20 mar

Dariusz Pawlicki: W środku nocy

Miał już wyjść z pracowni, gdy pomyślał, że zaadresuje jeszcze koperty. Same życzenia bożonarodzeniowe postanowił wypisać jutro.
Otworzył notes z odnotowanymi, w porządku alfabetycznym, adresami osób, z którymi utrzymywał kontakty.
Starannie adresował tuszem kopertę za kopertą. Towarzyszyło temu skrzypienie stalówki i szelest przewracanych kartek w notesie. Gdy dotarł do litery „R”, jego wzrok zatrzymał się na imieniu, nazwisku i adresie przekreślonych dużym znakiem „X”. Pogładził głowę Kudłacza leżącego przy jego stopie, gdy ten cicho zaskomlał.
Do łóżka położył się tuż po 23.00. I tak jak miał w zwyczaju, trochę czytał przed zgaszeniem światła. Tym razem jego lekturą były wiersze Jane Hirschfield, które bardzo lubił.
Przeczytał kilkanaście utworów, ale nie był skupiony na lekturze. Zgasił więc światło. Przed zaśnięciem, leżąc w ciemnościach, lubił rozmyślać. Te rozmyślania, najczęściej, dotyczyły zdarzeń, jakie miały miejsce w mijającym już dniu, jak też planów na dzień następny i dalsze. Teraz jednak, ponownie myślał o Grzegorzu, który umarł pół roku temu; pierwszym zmarłym z grona jego przyjaciół. A jednocześnie przyjacielu o najdłuższym stażu. Jego ostatni pobyt tu, nad Czarną Hańczą, miał miejsce w kwietniu tego roku. Skarżył się wówczas na serce, ale był w trakcie leczenia. Zresztą miał opinię hipochondryka. Do jego narzekań na zdrowie, rodzina, jak i przyjaciele, byli przyzwyczajeni.
Wiosenny pobyt Grzegorza, planowany na dwa tygodnie, uległ skróceniu do sześciu dni. Bał się bowiem przebywać dłużej z dala od lekarzy specjalistów, w których pokładał nadzieję.

Z reguły sen przychodził do niego szybko. Tym razem było jednak inaczej. Za to Kudłacz spał w najlepsze. Ale w jego przypadku, nigdy nie było inaczej.
Włączył lampkę nocną i kontynuował lekturę wierszy. Lecz przerywał ją kilkakrotnie. W końcu wstał. Na piżamę nałożył spodnie i sweter. Schodząc po schodach, usłyszał podążającego za sobą Kudłacza.

Gdy znalazł się przy drzwiach wyjściowych, założył kurtkę i buty, nałożył kapelusz.
Było prawie dwanaście stopni mrozu; w ciągu dnia – o kilka mniej. Zresztą takie temperatury panowały już od trzech tygodni. I dlatego Czarna Hańcza była częściowo skuta lodem, a okoliczne jeziora zamarzły całkowicie.

Przeszedł przez podwórko przysypane śniegiem. Stanął nad rzeką, której brzegi porastały trzciny; było bezwietrznie, więc nie szeleściły.
Podczas każdego z pobytów Grzegorza, stali w tym miejscu wielokrotnie i przypatrywali się wartko płynącej wodzie. Nie inaczej było ostatnim razem.
Śnieg leżał wtedy jeszcze w zacienionych miejscach. Wprawdzie jeziora wciąż pokrywał cienki lód, ale Czarna Hańcza była już od niego całkowicie wolna. Nadal było zimno. Lecz niskie temperatury w kwietniu nie są czymś wyjątkowym w tej północnej krainie.
Nagle zaczął zastanawiać się nad tym, jakie zmiany nastąpiły na brzegu rzeki od kwietnia. Pomijając te, które były wynikiem zmieniających się pór roku. Odpowiedź dał Kudłacz, który zatrzymał się przy niewielkim kopcu śniegu. Ukryty był w nim pniak będący pamiątką po olszy czarnej, ściętej przez bobry niedawno, na początku listopada.

Noc należała do bardzo jasnych. Na tle nieba widoczne były nawet dachy odległego zabudowania znajdującego się po drugiej stronie rzeki.
Wracał już, gdy nagle przystanął i zaczął przypatrywać się swemu pogrążonemu w ciemnościach domowi. I przyszło mu na myśl, że każdy dom, nawet ten, który budzi najcieplejsze uczucia, gdy światła są w nim wygaszone, wygląda obco. Sprawia wrażenie, jakby ktoś inny był jego mieszkańcem.

16 marca 2008