08 lip

Karolina Apiecionek: Vera Verdiani

Ile Polki we Włoszce?

Mama Polka, tata Włoch. Rozmowy prowadzone po włosku przy świątecznym stole zastawionym polskimi potrawami. Polscy uchodźcy ukrywani przez ojca w Sofii podczas II Wojny Światowej, artyści znad Wisły odwiedzający Florencję w latach 60. W takiej atmosferze dorastała tłumaczka Vera Verdiani — ambasador literatury polskiej w Italii. Z Verą Verdiani spotykamy się w miejscowości Fiesole, położonej pomiędzy florenckimi wzgórzami. Opowiada nam o swoim dzieciństwie i młodości. Urodziła się 28 marca 1935 roku we Florencji. Ojciec Włoch — Carlo Verdiani, mama Polka — Hanna Konwerska poznali się w Warszawie na kursach włoskiego w Istituto Italiano di Cultura „Dante Alighieri”, gdzie Carlo Verdiani pracuje przez jedenaście lat, aż do 1939 roku. Następnie przenoszą go do Sofii. Vera Verdiani dzieciństwo spędza w Bułgarii.

Dzieciństwo, które hartuje
W dniu kapitulacji Włoch podczas II Wojny Światowej, 8 września 1943 roku, państwo Verdiani stają przed ważnym wyborem — albo Karolina Apiecionek Vera Verdiani Mussolini albo Badoglio. Wybierają Badoglio i zostają zesłani na bułgarską prowincję. Carlo Verdiani, włoski slawista i tłumacz literatury polskiej, w okresie wojny pomaga polskim emigrantom. — Z uciekinierów którzy przewinęli się przez nasze mieszkanie między ‘43’ a ‘44’ rokiem pamiętam pięknego, młodego oficera: szczupły i wysoki, jedno oko miał zielone a drugie brązowe. Nie mam pojęcia kim był i nikt już nie może mi tego powiedzieć, ale miałam 9 lat i natychmiast się w nim zakochałam — uśmiecha się Vera Verdiani. Mała wówczas dziewczynka chodzi do szkoły włoskiej przy ambasadzie, języka bułgarskiego uczy się na podwórku — Znałam go nawet lepiej niż rodzice, dlatego w wielu kwestiach musiałam im pomagać — mówi z dumą.
Włoski temperament ojca zdecydowanie dominuje nad słowiańską duszą matki — w domu rozmawia się w zasadzie tylko po włosku. Hanna Verdiani kultywuje jednak rodzime tradycje — na świątecznym stole zawsze pojawiają się polskie potrawy. Zachęca także Verę do czytania literatury polskiej: „Jak można nie znać ‘Pana Tadeusza’?” strofuje córkę. „Ja nie znam i dobrze mi z tym” buntuje się dziewczynka. Jeszcze nie wie, że za kilkanaście lat jej losy na stałe zwiążą się literaturą polską — zostanie tłumaczką dzieł najwybitniejszych polskich prozaików.
Na początku 1945 roku Carlo Verdiani zostaje aresztowany przez bułgarskich komunistów. Żona z córką przez trzy miesiące piszą listy — rodzinom nie wolno odwiedzać więźniów. Ten okres Vera Verdiani wspomina jako niesamowicie emocjonujący — Grypsy upychane w paczkach. Bardzo mi się to wszystko podobało. Cała atmosfera była jak z książki. Dla małego dziecka to była jedna wielka przygoda —tłumaczy — Kiedy wróciłam do Włoch nie działo się już nic tak ciekawego. Swoje przemyślenia przelewa na papier prawie sześćdziesiąt lat później w rozdziale książki pt. „Podróże z Ryszardem Kapuścińskim”. O życiu Kapuścińskiego pisze: „To dzieciństwo nie było szczęśliwe, ale hartowało. A przede wszystkim było okresem, w którym ciągle coś się dzieje. Kiedy po takim dzieciństwie osiąga się wiek dojrzały, trudno przywyknąć do życia osiadłego, bardziej czy mniej szarego, w którym nie dzieje się nic. Jakby nie było życiem”.

