10 lip

Jan Nagrabiecki: wiatr chodzi w moim kapeluszu

szedłem

kapelusz leżał nabrzmiały
moją głową
o sześć powojennych lat spóźniony

gołębie spały
dlatego nie zostawiały na nim
swoich wizytówek

w samym środku miasta
o szóstej rano
kolejka
– nie podziemna
ani nadziemna –
lecz do sklepu
stała się wozem
dwudziestego pierwszego wieku

nie wszedłem do niej
bo spieszyłem się:
pieszo było się wcześniej
u celu –

biblioteka tłumiła moje kroki
jej światło oświeciło mój umysł
do stopnia uczonego

później porównywałem krew
czerwonego krzyża
z białymi łóżkami kliniki
aby ocenić wartość życia

wiatr rozglądał się na ulicy
przeziębiony
więc oddałem mu własny szalik

ale on zwykle zachłanny
zerwał mi z głowy kapelusz
i poniósł na swojej niewidocznej głowie

akurat właśnie wtedy
obrażona na lekarzy kostucha
opuściła klinikę
i pojechała w karetce pogotowia
wijącymi się ulicami
w dal

a za nią powiało
wirującym kapeluszem