wtedy ponownie został uderzony w potylicę.
– To nieważne, nieważne… Już jest za późno. Już jest po wszystkim.
Wieźli go jakąś chłodnią, było zimno, nie wiadomo, gdzie. Ale co się dzieje? – wszelkie pytania kończyły się w ten sam sposób – mocnym ciosem w okolice karku. Nie wiedział, ile osób siedzi w samochodzie. Był kierowca i ten, kto go bił. Byli także inni – słyszał jakieś głosy. Nie wiedział ilu. Czasem ktoś go szturchnął, coś szeptał. Nie rozumiał. Siedział. Zastanawiał się. Nie rozumiał. Nasłuchiwał. Czasem przełknął ślinę. Nikt mu nie chciał nic powiedzieć.
Laibnitz – imię, nazwisko, płeć, status społeczny, zawód wykonywany, adres zamieszkania, adres zameldowania, hobby, znane języki obce. Laibnitz. Wszystko w jednym słowie. Poczuwał się do odpowiedzialności. Być może zrobił coś, czego nie powinien. Być może faktycznie był do tego zdolny, zapewne. Jak każdy. Każdy jest zdolny do wszystkiego. To trywialne, ale. Niekoniecznie z powodów złych intencji, ale… No właśnie. Ale… Jeśli tak miało być, jeśli zrobił coś, w sumie nie wiedział co, ale… No właśnie, zdaje się, że nikt nie chciał mu powiedzieć. Co, jak. Nikt nie tłumaczył mu, co zaszło. – To takie oczywiste – to nie była, jest, opowieść z kafkowskim bohaterem. Tutaj wszystko jest, było, będzie udokumentowane. Wszystko zrozumiałe i logiczne. Laibnitz to w sumie wiedział i czuł, że nie będzie to, te, ta, wydarzenie. Że nie będzie zbyt prosto i za łatwo, że wpadł. I trudno będzie mu z tego, tej, tu, wyjść bez. No właś-
nie, ale… czasem.
– Jesteś łotrem… zły to był… znajdziemy cię… zobacz na to… co się stanie… – wyłapywał pojedyncze zdania wyrwane z kontekstu.
– Mogę, mogę się, mogę go. Może możemy? – ponownie został ogłuszony. I tak przez dłuższy czas.
Laibnitz, niewielki ludek leżący w piwnicy. Mały nadgniły ludek. Taka wesz. Gnida. Gdzieś, tam, nie wiadomo gdzie – zaczął nucić. – Ta bajka dzieje się. Mały struś mieszka w niej. I nie wie co wydarzy się… Nagle usłyszał śmiech.
– Jest tu ktoś?
– Laibnitz, ty świnio, tak łatwo dałeś się złapać.
– Kim jesteś? Powiedz.
– Świnia, świnia pokaż rogi. Dam ci… Ty wariacie, nic nie jesteś wart, po co to wszystko, poddaj się.
– Ale ja się już poddałem. Wcale nie protestuję. Nic. Ja. Jestem posłuszny. Zgadzam się z wyrokiem. Zgadzam się ze wszystkim. To moja wina. Jestem winny. Zgadzam się. Niech mnie ukarzą.
– Nikt cię nie będzie winić za to, co się stało.
– Wiem. No wiem. Ja to wiem. Ale i tak to moja wina. Wiem. Kim jesteś, powiedz? Co się dzieje?
– Laibnitz – karaluch, Laibnitz – karakan – Laibnitz – gnida.
– Przestań.
– Laibnitz to mięczak. Laibnitz to menda.
Wielu masz takich przyjaciół? No co… – Nie wiem o co chodzi. Page – to inna sprawa. Nie rozumiem. Zanim wsiadła na byka.
– To zupełnie bez sensu.
– Zapisz się na rodeo. Spokojnie.
– Doskonale ujeżdżała.
– O czym ty mówisz.
– Laibnitz.
– Gdzie ona, ono, oni? Czy ty myślisz, że to zabawne? Schowajmy się. Policzmy do stu. Laibnitz to… No jak, rymuje się przecież. To oczywiste. Czemu cieniu wciąż kroczysz w oczach.
