Daria Ciunelis: Swing
Włodzimierz Kowalewski, Excentrycy, W.A.B., Warszawa 2007
Włodzimierz Kowalewski, pisząc „Excentryków”, w których niemal z każdej strony wyziera jakiś puzon, kontrabas czy trąbka, w gruncie rzeczy opowiada o iluzji. Tu nic nie jest prawdą, a zarazem wszystko jest, bo przecież mogłoby nią być. Nawet swing, który opiera się na prawdziwych emocjach, jest złudny, gdyż sam je tworzy i to tylko wtedy, gdy trwają: „I’m. Getting Sentimental Over You”, „Moonlight Serenade” czy „Sweet Georgia Brown”. W „Excentrykach” fragmenty poświęcone muzyce ogrywają zresztą taka rolę jak w tradycyjnej powieści opisy przyrody. Nie spowolnia to jednak opowieści. Pozostaje wartka, ale nie jest to jeszcze pełne „panta rhei”, bowiem „wielka woda” Kowalewskiego może się cofać i dowolnie zacierać bieg wydarzeń. „Wielka woda” – mówi Fabian Apanowicz, główny bohater „Excentryków” – „to wszystko, co minęło. Jedyny ocean na ziemi, którego nie można przepłynąć”.
Excentrykami nie są tu swingujący artyści, ale postacie uczestniczące w fikcji, którą same tworzą. Trudny rok ‘57 w podupadłym Ciechocinku, sprzyja jej podtrzymywaniu. Wreszcie coś dzieje się przy stoliku w jadłodajni „Współczesnej”, który od lat obsiadają staruszek-elegancik Zuppe, nieustannie tropiący prawdziwych i urojonych pederastów, dr Vogt – specjalista balneolog, milicjant Stypa i kierownik jadłodajni Habertas. Wraz z nieoczekiwanym przyjazdem Fabiana, muzyka od 19 lat mieszkającego w Anglii, pojawiają się tajemniczy ludzie, którzy osobiście i przez telefon, powtarzają szeptany konspiracyjnie tekst: „w nieodległej wsi spłonęła dzwonnica, dymu nie widać”. Na młodzieżowym dansingu zjawia się Modesta, zagadkowa piękność, która uparcie, niewprawną angielszczyzną nazywa Fabiana „mister-beaster, leaster czy plaster”. Do założonego przez bohaterów jazz bandu dołączają wciąż nowi członkowie, co Fabiana dziwi, ale nie niepokoi.
Cała rzeczywistość wokół Fabiana jest wykreowana, ale on tego nie zauważa. Przeciwnie, po raz pierwszy od lat czuje się szczęśliwy. Inni, choć świadomi iluzji chętnie zapominają o jej rzeczywistym charakterze. Także bohater gdy wreszcie zorientuje się w czym uczestniczy, nie porzuci stworzonej specjalnie dla niego fikcji – będzie w niej trwał mimo wszystko. Jego życie staje się częścią „wielkiej wody”, która wszystko odkrywa, demaskuje aby następnie przykryć i pogrążyć. Nie zbliża go do prawdy zapiski Reichmana, którego pokój w pensjonacie zajął Fabian, ani wywody Zuppego, wytrwałego tropiciela pederastii poetów z podręczników szkolnych.
Włodzimierz Kowalewski zna realia małego miasteczka, momentami drażni się z czytelnikiem, „dostosowując” dialog do postaci poprzez naśladowanie wad wymowy, wprowadzanie celowych błędów i kolokwializmów. Z drugiej strony wplata w tekst tak precyzyjne przemyślenia, że można by je w całości wyjąć, wyhaftować i powiesić w jazz clubie oprawione w ramkę.
Swing czaruje, jak długo trwa. Potem nadal brzęczą gdzieś ostatnie tony, ale nie zmienia to faktu, że wydarzenia opisane w „Excentrykach są jak rysunki na piasku. Możemy powtórzyć za Reichmanem: „A ty nie wierz we wszystko, co tu napisane”. Idzie wielka woda. Słychać już jak szumi.