Daria Ciunelis: Niestety, tak właśnie jest
Agnieszka Drotkiewicz, Teraz, W.A.B., Warszawa 2009
Rzadko kiedy recenzentowi trafia się książka tak zgodna z tytułem, by nie musiał snuć wielogodzinnych rozważań dotyczących jej istoty. Takie jest „Teraz” Agnieszki Drotkiewicz. Jest to proza zrozumiała i aktualna, ale tylko w chwili, kiedy jest się w niej pogrążonym. Gdy interpretacyjny wysiłek zostaje zatrzymany, jej przekaz jawi się nieczytelną mgłą, nieogarnionym strzępkiem przeszłości. Jest to powieść utkana z rozważań, zadumań, zastanowień. I chociaż pojawiają się tam jakieś elementy następstwa czasu, trudno nazwać je fabułą. Zaczyna się free style’owo — Drotkiewicz rzuca bity w rozszalały tłum, który tylko giba się w takt sylab: „Tak właśnie jest: czarny poranek, niskie ciśnienie atmosferyczne, porządnie wymieciona izdebka na poddaszu, skromnie, ale czysto ubrana dziewczyna, na maszynce spirytusowej grzeje się imbryk. Szczęśliwi, którzy idą do pracy. Tyle razy widziałam ten film. Tylko dlaczego ciebie tu nie ma, żeby śledzić każdy mój ruch: kiedy przed wyjściem myję i wycieram kubek po herbacie i talerz po owsiance, kiedy zamiatam okruchy i sprawdzam, czy okna są zamknięte jak trzeba?”.
Ta wrzuta lub „wyrzuta” tekstów ograniczona jest tylko okładkami. Dobrze, że rozdziały są krótkie, a bohaterka dłuższy czas spędza leżąc: na własnej wycieraczce, powalona migreną na stole babci, w halce i skarpetkach w wannie czy między mężczyznami. U Drotkiewicz wszystko jest trójkowe — mieszkania, w których pojawia się bohaterka, mężczyźni, których spotyka (Ryszard fotograf, dr Szymon, kłamca Paweł), typy narracji (do przyjaciółki, do siebie, do chłopaka). Karolina Pogorska musi ciągle mówić. W ten sposób, na zasadzie przeciwieństwa, dostrzega i określa siebie. Bez punktu wybicia może tylko leżeć na wycieraczce i wsłuchiwać się w zapachy życia sąsiadów. Wąchactwo wydaje się jedyną rozrywką w jej przygnębiającym świecie, beznamiętnej pracy, nudnych kontaktach z mężczyznami. O nich nie warto zresztą wspominać. Są tylko dodatkiem do przeżyć bohaterki, jakimś ich ukierunkowaniem, nieudaną próbą nadania książce akcji.
Można mieć wątpliwości czy „Teraz” jest powieścią. Jest zbyt poetycka, tak dalece, że skrajnie przeżywany wewnętrzny świat zabija wszystko, co w niej dobre. Jest to raczej jakiś współczesny misz–masz, który ma oddawać świat w jego złożoności. W treść wpisane są pseudoartykuły (np. „Kultura starych kawalerów”), wywiad (z Ryszardem o zdjęciach potraw) i hasła ze „Słownika wyrazów obcych” Kopalińskiego. Wychodzi bełkot, męczący i niestety ciągnący się przez wszystkie (166!) strony. Pojawia się pytanie: ile powinna ich mieć przyzwoita książka bez fabuły? Na pewno znacznie mniej.
Poza „Teraz” wykracza tylko jedyna bohaterka: posiadająca odruchy życia, choć to postać zdecydowanie negatywna. Migrena. Przez cały ten czas wzrasta, rozwija się, żywi zmęczeniem, szarością i nudą. Wreszcie niepostrzeżenie przekrada się z kartek na czytelnika, dusi go i wysysa. Zostaje z nim już do końca wieczoru, a może i dłużej, pomagając pojąć wartość utraconych „siły i piękna bycia tu i teraz”.