Jacek Hnidiuk: „Spiski”, czyli o tatrzańskich przygodach cepra Kuczoka z samiućkiego Śląska.
Wojciech Kuczok, Spiski. Przygody tatrzańskie. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010.
Najnowsza powieść autora Gnoju podzielona została na pięć chronologicznie uporządkowanych rozdziałów albo raczej pięć opowiadań, które, chociaż łączą się w jedną epicką całość, to równie dobrze mogłyby funkcjonować jako odrębne historie: 1982. Historia futbolu tatrzańskiego, 1986. Świtaniec białczański, 1990. Łaknienie, 1994. Pątnik domowy, 1999-2000. Odkrzyżowanie. Od razu wyjaśnię też sens pierwszej części tytułu, która bynajmniej nie oznacza spiskowania i knucia, lecz po prostu teksty pisane, co zresztą pośrednio wyjaśnia autor zamieszczając na końcu książki odpowiedni fragment z Odkrycia Tatr Jacka Kolbuszowskiego.
Główny bohater, pozbawiony imienia, ale zawsze wypowiadający się w pierwszej osobie, zapewne porte parole pisarza, opowiada fragmenty historii swojego życia z perspektywy minionych lat. Historie, co w tej książce najważniejsze, związane z Tatrami, gdzie wyjeżdżał najpierw z rodzicami, a później sam. Po raz pierwszy jako uczeń III klasy szkoły podstawowej, później nastolatek, wreszcie student. Każdy rozdział to następny etap w życiu bohatera, który dojrzewa, zdobywa kolejne doświadczenia i z chłopca, próbującego nauczyć grać w piłkę nożną miejscowe dzieci, zmienia się w młodzieńca pobierającego od młodych góralek pierwsze nauki w dziedzinie doświadczeń erotycznych – aż w końcu staje się młodym mężczyzną. Nie od razu jednak pokochał Tatry, a góralskie wioski wyobrażał sobie tak: „Tam ni wodociągów, ni prądu, tam przecie w piwnicznej izbie Antek pokasłuje, tam szczaw surowy prosto łąki jadają, zdrowaśkami leczą suchoty…”
Świat rzeczywisty miesza się u Kuczoka z tym baśniowym z góralskich bajań, na pozór zwyczajne elementy natury, las, mgła, wiatr, nabierają cech nadprzyrodzonych i tworzą specyficzny klimat magicznej, górskiej (ale nie zapominajmy, że powieściowej) rzeczywistości. Oniryczną atmosferę niesamowitości budują też oczywiście opowieści snute przez narratora np. o tym, jak odnalazł jaskinię ze śpiącymi rycerzami lub musiał udać się po poradę do wiedźmy Jadwichy, bo tubylcy uznali, że jego wiecznie zrzędzący ojciec winien jest pladze kostników, które drążą od środka zwierzęce kości. Albo o góralach, którym wciąż, mimo golenia, odrastał na twarzy leśny mech, aż okazało się, że był to mechanizm obronny lasu, bo gdy zaprzestano wycinki, wszystko wróciło do normy. Takie właśnie mniej lub bardziej surrealistyczne historie przeplatają się z całkowicie realistycznymi opisami przyrody, współczesnej (ówczesnej?) polityki i relacji międzyludzkich.
Kuczok w niezwykle barwny i humorystyczny sposób portretuje góralskich bohaterów, zarówno jeżeli chodzi o zbiorowość, jak i w indywidualnych przypadkach. Opisuje miłosną historię Felusi Nędzówny i Józusia Głodowskiego, najpiękniejszej pary w wiosce – do niej ryczały (czyli wzdychały) nawet niedźwiedzie, a on wydawał się w swej krzepie niezniszczalny. Sympatię czytelnika zjednuje też epizodyczny Joaś Bafia, wędrowny alkoholik, wędrowny, bo wódka wywoływała w nim chorobliwe napady poriomanii, zaopatrzony w stosowną ilość najlepiej 100 ml buteleczek z gorzałką wyruszał, gdzie go nogi poniosą. Górale w Spiskach to ludzie silni, zdrowi, szczerzy, prości, pracowici, wierni tradycji, trochę zabobonni i na swój sposób religijni. Nie stronią od gorzałki i bijatyk, czemu winna bywa ich wrodzona popędliwość, ale posiadają też niezwykłe zdolności regeneracji organizmu. Autorytetem w sprawach moralnych i naukowych jest dla nich ksiądz Bździoch, choć i jemu nie brakuje ludzkich słabości i wszyscy wiedzą, że jeżeli nie pokrzepi się odrobiną nalewki, względnie innego trunku, to „zasypia między zdrowaś a błogosławion”. Jako element humoru bez wątpienia można również uznać od lat powtarzane historie o tym, jak juhasi radzą sobie z abstynencją seksualną w czasie długich wypasów, a to, jak (według legendy) sobie radzą, niech już czytelnik się domyśli.
Jednak sfera fantastycznego humoru zostaje zakłócona przez narratorską relację ze stosunków małżeńskich panujących między jego rodzicami. Historia znana czytelnikom z Gnoju zostaje nieco rozbudowana i, choć ojciec nie występuje już w roli tego, który karze, za to swoim ciągłym besserwisserstwem, narzekaniem na komunizm, kapitalizm, ludzi w ogóle, stosunki społeczne etc. etc., obrzydza żonie i synowi każdy wyjazd. Ale wątek fabularny dotyczący ojca rozwija się w dosyć niespodziewanym kierunku, bo chociaż ostatecznie rozstaje się z żoną (matka poznaje później matematyka, o którym narrator-student pisze „Mójkaziu”), co mogliśmy przewidzieć, to osiedla się w górach i postanawia dokonać rewolucji w malarstwie, odkłamać sztukę. I udaje mu się to, przez lokalnych marszandów uznany zostaje za awangardowego twórcę postmodernistycznego, co przekłada się później na popularność jego obrazów i stan konta. W końcu ojciec staje się też pewnego rodzaju bohaterem dla samego syna, gdy w swym wizjonerskim zapale i z chęci powrotu do korzeni usuwa z pomocą panów złomiarzy krzyż z Giewontu.
Siła Spisków tkwi także w języku, którym autor potrafi wzruszyć, rozbawić, zaciekawić. Udanie naśladuje góralską gwarę, chociaż w tym temacie najlepszymi ekspertami byliby sami mieszkańcy Tatr, stosuje archaizmy (zaniechaj, naonczas) wprowadza lingwistyczne, wcale udane, twory (wmordębicie, złoczynić, biznesmenele). Ta książka to niezwykłe połączenie góralskich klechd i fascynacji górami, a także zapewne w jakimś stopniu osobistych przeżyć samego Kuczoka. Wydaje mi się, że teraz, po Spiskach, Kuczok powinien się poważnie zastanowić nad wydaniem czegoś w rodzaju górskiego przewodnika, w którym zawarłby nie tyle typowe informacje turystyczne, bo te znajdziemy wszędzie, ale historie z góralskich legend połączone z subiektywnym wyborem miejsc niezwykłych, chyba że autor chce je (miejsca) zachować tylko dla siebie.