Tomasz Różycki: 22. Ósemka zimowa
Była długa zima, siedzieliśmy w cieple,
w sali dawnego szpitala, mówiłem o Zoli,
o bandażach i ranach Paryża, a oni
siedzieli i cierpienie naprawdę czuć było
w powietrzu – febryczny pośpiech,
przekleństwo ciała i śpiący gniew mas.
Za oknem padał śnieg i płatki wirowały
i w każdym był zapisany znak, kosmiczny
wieczności wzór. I chorzy błąkali się
pośród nas i każdy mówił: Ciało to jest
ogród i śmierć w nim rośnie, najpiękniejszy
kwiat i drzewo czasu wciąż rozsadza go.
Siedzieliśmy w sali uniwersytetu, a płatki
upadały na dachy, na ręce i płonęły jak
kropla, krótka łza. Świat ma gorączkę,
mówiłem, ukryty ogień, który tańczy w nas.