Karol Samsel: Pochwała ust i cyrkla
Dariusz Dziurzyński, Symultana, Jirafa Roja
Są pisarze, którzy nie myślą czarno i którym nie udaje się brudzić kartek.
Pisać to kłaść coś bardzo czarnego na końcu czegoś bardzo ostrego.
Im czarniejsza jest materia, tym jaśniejsze jest pisanie.
Paul Claudel, Dziennik 1909
Wzrost literacki Dariusza Dziurzyńskiego znamionują jego trzy zbiory poetyckie. Debiutanckie „Epitafia” opublikowane w 2001 roku, zadedykowane Rodzicom Autora, Halinie i Tadeuszowi; pojuwenilne i znamionujące dojrzałość etyczno-estetyczną „Metrum”, poświęcone pamięci Babci – Henryki Dziurzyńskiej (Nowy Świat, 2005) oraz najnowsza „Symultana”: przedmiot szczególnego zainteresowania w niniejszym szkicu – pierwsza książka drukowana przez Poetę bez dedykacji, najbardziej zuniwersalizowana, ale i najsilniej osobista, a zarazem autonomiczna.
Krystyna Rodowska pisała o „Symultanie” w posłowiu do tomiku: „Książka migotliwa i mądra. Świadoma pokus wirtuozerii i stawiająca na niedoskonałość, na dzieła przypadku”. Na temat przenikliwości Autora dodawała zaś: „Paradoksy Dziurzyńskiego mają walor iluminacji”. Jako pierwsza z komentatorów wyznaczyła również najwyraźniejszą drogę interpretacji tytułu: „Światy równoległe, wzajemnie się dopełniając i kontrapunktując […] zmierzają tutaj do unii języków, tematów, intonacji.” W ten oto sposób, aby określić wybory poetyckie Dariusza Dziurzyńskiego, Rodowska zarysowała perspektywę myślową, którą ja sam nazwałbym literackim panteizmem. Jest to swoista postawa estetyczno-spirytualistyczna, która polega na przydawaniu słowu poetyckiemu wartości stwórczej, a jego wytworom – realności bytu. Ów panteizm cechuje minimalizm i eklektyzm. Minimalizm duchowy, choć niereligijny, podobny trochę do minimalizmu mistyków Kościoła, który usiłował zawrzeć wszystko w jednym absolutnym praodniesieniu. Oraz eklektyzm – zakładający istnienie wielości uzupełniających się spoiw kosmosu, w których istnieniu aktywnie i harmonijnie uczestniczymy.
Czy jednak ów panteizm jest panteizmem tekstu, czy raczej panteizmem ludzi? Kim zatem, innymi słowy, jest w omówieniu Krystyny Rodowskiej twórca „Symultany” – logocentrystą czy humanistą? Czy są powody, aby najnowsze dzieło Dziurzyńskiego czytać jako wszechogarniający palimpsest lub swoiste „genesis z literatury”? I co najważniejsze – jak zatem w postulowanej przez Dziurzyńskiego międzypoezji brzmi imię człowieka, jakie jest (posłużmy się stałym motywem wierszy Autora) „metrum” człowieczeństwa? Jest ono nazwą czy okrzykiem? Człowiek stanowi tutaj siebie jako homo textualis z reistychu „Genealogia”? A może raczej tylko się go przywołuje magicznymi zawołaniami, takimi jak ajlaajlaajlao z apokryfu „Opowieść opętanego”? Tego rodzaju pytania nie są niczym innym, jak przede wszystkim pytaniami o możliwość samostanowienia ludzkiej tożsamości – ten, którego się woła okrzykiem, nie ma żadnych spójnych charakterystyk, ten zaś, któremu nadano imię, stanowi coś więcej niż „żywą-martwą” grę przypadków i rodzajów.
W utworze „Cézanne”, dedykowanym Prof. Annie Legeżyńskiej, podmiot liryczny wzmiankuje w na poły biograficznej notce o XIX-wiecznym malarzu:
W pewnym momencie postanowił odejść
od zgiełku wystaw i wojen o formy
styl nowoczesny to wielość stylów
i nikt nie stworzy tutaj kanonu.
