Jerzy Górzański: Z hukiem czy ze skomleniem?
Wróżbiarzom, astrologom i innym przepowiadaczom przyszłości – tak by się wydawało – już dawno ludzie przestali wierzyć. Jednak nie do końca… Nie mam tu na myśli poetów pościelowych piszących wiersze na powłoczkach (przeczytałem na ten temat w gazecie) czy też liryków wpatrzonych w swoje audiobooki, ewentualnie downloady. Jaką przyszłość da się z ich jaśków i pecetów wyczytać?
Ostatnio karierę marketingową (a jakże!) robi koniec świata. Ten koniec świata od niepamiętnych czasów wieszczony, przywoływany, odganiany, który jakoś nie nadchodzi. Dla jednych byłby wybawieniem, dla innych katastrofą. Wybawieniem, bo nie trzeba by spłacać rat za samochód. Katastrofą, bo właśnie ktoś miał się wprowadzić do wymarzonego apartamentu. Tzw. celebryci (na to hasło ciarki przechodzą mi po plecach) zaprzęgli nawet koniec świata do swoich castingów – jedna z aktorek w wywiadzie telewizyjnym oświadczyła: „Dobrze, że Majowie się spóźnili z tym końcem świata, dzięki temu otrzymałam rolę w serialu Sklepowe”. Czyli w dalszym ciągu koniec świata jest możliwy.
Rzeczywiście, coś się pokręciło i poplątało z tym „końcem świata”. Czytam w kalendarzu ściennym:
W marcu ubiegłego roku [2011] amerykański kaznodzieja Harold Camping obwieścił, że koniec świata nastąpi 21 maja 2011 roku. Nie nastąpił. Wcześniej, bo już w roku 2010, media informowały o końcu świata, który miał nastąpić 21 XII 2012 r. Tymczasem już w marcu 2011 r. prasa pisała, że koniec świata nie nastąpi w 2012 roku – jak to przewiduje kalendarz Majów. Ale to nie Majowie się pomylili, lecz naukowcy interpretujący kalendarz.
Czy można coś z tego zrozumieć? Jedno jest pewne: wszystkiemu winni są jajogłowi interpretatorzy i pośrednicy. Tacy pośrednicy jak, dajmy na to, ja. Otóż w 4. numerze „Wyspy” z 2012 roku, w felietonie Warto zapamiętać: 2060, niejako pośrednio, poprzez genialnego fizyka Izaaka Newtona, zaanonsowałem (mówiąc wytwornie), że – jak sir Newton przepowiedział – zagłada ostateczna nastąpi w 2060.
Przyznaję bez bicia: mocno przesadziłem. Ponieważ istnieje prawdopodobieństwo, że akurat do tego końca świata nie dożyję. Dlatego anuluję datę 2060 (czyli przekreślam). Przecież to niemal pewne, że nie będę przy tym końcu świata. Nawet sobie nie wyobrażam, jak ten przyszłościowy koniec świata się zacznie, od czego się zacznie i jak się potoczy, i czy w ogóle się potoczy, a może przybierze postawę, przepraszam za wyrażenie, perpendykularną (czyli pionową).
Mam też nadzieję, że proroctwo sir Izaaka Newtona się nie spełni. Koniec świata pewnie znów się przesunie o sto lat. Oczywiście, bardziej siebie widzę w 2160 roku, ale nie jako niepożądanego cudzoziemca (po francusku brzmi bardziej tajemniczo – étranger non désirable), takiego uprawiającego streaking po męczącym streamingu. I napisy na murach ulegną twórczemu przeobrażeniu, zmianom językowym i znaczeniowym – zamiast, powiedzmy, dzisiejszego napisu: „Pijmy szybciej, bo się ściemnia” (ulubionego zawołania miłośników „denaturu”) będzie można przeczytać raczej enigmatyczny koncept: „Sojusz obiektów”, być może luźno nawiązujący do przestarzałego, a rok mamy 2160!, związku partnerskiego”.
Jako poeta-wizjoner, co tu dużo mówić, muszę skupić uwagę na teraźniejszych próbach włączenia właśnie poetów w rwący nurt przemian ekonomiczno-obyczajowych. Może raczej włączenia tego, co jest efektem ich poetyckich przemyśleń. Bardzo ciekawym chwytem marketingowym (także publicystycznym) na okoliczność końca świata jest posługiwanie się coraz częstsze i coraz częściej bez sensu cytatami z wybranych poetów.
Najlepszym towarem, najbardziej chodliwym, wydaje się być cytat z Wydrążonych ludzi Thomasa Stearnsa Eliota, a właściwie z zakończenia pięcioczęściowego wiersza-poematu w tłumaczeniu Czesława Miłosza. Przekręcany, niedokładny, źle użyty, w rzeczywistości brzmi następująco:
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem.
Czy będzie tak jak wyartykułował to poeta Eliot, czy nie będzie, pozostaje kwestią otwartą. Ale ważne jest też to, czego nie dopisał – że zanim skończy się świat, przedtem trochę się zmarnuje.