Kamil Brewiński: Rysunki na srebrze
dla M.D.
Pamiętam naszą sąsiadkę, mieszkała drzwi
obok. To z jej pomarszczonych policzków
i żółtych plam na skórze rodzi się ten
wiersz. Chodziłem do niej ze strachu
i z ciekawości – to była wina tacy, a raczej
bicykli w różnych rozmiarach, układach,
barwach – tak, nie trzymała ich na balkonie.
Poprawiały tylko smak mięty, bo zawsze bolał
mnie brzuch, kiedy nie mogłem zrozumieć
dlaczego ta pani jest taka mała, prawie jak ja.
A ona mówiła, że to nie rowery tylko bicykle,
że teraz już takich nikt nie składa, bo to zbyt
niebezpieczne – nogi muszą dotykać ziemi,
inaczej łatwo można się przewrócić. Wtedy
wybiegałem na podwórze, przed blok,
kładłem się na trawniku, uginałem nogi
i pedałowałem w górę, wysoko, tak by zobaczyć
szprychy na słońcu, by zapomnieć, że mieszkamy
drzwi obok siebie, że to tak daleko.