15 lip

Jerzy Górzański: Coś jeszcze albo coś innego. Zdarzenia i dopowiedzenia

Dwadzieścia lat temu (a może dwadzieścia jeden) Robert Bly, rocznik 1926, amerykański poeta, przedstawiciel nurtu zwanego „deep image”, po naszemu „głęboki obraz”, opowiadał, jak to „William Stafford (także poeta) wyznał kiedyś, że gdy ktoś go zapyta: «Dlaczego pan pisze wiersze?», zdarza mu się odpowiedzieć: «A dlaczego pan przestał pisać?»”.
Po ukończeniu siedemdziesiątki, na pytanie (jakie zadają mi znajomi): „Czy chce ci się jeszcze pisać wiersze?”, odpowiadam niezmiennie (i elegancko, po francusku):
Il est très exigeant: il exige l’on n’exige de lui.
Słowa te napisał wybitny matematyk Hugo Steinhaus (1887-1972), „entuzjasta pragmatyczności”, w swoim „Słowniku racjonalnym” (w rozdziale „Kilka słów o kilku słowach”). W przypisach znajdujemy polski przekład:
– On jest bardzo wymagający: wymaga, by nic nie wymagano od niego.
Tak właśnie mówię. Mało kto mnie rozumie. Bariera językowa. A gdybym odpowiedział po włosku? Nie odpowiedziałbym, bo po włosku nie kumam. No, może poza tym fragmentem z dantejskiego piekła: „Lasciate ogni speranza voi ch’entrate” (jako swoista zachęta) – „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”.
Jednak wymagam od siebie. Czytam, żeby podtrzymać mój więdnący umysł. Reszta to przyjemność pochłaniania. Konsumpcja. Dawniej czytałem, żeby się czegoś dowiedzieć, dziś czytam, żeby wzbudzić w sobie potrzebę pisania. Czytanie to wywoływanie języka, na który, jak ktoś zauważył, w końcu się umiera.
Umierając na język, nie tylko traci się życie, ale też jego wyobrażenie (czasami jesteśmy lepsi w wyobrażeniach).
Język gwarantuje nam możliwość wysłowienia się. To oczywiste. I tego doświadczamy. Przy czym język porusza w nas istotny (jakby dwukierunkowy) mechanizm – dzięki któremu możemy formułować, czyli istnieć dla siebie i dla języka.
Śmierć zabiera nam jednocześnie wysłowienie, formułowanie i wyobrażenie. I jest to prawdziwa zagłada. Czyż możemy sobie wyobrazić coś jeszcze, skoro utraciliśmy na zawsze coś innego?
To tylko z pozoru wydaje się zawiłe. Nawet jeżeli przyjmiemy, że bywa nieprawdziwe, a nawet niesłusznie pesymistyczne. Ten umierający mechanizm językowy, mimo wszystko pcha nas w stronę opowiadania.
Bo jeszcze chce mi się opowiadać.
Z tym opowiadaniem nie ma żartów.
René Étiemble, rocznik 1909 (zmarł w 2002), francuski pisarz i historyk literatury (pisał o Rimbaudzie, ale również o Konfucjuszu) przywołuje Edwarda Morgana Forstera, rocznik 1879 (zmarł 1970), angielskiego prozaika i krytyka literackiego (u nas wydawanego – między innymi powieść „Droga do Indii”), który twierdzi:
– Kiedy neandertalskie audytorium odgadnie ciąg dalszy (tego opowiadania), zasypia albo zabija opowiadającego.
No to posłuchajcie tego opowiadania, które być może jest w stanie was obrazić.
E.M. Forster przywołuje R. Étiemble’a:
– Rozdałeś maczugi Neandertalczykom?
Miał na myśli audytorium.
Co odpowiedział Étiemble? Nie wiadomo.
Jednak czuję na sobie uważne spojrzenie Neandertalczyków. Spokojnie, Drogi Czytelniku, to są Neandertalczycy z wirtualu. Do głowy im nie przychodzi, żeby opowiadać o swoim psie, tak jak to czynią przedstawiciele realu:
– Psu uwiązanemu do budy – w letni skwar – czasem zapominam nalać wody do miski, ale panu Bogu mówię, że studnia mi wyschła.
To jest porządnie opowiedziane (metaforyczne i autentyczne!) zdarzenie, któremu czegoś brakuje – o czym niegdyś pisał Gustave Flaubert, rocznik 1821 (zmarł 1880), pisarz francuski (między innymi „Szkoła uczuć”), wielki realista: „Talent dzisiaj nie jest rzadkością, ale nikt już nie ma tego, o co należy się starać: sumienia artystycznego”.
Chciałoby się powiedzieć: odłóżmy maczugi, zacznijmy przeżywać.
Wypadałoby zadać pytanie: czy ten wyimek z Flauberta dziś jeszcze coś znaczy? I czy ma coś wspólnego z moim starczym nastawieniem, choć teraz nie mówi się „starość”, tylko „późna dorosłość”. Znikło gdzieś piękne słowo: dojrzałość. Chodzi, przykładowo, o moje nastawienie w dziedzinie przepisów kulinarnych, wyraźnie ograniczone.
W przepisie na dzyndzałki, czyli pierożki, wszystko wygląda przyzwoicie – masa ma być miękka, mięso umyte i przepuszczone przez maszynkę, posiekane, doprawione i tak dalej. Co jednak robi w tej ciekawej kombinacji jedzeniowej 60 dag łoju wołowego?! Moja cała dieta na nic. Sumienia nie mają. Tak w ogóle.