Mirosław Bańko: Wielki Reset
„Gdzie szukać najczystszej polszczyzny?” – zapytał korespondent w internetowej poradni językowej PWN. Ciekawsza od odpowiedzi jest wyrażona w pytaniu tęsknota do czystości – jak widać, nie znosząca kompromisów.
Poszukiwanie źródeł najczystszej mowy musi być fascynujące. Jeśli się bowiem uważa, że język jest „brudny” i z każdym dniem coraz brudniejszy, to cofając się w czasie, powinniśmy dotrzeć do jego mitycznych narodzin, gdy był jeszcze niewinny i nieskalany. Trzeba tylko uważać, aby nie przeoczyć momentu, gdy rwąca rzeka języków słowiańskich wydała z siebie język polski. W przeciwnym razie popłyniemy dalej, mijając kolejne odnogi i odpływy, aż dotrzemy do małpich wokalizacji. Te podobno służyły – jak powiedziano by dziś – celom konwersacyjnym, czyli podtrzymaniu więzi społecznych w stadzie.
Jeśli Adam i Ewa nie mówili po polsku, to skąd pewność, że polszczyzna u swoich źródeł była w stanie nieskalanego dziewictwa? Może była raczej zepsutą odroślą ze słowiańskiego pnia? A ten pień może też nie był pniem, tylko zdziczałym pędem jakiegoś innego dzikiego krzewu? Rozwój języków byłby więc procesem stopniowej degeneracji, a jego motorem bezmyślny homo sapiens, który język przejął w stanie dziewiczym z rąk swoich małpich przodków, ale zmarnował, skalał, zbezcześcił?