15 paź

Henryk Skwarczyński: ZWIERCIADŁO PRÓŻNOŚCI

Mieczysławowi Orskiemu,
koneserowi luster.

Oglądając Las Meninas, czyli “Panny Dworskie”, mamy prawo nic z tego obrazu nie rozumieć. Aczkolwiek mamy za sobą pierwszy z nim kontakt (rzecz niezbędna przed podróżą w nieznane), nawet jeśli jest to tylko reprodukcja.
Interpretacja prawie każdego obrazu składa się z trzech elementów. Drugi z nich narasta w miarę, jak obrastamy w wiedzę dotyczącą obiektu naszego zainteresowania (pierwszym jest, rzecz jasna, oczny z nim kontakt). Przykład? Tytuł “Panny Dworskie” istnieje od wieku XIX-go, choć dzieło powstawało w czasach, kiedy Polska najechana była przez wojska szwedzkie, a Oliver Cromwell powoływał do życia kolejny Parlament. Faktów do ustalenia jest zresztą bez liku, choć tylko niektóre z nich mogą okazać się znaczące.
Najważniejszy bywa jednak element trzeci. Nie zawsze, ale NIEKIEDY! To jest coś, co charakteryzuje Wielką Sztukę. I nie da się w zasadzie opisać (w książce może to być znaczenie nie tego co opisywane, ale język do opisu użyty).
Bezwiednie ujęła to skandynawska poetka ubiegłego wieku (któż w naszym stuleciu odważyłby się mówić o miłości?) Margarita Trol, pisząc w liście do ukochanego: “Czuje gładkość Twojego policzka i choć nie pamiętam zapachu perfum, było to doznanie niezwykle. Taka chwila najbardziej przelotna z możliwych przelotnych chwil”. Nie ma tu w zasadzie nic do dodania, jeśli przyjmiemy to, jako definicje elementu trzeciego w odniesieniu do Las Meninas.
Znajdujący się w Muzeum Prado obraz nazywany Obrazem Świata (la pintura del mundo) jest kwintesencją tego, co nazywamy malarstwem (to tak jakby setki artystycznych usiłowań zmieścić w jednym obrazie). Milionom ludzi go oglądających wystarczy opinia biegłych i stosowne omiecenie go wzrokiem. Aby jednak posmakować należycie tego, co zauważyła Margarita Trol, konieczne jest, choćby w zarysie, przedstawienie tego, co stanowi jedną z genialniejszych prób uchwycenia przez artystę chwili (chwili pojmowanej także jako ludzkie życie).
Wszystko w tym obrazie ma znaczenie. Policzmy ile tam osób. Dziewięć, a oprócz tego dwie widoczne w lustrze. Razem jedenaście. Dużo. Ale przecież nie jest to scena zbiorowa. Nie tłum. Oprócz ludzi, widzimy tam rozłożonego na podłodze psa. Należałoby założyć, że w obrazie tym wyrażony jest świat. Wiedza “przed” i “po”. Świat żywych ludzi uwiecznionych na ZAWSZE!
A gdzie stoi artysta? W centrum. Ale nie jest to centrum geometryczne, bo stoi jakby z boku. To jednak na niego zwracamy uwagę (dlatego nie nazwałbym tego obrazu “Panny Dworskie”). Kierujemy ku niemu wzrok, jak na kogoś o silnej osobowości, kogo zauważa się w każdym pomieszczeniu. To on nam patrzy w twarz. Mało tego! W jego dłoniach, widzimy narzędzia JEGO sztuki. Jakby chciał powiedzieć: “Proszę. Cały ten świat musicie oglądać moimi oczami”.
Wkraczamy tutaj w rodzaj metafizyki, która odgrywa w sztuce role przyciemnionego szkła. Patrzymy na artystę, ale wzrok zebranych skoncentrowany jest (nie tylko skierowany), gdzie indziej. Politycznie, to właśnie tam coś się dzieje.
Wyobraźmy sobie przyjęcie. Ucztę. Śmiech. Ożywione glosy rozmówców. Nagle wszystko cichnie. Pojawił się on, czy oni. Wzrok wszystkich zmierza w jednym kierunku. Tak jest i w “Pannach Dworskich”. Pary królewskiej nie widać, ale wszyscy spoglądają w ich stronę! To stamtąd płynie władza. Tam się to kreci. W “Pannach Dworskich” widoczni są ONI tylko w lustrze. Jakaż gra! Któż chciałby mieć portret będąc jedynie w lustrze? Ale właśnie z tego lustra płynie siła. Moc władzy. Władza bowiem jest tam, gdzie koncentrują się spojrzenia, a więc także i myśli.
