Marian Grześczak: Na ruiny Muzeum Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie
Stary dom na wzgórzu
wypalonymi oczodołami okien
patrzy na cmentarz,
gdzie na białych uklepkach grobów
znieruchomiała ze strachu nadzieja
słucha sępnej ciszy zastrzelonych.
Młode brzozy,
wychowane już w ruinach muzeum,
słuchają uczniów sąsiedniej szkoły,
w której pani Izetbegović
prowadzi pieśń do tańca,
pod okiem swego brata prezydenta,
zbladłego na ściennym portrecie.
Bośnia z Hercegowiną
przywarły do siebie,
przymarzły, przymarły
na stoku czasu,
po którym teraz biegają żołnierze,
z niebem na głowach.
Z buławą minaretu w wielkiej dłoni miasta
czuwa największe na świecie
Mauzoleum Zimowych Igrzysk Olimpijskich.
Dratwa Driny
zszywa brzegi losu
splecionego jak warkocze Bośniaczek.
Trzeba tę czerń rozczesać,
Mówi Izet
I oplątuje się strofami wierszy.
Sarajewski stadion
wypełniają cierpliwe duchy,
gotowe wplatać białą pieśń
do czarnego warkocza,
z pięcioma kolorowymi kokardami kół.
W ciszy ruin prószy śnieg.
Nawet piórko oklasku leci bezgłośnie.
W parku miejskim Izet z Mariną
porządkują grób przyjaciela.
Idziemy ostrożnie,
jakbyśmy stąpali po wojnie.
Gdzieś wysoko
zacina się mikrofon minaretu.
Sarajewo 1997