Adrian Sinkowski: Gandhi
Przeniosłem krzesło na półpiętro i postawiłem na środku, tak aby mężczyzna, tym razem wychodząc na papierosa, zdziwił się i stracił trochę czasu. Albo, pomyślałem, zacznie go szukać po piętrach – wtedy będę miał dość czasu, aby zorientować się, że drzwi są uchylone, bo po prostu poczuję wydobywający się zza nich dym. Albo poszuka następnego – wtedy z krzesłem pod pachą na pewno rzuci się wszystkim w oczy. Za próbą namierzenia go nie stało nic wielkiego: chęć wytłumaczenia, w gorszym razie kłótnia o to, że oddział, z wyjściem ewakuacyjnym zamienionym w palarnię, nie jest miejscem, które daje nadzieję na życie. Dlaczego więc ktoś je sobie skracał?
– Kiedy weszłam na oddział, myślałam, że to zapach chemii – mruknęła pod nosem K.
Ale chemia nie ma zapachu.
(…)
Cały tekst do przeczytania w numerze 2/2016 Kwartalnika Literackiego WYSPA