Bycie malarzem w czasach Velazqueza nie oznaczało tego co dziś. Dowodem losy pewnego Kreteńczyka (El Greco), który mimo starań nie został przyjęty na dwór i musiał swoje “wizje” tworzyć w Toledo. Niby blisko od stolicy, ale jakże daleko.
Koncept zwierciadła istniał od dawna. Żeby to zrozumieć, trzeba przynajmniej raz w życiu z nim poeksperymentować. Idzie o nasz smak. Potem niech rozpryśnie się o posadzkę. Na tysiące kawałków i kawałeczków.
Teofil Gautier przełożył ten diabelski zamysł na założenia francuskiego romantyzmu. Nie przypadkiem Charles Baudelaire dedykował mu “Kwiaty Zła”. Dla nas ważne jest, co powiedział Gautier, oglądając Las Meninas w czasie swej podroży do Hiszpanii. Wypowiedział te słowa przed ponad stu laty, a raczej wykrzyknął: GDZIE JEST OBRAZ? Uchwycenie w nim “chwili” wydało mu się genialne i wykraczało poza przyjmowane tego zjawiska definicje. Dlatego mylne jest poszukiwanie w tym obrazie znaczeń czysto symbolicznych. I dlatego patrzący na obraz po raz pierwszy, muszą poczuć się zakłopotani: Gdzież ta genialność? Po prostu jeden z wielu obrazów, chciałoby się rzec. Ale tak nie jest. Im bardziej jesteśmy w Las Meninas zatopieni, tym większa świadomość, ze to jest “chwila najbardziej przelotna z możliwych przelotnych chwil”.
Dziwić się można tylko, że król nie kazał ściąć artyście głowy za wciąganie (zamiast realistycznego portretu) w subtelną grę ze zwierciadłem.
Gdzie tak naprawdę patrzy Velazquez? Na parę królewską odbijająca się w lustrze? Czy na nas? Musiały to być i były lata studiów. Przypomnijmy portret młodzieńca wykonany przez Antonello da Messsina, spoglądający na nas, gdziekolwiek w pokoju byśmy się nie znajdowali. A może jest to raczej wzrok z obrazu Jana Van Eycka przedstawiający ślub Arnolfiniego?
Infantka Małgorzata widoczna jest w planie centralnym. Czy to ona może jest portretowana – a rodzice akurat się pojawili, więc uwaga skierowana jest w ich stronę – czy to parę królewską maluje Velazquez? Świadomie nie ma tu chyba rozstrzygnięcia, choć król i artysta musieli to ustalać. Wiadomo o wspólnych sesjach, kiedy temat ten zapewne był poruszany. Musiał być poruszany. Przecież to miało być nie odkrycie Ameryki, ale namalowanie jej.
Habsburgowie nie pozwalali się spoufalać. Goya mógł to robić z Burbonami, ale czasy były juz inne. “Mała” (tak ją nazywał w korespondencji, a i w rozmowach Filip IV), czyli infantka, była pupilką ojca (mogłaby nią być jako dziewczynka nasza Margarita). Czy w “chwili” można uchwycić przepływ takich uczuć? Czy też należy to do historii zwierciadeł, które spotkał najgorszy z losów (rozbite zwierciadło to powód do płaczu nie tylko dla kobiet)?
Las Meninas zostały namalowane dla króla i za jego życia tylko on miał dostęp do obrazu. Innych dopuszczał rzadko. Zachłanność posiadacza. Ludzkie. Ale i nieludzkie wobec przyszłych demokracji ludzkiego oka. I tak dobrze, że król nie nakazał obrazu po swej śmierci spalić! W tamtych latach impulsy mogące płynąć z lektur (gdyby je znano) późniejszych wyznawców “ah, ca ira”, uznawano jednak za mało pożyteczne.
Śledczy badający sprawę Las Meninas musiałby zająć się postacią Nicolasito Pertusato. Nie wiemy, ile ma lat, sprawiający wrażenie karla, chłopiec. Karły, na dworze barokowych władców, to nie przypadek. Lubowano się w takich “odmieńcach”. Koncept osoby niepełnosprawnej był inny i Hindus z sześcioma palcami u reki, jakiego autor tego wywodu oglądał w Radżastanie, miałby wtedy zapewnioną… prace. Tak! Pracę! Był to rodzaj posady i życie lepsze niż żebracze.