Na przekór ojcu
W kwietniu 1945 roku państwo Verdiani wracają do Włoch. Po rozwodzie rodziców Vera mieszka z mamą, następnie rok spędza w szkole z internatem, ponownie z mamą wyjeżdża do Spoleto, by ostatecznie zamieszkać z ojcem i jego drugą żoną. Od 1947 roku Carlo Verdiani wykłada na uniwersytecie we Florencji, w 1956 roku zostaje autorem podręcznika „La lingua polacca”, cztery lata później uzyskuje tytuł profesora. W tym samym czasie tłumaczy polską poezję. Antologia pt. „Poeti polacchi contamporanei” ukazuje się w 1966 roku. Rok później profesor dostaje nagrodę polskiego Pen Clubu.
Carlo Verdiani chce żeby Vera poszła w jego ślady, córka jednak niechętnie patrzy w stronę uniwersytetu — Nie chciałam wykładać dlatego, że on tam pracował — tłumaczy. W 1956 roku Vera Verdiani wychodzi za mąż. Dzięki temu staje się samodzielna. W 1961 uzyskuje dyplom na uniwersytecie florenckim  z filologii słowiańskiej. Wtedy też zaczyna tłumaczyć literaturę polską, a kilka lat później uczyć języka francuskiego w szkole średniej. Z Polaków, którzy w latach 60. pojawili się we Florencji Vera Verdiani najlepiej pamięta Tadeusza Brezę, Kazimierza Wykę oraz Tadeusza Różewicza, który chciał jej zadedykować jeden ze swoich erotyków. — Osób z kręgu mojego ojca starałam się raczej unikać. W dzieciństwie postrzegałam go jako artystę, rozmiłowanego w rożnych dziedzinach sztuki. Kiedy w końcu stał się PROFESOREM UNIWERSYTECKIM i zaczął podchodzić do życia dużo poważniej, czułam się bardzo rozczarowana. Nie chciałam mieć nic wspólnego z tym światem, udając, że mało mnie on obchodzi. Oczywiście był to rodzaj zazdrości o ojca i nie umiałam inaczej tego okazać. Po latach sądzę jednak, że należało skorzystać z okazji, pojechać do Polski i nauczyć się języka. Może wtedy, zamiast przez 30 lat uczyć francuskiego w szkołach średnich, także zrobiłabym karierę naukową… Czy żałuję? Chyba nie, tylko wtedy, kiedy muszę mówić po polsku i brakuje mi słów. Wtedy jestem na siebie bardzo zła…

Non solo Kapu
Osobę Very Verdiani w Polsce najczęściej łączy się z przekładami dzieł Ryszarda Kapuścińskiego. Verdiani jest także jednym z trzynastu autorów książki pt. „Podróże z Ryszardem Kapuścińskim”, przygotowanej przez Bożenę Dudko na 75. urodziny pisarza. „Poznałam Ryszarda w Rzymie, w 1994 roku, z okazji prezentacji włoskiego przekładu ‘Imperium’. Wyobrażałam sobie, że czeka mnie spotkanie z kimś nastawionym serio, może nawet z kimś nieprzystępnym, a ponieważ w obecności kogoś takiego miałam powiedzieć parę słów właśnie o nim, czułam się dość onieśmielona. Ale kiedy zobaczyłam przed sobą roześmianą twarz, kiedy wyczułam ciepłą życzliwość i usłyszałam wiele miłych słów o moim przekładzie, od razu odzyskałam spokój” — napisała Verdiani w rozdziale pt. „Dwie albo trzy rzeczy, które o Nim wiem”. Włoska tłumaczka przełożyła wszystkie najważniejsze dzieła Ryszarda Kapuścińskiego. Vera Verdiani tłumaczyła jednak nie tylko Kapuścińskiego. Jej pierwszy przekład z literatury polskiej, powieść Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”, ukazał się już w 1957 roku. Następnie we Włoszech pojawiły się utwory wszystkich największych, ale też najtrudniejszych do tłumaczenia, polskich autorów — Gombrowicza, Witkacego, Schulza, Mrożka czy Lema. Niechętnie wspomina czas spędzony nad prozą Haliny Poświatowskiej, najlepiej zapamiętała pracę nad przekładem „Madame” Antoniego Libery. — Wolę książki pogodne, napisane z humorem — uśmiecha się. — Ich tłumaczenie sprawia mi prawdziwą radość. Vera Verdiani była wielokrotnie nagradzana za popularyzację literatury polskiej we Włoszech. W 1991 roku otrzymała nagrodę im. K.A. Jeleńskiego, przyznaną przez paryską „Kulturę”, trzy lata później uhonorował ją ZAiKS, w zeszłym roku odebrała nagrodę „Gloria Artis”.

W latach dzieciństwa i wczesnej młodości dwukulturowy dom dodawał pewności siebie — Będąc dzieckiem i młodą dziewczyną, byłam bardzo dumna z moich korzeni. Jakby ta dwukulturowość dodawała prestiżu czy wdzięku, jakby czyniła mnie bardziej interesującą — tłumaczy Verdiani. W dorosłym życiu włosko–polskie korzenie zaczęły jednak przeszkadzać — Do pewnego momentu byłam prawdziwie zafascynowana Polską jako legendarnym krajem mojej mamy, ale lata komuny nie sprzyjały odwiedzinom. Potem pochłonęła mnie praca i wychowanie syna — wspomina — Nie zapomnijmy też, że moją wielką miłością, odziedziczoną po matce, była Francja, do której jeździłam jak tylko mogłam, i którą w rezultacie znałam lepiej niż Polskę. W sumie więc trochę sama zrezygnowałam z polskości… Pozostało wewnętrzne rozdarcie, przez które nigdy do końca nie czułam się ani Włoszką, ani Polką. Chociaż przez całe życie powtarzano jej, że duchowo i fizycznie jest „diversa degli altri”, inna od wszystkich, Vera Verdiani dziś czuje się jednak Włoszką. We Włoszech mieszka od urodzenia, tu dorastała, uczyła się, pracowała. I choć Polskę odwiedza rzadko, odpowiedź na pytanie: ile Polki we Włoszce brzmi — bez wątpienia więcej, niż by się mogło wydawać.