Adriana Szymańska: WĘDRUJĄC OD KICHAR W STRONĘ ZALESIA. Renie i Jerzemu Targowskim
Ten skrawek świata Pan Bóg wyrzeźbił osobno.
Kiedy cała ziemia szybowała już w przestworzach – z górami, dolinami i głębinami mórz – Pan Bóg zasiadł na zwieńczeniu Gór Wysokich i ujął w dłonie rozkołysane pagórki Sandomierszczyzny. Gdy zanurzał palce w soczystych iłach, z jednego ze wzgórz trysnęło źródło Opatówki tocząc swój wartki nurt cienistym jarem. Góry Wysokie wystrzeliły wkrótce w niebo kościelną wieżą, okoliczne wąwozy pokrzyżowały się ochoczo w geście braterstwa. Sady potrząsnęły grzywami liści i Bóg obsypał je obfitością wszelkich owoców. Wszystko wokół pokłoniło się Panu, a On – uradowany wielce swoim dziełem – wskazał, gdzie powstać ma wieś Chwałki, aby Go chwalić, Dwikozy, aby darzyło się tu podwójnie, Kichary, gdy kichnął opędzając się od komarów i Zalesie, albowiem niewielki dwór na wzgórzu ukrył Pan w zieleni wyniosłych lip, grabów, klonów i akacji.
A gdy tak idę ścieżką, którą kiedyś przechadzał się On, patrzę na kłoszące się zboża na pochylonych łagodnie ku słońcu zboczach, na krzyż lśniący na kościele w Górach Wysokich, na dojrzewające sady, dostrzegam nagle wiśnię obsypaną rubinami owoców. Mają smak przedwiecznego poznania, a każdy świeci śladem Boskiego uśmiechu. Towarzyszka wędrówki opowiada mi historię sprzed półwiecza, kiedy to stąd, z Zalesia, narzeczony przyjeżdżał pod jej sandomierski dom co dzień innymi końmi, by udowodnić własne męstwo. Chodzą oto już przez pięćdziesiąt lat po tej strojnej rajską urodą ziemi, pachnącej szałwią, miętą i macierzanką. I nikt się dziś nie dowie, który z tamtych koni był czystej krwi niebiańskiej.