Nicolasito stawia nogę na psie. Ten ma złożone uszy w sposób, który wskazuje, że sprawia mu to przyjemność. Pertusato zależy od kaprysów władcy i pewnie wypełniał należycie swe obowiązki. Pochodził z Włoch i zmarł w roku 1710. W nędzy? Na dworze? Chciałoby się powiedzieć: Historia nie zajmuje się Pertusato, choć miliony ludzi co roku oglądają jego podobiznę. Czy z tego powodu wpadłby teraz w pychę?
Następna postać w Las Meninas to karlica Mari-Barbola. Pochodziła z Niemiec. Czy była Niemką? Stereotyp byłby więc taki: schludna, rodzinna, opiekuńcza. Czy była taka w rzeczywistości? Złośliwi powiedzieliby (jako aluzje do urody pojmowanej w kategoriach politycznych; może tak musiała być postrzegana przez Czechow mieszkanka Sudetów, wznosząca do góry rękę w pozdrowieniu dla Fuhrera), ot, Niemka.
Nie wiem, czy Margarita Trol odbyła kiedykolwiek podroż z ukochanym do Prado. Jeśli tak się stało, to możemy sobie ich wyobrazić przytulonych przed obrazem. To była “ich” chwila. To było “ich” Las Meninas. Znaleźli się po to przecież przed zwierciadłem, aby ujrzeć własne odbicie!
Obrazy malarskich mistrzów bywały niekiedy poprawiane. Poprawianie świata bywało także przywilejem despotów (należy przypomnieć zdjęcia otoczenia Stalina z którego co rusz ktoś znikał, to jest znikał również ze zdjęcia!). Polityka wymieszana jest tutaj z malarską farbą, choć poprawka naniesiona przez artystę ma wagę piórka wobec ciężkiego buta polityki.
Rzadko jednak obraz tej miary co Las Meninas, nie stawał się ukończoną całością. Jest w nim wszakże szczegół, który został domalowany później, a dokładnie trzy lata po jego powstaniu. Widzimy, ze na piersi Velazqueza znajduje się coś w rodzaju krzyża. Drobiazg, ale zawierający wiele treści. Jest to krzyż Zakonu św. Jakuba (Santiago). Malarz został przyjęty do zakonu na rok przed śmiercią i uznał to za fakt tak znaczący, że zdecydował się ów krzyż na swej podobiźnie domalować.
Krzyż – na reprodukcji bywa mało widoczny – jest koloru czerwonego. A dlaczego jest taki ważny? Różnica pomiędzy Velazquezem z krzyżem, a Velazquezem bez krzyża jest taka, jak pomiędzy literatem (bez ujmowania nikomu przez używanie tego terminu), a pisarzem. Literat to człowiek uzależniony. Uzależniony od pisania i otoczki z tym procesem związanym.
Pisarz to rodzaj dzikiej gęsi. Człowiek wolny (Velazquez z krzyżem). Granice uzależnienia (mowa o procesie tworzenia) bywają tutaj trudne do uchwycenia. Ci, do których się takie stwierdzenie odnosi, czują to przez skórę. Niekonieczne bywa tu nawet, nazywanie kogoś po imieniu.
Velazquez jako malarz, nawet jako malarz dworski, był li tylko wyrobnikiem (oznaczało to utrzymywanie się z pracy rak). W chwili, kiedy stawał się członkiem zakonu, do którego przynależność prowadziła przez zawile procedury (wyjaśnienie, czy aby nie jest jakimś mieszańcem, bo przecież wychował się w Sewili) w które uwikłany był sam Papież, stawał się kimś o wiele ważniejszym w ówczesnym zhierarchizowanym świecie. Nie była do tego potrzebna telewizja, ani wysokonakładowe pisma. Wszystko dokonywało się w mrocznych komnatach pałacu.
Velazquez stawał się kimś: KTO W WOLNYCH CHWILACH ZABAWIA SIĘ MALARSTWEM! Ta godna zazdrości wolność skłania nas do zadania brzydkiego pytania. Czy istniała, a jeśli tak, to na czym miałaby polegać, różnica pomiędzy polskimi poetami barokowymi, a tymi, którzy w swych “pieśniach” byli chwalcami urodzonego w Gori chłopca, któremu później w polityce się poszczęściło? Lub inaczej. Czy można być “wolnym” do tego stopnia, aby nie widzieć tego, co dzieje się tuz za oknem? Śnić o pięknie tego świata? Układać serenady?