– Nie, to bez sensu. To wszystko jest bez sensu Laibnitz.
– Jest tu ktoś. – Laibnitz godzinami próbował z kimś porozmawiać, dyskutować. Odpocząć. Niekoniecznie zrozumieć, ale. Odkąd zamknięto go gdzieś po przyjeździe, nie rozmawiał z nikim. Siedział, śpiewał, dyskutował.
– Czerwień, oczy, czerwień, błękit, słoń, jaszczurka, jabłko, czerwień, koło – pokazywano mu kolejne obrazki i nakazywano mówić, co widzi. – Nóż, sekator, czerwień, biel, słońce, czerń, zieleń, kwiaty, gruszka. Co?
Opowiem ci bajeczkę. Bajka nie będzie długa. O chłopcu i kucyku albo koniku, albo króliku. I trąbce. Kolorowej trąbce. I lesie, krześle. Drzwiach. I dziewczynce. Z paskiem i dwoma pistoletami. Kowbojce. I byku. Czerwonym byku. Wszystko to razem. Jak bajka. Jak bardzo dobra bajeczka? Rozumiesz? Nie rozumiesz. Dlaczego? Pointa jest tu znana. Wszystko jest takie proste. Tylko mów. Ale nie zdradzaj. Chciałbym cię usłyszeć. Chciałbym, abyś coś powiedział. Nie płacz. Nie płaczę. To czemu się mażesz. Bo mnie to nudzi. Nudzę cię? Tak, zdecydowanie. Nie chcę już z tobą rozmawiać. Niech ktoś tu przyjdzie.
Przed kamerami wszyscy się pożegnali. Wszyscy? Tak, każdy? Ale. Nie wygłupiaj się, wiesz. Nie. Bądź rozsądny. Powiedz nam wszystko. To zaczyna być i głupie, i nudne. Ja nie wiem, o co wam chodzi, wy nie chcecie mi powiedzieć. Nie uważasz, że to zbyt oklepane? Że tak było już iks razy? Kurwa mać, uwolnijcie się od tego Kafki. Strażnik uśmiechnął się i powiedział.
– Widzisz Leibnitz, on też się dał złamać. – Przez godziny krzyczał tylko Kafka, Kafka i… Udało nam się. Więc nie kombinuj. Tu żadnego kafkowskiego motywu nie ma. Nie musisz się wcale przyznawać. Już jesteś skazany i osądzony. Już masz przesrane. I ty to wiesz. I się z tym zgadzasz. Prawda? Tak. Nie chcę protestować. Zakończmy to. Proszę. Ja to wiem. Przyznaję się. Do kilku dni wciąż się przyznaję. Kończmy to. Tak, to ja to zrobiłem. To ja, Laibnitz, ta menda i gnida.
To nie tak, że nikt nic nie wie. Wszystko jest jasne. Laibnitz przyznał się do czynu. Wyrok wykonano. To nie prawda, że było to zbyt zagmatwane – kto miał zrozumieć, ten zrozumie. I tyle.
– Prawda. Laibnitz, co powiesz na koniec? A Laibnitz wstał i zaczął śpiewać przed sądem. Śpiewał tak, tak dziwnie. Charczał, krzywił się, pluł, podskakiwał. Nikt wcześ-
niej nie słyszał podobnego śpiewu – melorecytacji.
– Stoję i czekam na to, co się stanie. Nie boję się, że. No właśnie. Nie czuję jakiegoś czegoś. – Ludzie płakali w trakcie jego śpiewu. Ktoś zemdlał. Ktoś nawet zaczął klaskać.
– Stop. Stop! Boże, jak możesz tego słuchać. Moment. Spokojnie – cenzor wstał i zaczął krzyczeć. – Schemat, kurwa, schemat. Gdzie tu jest całość? Robienie tego ma swoją cenę. Powiedział – na zawsze. Żegnam. Nie możesz się wycofać. Kobiety są jak babeczki. Nie dosłownie. Chociaż i dosłownie. Laibnitz, ty świnio. I nic więcej. To zrozumiałem. Nie zdradzaj tylko pointy. Bądź cicho.
2012