Wydaje mi się, że credo Cézanne’owskie jest lustrzanym odbiciem przeświadczeń wyznawanych przez samego Autora. I choć ponad wiek temu Artur Rimbaud stwierdził z niezachwianą pewnością, iż JE est une autre (Ja jest Innym), to można w tym wypadku mówić o świadomej inwersji tych dwóch inności, o dwóch odwrotnych „jaźniach” pisania: „Ja” irracjonalnym, płomiennym, gorączkowym (Rimbauda) oraz „Ja” ascetycznym, powściągliwym, poddanym próbie wagi i miary – „Ja” z ustami i z cyrklem. Jest to właśnie „Ja” Cézanne’a i – w konsekwencji kreacji tekstowej Dziurzyńskiego – „Ja” samego Autora.
Twórca „Symultany”, choć prezentuje świat nieskrępowany więzami kanonicznych porządków, nie jest jednak poetyckim „rebeliantem”. Przypomina raczej łagodnego reformatora o umiarkowanych, choć określonych poglądach. Dba o kanoniczność niekanonicznego świata, konstruując porządek – niczym gracz szachowy – w dwóch strategicznych ruchach. Ruchu boskiego naturalisty, to po pierwsze; i ruchu tekstologa, to zaś po drugie. Pozwala sobie nazywać rzeczy za pomocą lingua adamica – wierząc, że słowo posiada właściwe mu techne, ale uważa zarazem, że winien hermeneutycznie wytwarzać dla literatury swoistą geometrię, pozwalać jej reprodukować właściwe dla siebie proporcje. Jest logocentrystą w nielogocentrycznym eidosie świata, wierzy przy tym w intertekst i jest pewny, że właśnie za jego pomocą właściwie używać będzie ust i cyrkla do oznaczenia rzeczy tej przestrzeni. Oznaczenia i nieoznaczenia zarazem, albowiem pisząc, parafrazuje teologicznie „Atlantydę” Wisławy Szymborskiej:
Istnieje nie istnieje
w zaświatach
bądź umyśle
osoba nieosoba
z dna czasu albo sponad („Deus deus kosmoteus”).
Wszystkie wskazania, które uważnemu czytelnikowi pozostawia na kartach „Symultany” Dziurzyński, wiążą się w skomplikowany system uwarunkowań tekstualnych, mający niczym średniowieczny fresk swój własny wzór egzegezy. Po odczytaniu kryptonimu wyrażającego całość ujawnia się tytułowa symultaniczność przebiegów świata, kosmos tych wierszy staje się krystalicznie czysty i semantycznie przejrzysty. Wówczas właśnie oferta autora „Metrum” przybiera zupełnie inny kształt.
Staje się ona propozycją fenomenologii tekstu, niezwykle optymistycznej fenomenologii, dodajmy, odrzucającej interpretacyjne aporie. Tym zaś, który tę ofertę przedstawia, jest człowiek-litera, homo textualis, ludzki tekstem. Podmiot nadawczy wierszy Dziurzyńskiego ujawnia zatem swoją obecność jako wokalizujący się głos „Symultany” – jako ludzka inkarnacja Słowa, a nawet – jako Człowiek-Język.
Aby potwierdzić tę hipotezę, prześledźmy tytuły kolejnych rozdziałów tomiku, które łączy ze sobą repetycja wersów będących niedokładnymi kopiami wiersza „Polihymnos” z poprzedniego tomiku „Metrum”:
urodziłem się zbyt późno
urodziłem się przedwcześnie
urodziłem się na Dachu Słów
moja dusza literacka
zamieszkana przez mistrzów
jak na wielokrotnym portrecie
jest radosna i śpiewa
symultaną ust
międzypoezja międzypoezji
O „wsłowieniu” zastępującym wcielenie Dziurzyński pisze także w wierszu „Metrum”. Tak oto tworzy się „tekst z krwi i kości”, tak oto Poeta wyznacza dla Literatury panteistyczny wręcz krajobraz: Ja // Teza // Antyteza // Synteza // Ekleza // Tekst.
