Małgorzata Karolina Piekarska: Klasyka, czyli „zawilkoniona” na wieki
Z Józefem Wilkoniem jest ten poważny problem, że to jest klasyka. A z klasyką jest tak, że już nikt nie podejmuje się oceny. Klasyka wrasta w nas niczym drzewo w mur. I nie da się jej z nas wyrwać. Ilustracje Wilkonia znam od zawsze. Towarzyszyły mi przecież przez całe dzieciństwo. Największym sentymentem jednak darzę te, które zrobił do „Snów szczęśliwych” Józefa Czechowicza. Byłam już nastolatką, gdy książkę podarowała mi ukochana babcia Kocia. Dla niej – rodem z Zamojszczyzny, mieszkającej pod koniec życia w Lublinie – Czechowicz był ważnym twórcą, bo stamtąd. Ja kochałam wiersze. Te ilustrowane przez Wilkonia „zaczytałam”, bo były jedną z ważniejszych książek od babci. I ostatnią. Czy to dlatego do dziś pamiętam każdą ilustrację? Są we mnie te wszystkie konie, koty, lwy, a nawet… diabeł. Szukam ich w kolejnych ilustracjach tego twórcy. I często znajduję. Myślę zresztą, i wiem, że jest to mało odkrywcze, że nie ma współczesnego ilustratora, który by lepiej oddawał świat zwierząt i przyrody, a także świat snów, marzeń i… obaw, a nawet lęków. Ilustracje Wilkonia łączą bowiem w sobie realizm z baśniowością. To przenikanie się dwóch światów sprawiło, że Wilkoń już dawno stworzył w ilustracji nowy, własny świat. Tu strach i bezpieczeństwo są obok siebie, tak jak piękno i brzydota, jak łagodność i gwałtowność, jak ciemność i jasność, jak noc i dzień. Każda ilustracja pozwala na odkrywanie kolejnych światów, bo jest ich wiele w każdym, nawet pojedynczym rysunku. Z ilustracjami Wilkonia jest jeszcze jeden
problem. Nie się obok nich przejść obojętnie. Nie da się do nich nie zajrzeć. A jak już się to raz zrobi – wciągają. Dlatego jeśli ktokolwiek wejdzie do świata ilustracji Józefa Wilkonia – zostanie, jak ja, „zawilkoniony” na wieki.