Velazquez ma czyste sumienie domalowując sobie krzyż i myśląc o podróży w zaświaty, bo wiedział, że “chwila”, którą uwiecznił (z małą poprawką domalowaną trzy lata później) powie o nim to, co chciałby, aby o nim wiedziano. Poeci, którzy także byli zainteresowani “poprawianiem”, czy nawet wprost wykradaniem swych “świadectw” z bibliotek (barokowi poeci tego jednak nie robili!), patrzą z oburzeniem na każdego, kto pamięta (nie ważne nawet już, co pamięta, ponieważ pamięć bywa zbrodnią nawet wśród kochanków).
O psie w Las Meninas wołałbym się nie wypowiadać, bo na psach dobrze się nie znam. Wiadomo, że pies potrafi ugryźć. Ten na obrazie, na którym Pertusato trzyma nogę, wygląda na łagodnego (chciałoby się prawie rzec, baranka). Wabił się Petalo (czyli po polsku Płatek). Wygląda na zupełne przeciwieństwo psa, który prowadził (w futrze i objuczona kosztownościami) Lunę Brystygierową po ulicy Piotrkowskiej w mieście Łodzi, co oglądał przypadkiem po wojnie ojciec (obraz ten kontrastował z obrazami, które utrwaliła pamięć w Powstaniu Warszawskim).
Czyli intuicyjnie widzimy także różnice pomiędzy naszym malarskim Petalo, a tamtym widzianym w roku 1946 na ulicy, dobermanem (pytaniem filozoficznym byłoby, czy pies Luny Brystygierowej dożył politycznych odwilży, a jeśli tak, to jak sobie z nimi poradził i czy w ogóle te sprawy go obchodziły). Płatek liczył sobie dziesięć lat, kiedy bez ustalania warunków wstępnych rozpoczął pozowanie do obrazu. Był dziwakiem, bo nie jadał…mięsa. Pies wegetarianin to rzadki przypadek. Miewał jednak momenty załamań kariery, bo wsławił się później, już po śmierci Velazqueza, pogryzieniem posła cara rosyjskiego, za co został przykładnie ukarany przez jednego z politycznie poprawnych dworzan. Skruchy zdaje się nie okazał, czyli jak widać: Pies jak pies. Petalo jak Petalo. Tyle, ze pies z Las Meninas.
Mitologia wymieszana jest tu z realizmem, choć nie do tego stopnia, jak to uzasadniał pewien intelektualista, że pisarstwo Conrada i jego postawa lojalności “czemuś”, pachnie ciemnogrodem i prowadzi donikąd (aby to udowodnić, tenże kontestator dal się “osadzić” w przestronnym mieszkaniu w Alei Róż).
Ponieważ nie wszyscy przeżyli wywody wspomnianego, to i w Las Meninas pominiemy historię donny Marcelii de Ulloa i stojącego przy niej Diego de Peralta, a nawet odpowiedzialnego za wpuszczanie światła poprzez odsłanianie kotary Jose Nieto, kuzyna Velazqueza. Historia pełna jest takich ofiar, a wiele grobów (co mówić o obrazie!) pozostaje wciąż bezimiennych.
Wspomniałem, ze tytuł obrazu, to sprawa odległa wobec życia Velazqueza. Czy nadano go z konieczności nadania mu jakiejś nazwy? Panny dworskie, to postacie ważne, ale przecież nie centralne w grze ze zwierciadłem. Ta, która w lekkim przysiadzie podaje infantce dzbanuszek, nazywała się Maria Agustina Sarmiento. Pochodziła ze znakomitego rodu i była dwukrotnie zamężna.
Druga “panna” jest Izabela de Velasco. Patrzy w nasza stronę. Ma ładną twarz. Jest młoda. Życie jej nie potoczyło się dobrze. Zmarła jeszcze przed zejściem z tego świata twórcy jej “nieśmiertelności”. Nie pochodziła z tak dobrego rodu (nie tylko w Hiszpanii ludzie mieli na tym punkcie niezłego fioła), jak Maria Agustina, ale przecież sam fakt, że była w otoczeniu infantki, był wielce znaczący. Patrzy na nas z zagadkowym trochę uśmiechem i będzie tak patrzeć… na wieki. Moj Boże! Jak można obok takiego obrazu przejść w Prado do innej sali. A przecież są tam takie obrazy, jak Hieronima Boscha “Kuszenie świętego Antoniego”, czy bruegelowski “Triumf Śmierci”(przydarzający się na co dzień sztuce, choćby stal za nią stugębny pochlebca, czy spuszczony ze smyczy krytyk). Żaden z nich nie posiada jednak, tak wysublimowanej teologii, jak Las Meninas. Prawdziwy Obraz Świata. La pintura del mundo.