W „Symultanie” jednakże nie wszystko zostaje do końca ogarnięte przez Tekst. Jak się wydaje, domena ludzka pozostaje przezeń nietknięta, znajduje się bowiem niejako poza zasięgiem owych panteizujących rządów języka. Co więcej, tę domniemaną władzę podważa, wytwarzając własny, ludzki i panteistyczny odbiór świata: humanizm. To za pomocą duszy ludzkiej tworzy się „wszechobraz” stanu rzeczy, obrazowanie zaś (jako zdolność opisu) jest pochodną ludzkich dyspozycji: zarówno tych emocjonalnych, jak i intelektualnych. Podstawą intertekstualizmu zatem musi w świecie Dziurzyńskiego być „interhumanizm”, a horacjańską zasadę ut pictura poesis (tak w malarstwie, jak i w poezji) należy jak najszybciej zmodernizować tak, aby służyła jako narzędzie literackiej antropologii ut humana poesis (tak w poezji, jak i w człowieczeństwie), a nawet – jako oręż antropologii czystej, postulujący mierzenie człowieczeństwa jednych człowieczeństwem drugich: ut humana humanis.
Przykładem poetyckiego humanizmu Dariusza Dziurzyńskiego jest w „Symultanie” cykl „Treny dla Magdy”. Jedenaście pożegnań z „ostrością rzeczywistości” stanowi dla Autora okazję do epitafijnych konfesji na temat śmierci bliskich i dalekich, począwszy od święta zmarłych w Meksyku („Tren II: O biesiadowaniu”), skończywszy zaś na rodzinnym rytuale pogrzebowym („Tren IV: Elementarz”). Coś, co Milan Kundera nazwałby zapewne „skandalem śmierci”, stanowi dla Dziurzyńskiego przenikanie się dwóch różnobiegunowych składników i ich polaryzacja: cząstek żywotnych i nieżywotnych. Dlatego też w V części tych epitafiów „Ja” liryczne mówi z rozżaleniem: Mogę sobie wyobrazić proces rozkładu / przemianę ciała w proch / ale nie umiem dostrzec głębi.
Faktycznym i najbardziej humanistycznym odniesieniem dla „skandalu śmierci” jest zatem w poezji Dziurzyńskiego jego nieskandaliczność, niemożność transcendowania martwego ciała poza pejzaż zgonów. Przedmiotowość jest naszą największą zgrozą – zdaje się wyznawać Autor – a bez antropologii nigdy nie wytworzymy żadnej teologii: Mam uwierzyć w Boga / Jak mam wierzyć w Boga / jeśli nie mogę wierzyć w zmarłych („Tren I: O braku dowodów”).
Najnowszy tomik poetycki Dariusza Dziurzyńskiego jest dla mnie książką spełnionej obietnicy. Cenię sobie takie właśnie odpowiedzi na współczesny negatywizm w literaturze, na poetycką retorykę utraty – dość już dziś wyeksploatowaną, także na pluralizację i barokowość dykcji. Propozycja autora „Metrum” i „Symultany” jest powściągliwym i niezwykle udatnym zapisem tego, jak się rzeczy mają wobec siebie. Literackie etyki powinności, metafizyki zastępcze i regulujące, nawoływania i polifonie wyłączone zostają w „Symultanie” poza obręb poetyckiej rzeczywistości. W utworach Dziurzyńskiego litera oznacza świat, świat zaś jest pochodną „literowania” stanów rzeczy. Zamiast sceptycyzmu „ludzi wydrążonych” (obecnego w mainstreamowych antologiach) Dariusz Dziurzyński proponuje czytelnikowi stworzenie tekstologicznej Księgi Rodzaju: jest humanistą tekstu i rzecznikiem intertekstualizmu. Rzecznikiem pragnącym teoretyczny nurt intertekstualności wpisać w praktyczną, życiową faktualność. Czyni to między innymi za pomocą „Symultany”, a także przy pomocy (krypto)cytatów z dzieł klasyków poetyckiej nowoczesności: Czechowicza, Brandstaettera, Szymborskiej, Herberta i Miłosza.