Kasper Bajon: Raki
Łodzią wypływało się o świcie, gdy niebo było w połowie czarne,
A w połowie granatowe. Najtrudniej jest przeżyć. – Powtarzali rybacy,
Wspominając tych, którzy zamarzli zeszłej zimy. Gdzieś w oddali, za biało-
Czerwonymi słupami, krążyły radzieckie patrole. Przed nami prężyła się wyspa.
Było nas dwóch – młodych adeptów poławiania raków. Myśliwi,
Co się w historii chcieli zapisać. Największego raka złapał Korzun:
Miał sierp i młot na pancerzu. – Śmialiśmy się przy chlupocie wody.
Raki nie płocie, nie uciekną... Kotwicę – duży kamień obwiązany sznurem –
Rzucało się na mieliźnie między wyspą a kępą samotnie stojących trzcin.
W świetle latarek na sfałdowanym piasku przechadzały się czerwone jak krew.
Nad nimi szalały cierniki. Wystarczyło tylko zanurzyć dłoń, a ofiary
Same przyczepiały się do palców. Tak zaczynało się kilka godzin obfitego
Polowania. Gdy wracaliśmy do domu, na kaflowej kuchni już stał gar z wywarem.
Babka wrzucała raki pojedynczo. Ich piszczenie do dziś wspominam jako wielką zbrodnię.