Adam Raczyński: Matka pyta
W koszyku chleb przykryty białym płótnem
jak ciało w szpitalu, pokrojony biały chleb,
biorę cienką suchą kromkę, nie jest ani zimna,
ani ciepła, sypie się, duży taras, betonowy ogród,
po lewej stronie ulica, przejeżdża akwarium z pasażerami,
na pustych miejscach siedzą głosy,
po prawej stronie rzeka, nad wodą domy, wysokie biurowce,
jak reklama burdelu czerwony neon taniego hotelu,
taniego jak na w miarę duże miasto,
na drodze prowadzącej na plażę ślimaki bez skorup,
długie surowe mięso obdarzone czuciem,
pozbawione mowy, długie litery pozbawione mowy.
Jem wszystko, co jest w zasięgu rąk,
piję zachowując umiar, pulchne panie przynoszą butelki,
pulchne kobiety rozgrzeszają ze wszystkiego
na co mam, na co mógłbym mieć ochotę,
to coś siedzi, drwi, to coś czeka na wydarzenia,
na skandal, na płeć, tacy tu jesteśmy
dobrze wychowani, tak umiemy żartować
w dobrze przyjmowany sposób, chłopcy się bawią,
dukają, zapowiadając wieczór kawalerski
(zrobiliśmy z tego zabawny reportaż),
pan młody ma wszystko czego potrzeba,
ale mu czegoś brakuje, ma wszystko
oprócz odrobiny zgiełku, oprócz dawki ciemności,
narastającego ciężaru, który robi kobietę.
Matka się smuci. Gdy on w nią, w córkę, w dziecko,
wchodzi, jest zięciem. Dlaczego nie jest tym obcym?
Dlaczego nie jest tym obcym, który o nic nie pyta?