Zofia Beszczyńska: Dom i Lustra
*
Lustra to zwierzęta iluzoryczne, niestałe i kapryśne: robią, co chcą, pokazują, co im się podoba. Lewą rękę zamiast prawej, długie włosy zamiast krótkich i odwrotnie. A nocą, na domiar, wychodzą z siebie i łażą po Domu nadeptując na koty, spadłe ze stołów szklanki, kartki papieru, zmarnowane pomysły na wiersze.
*
Jest takie, co odbija szybę wychodzącą na kuchnię: i po co, skoro ono chce się przyglądać tylko sobie? Nie temu, jak ktoś kroi kapustę, popija wino z butelki, stroi mądre miny udając, że tworzy; ono jest pięknem samym w sobie i my, marni rezydenci, powinniśmy brać z niego przykład.
*
Inne znów prowadzi w głąb, nie wiadomo dokąd. Jego cień jest tak rozległy, że trudno na niego nie nadepnąć, a wtedy lepiej nie mówić. Tylko koty mają to w nosie, a raczej w ogonie, który niosą wysoko podniesiony, i co cień może im zrobić?
*
Lecz Lustra to zwierzęta, bez dwóch zdań. Mają dwie albo cztery łapy, uszy albo i rogi, no i ogon, a jakże, lecz nikomu ich nie pokazują, jeszcze czego. Najchętniej zwijają się w kule, aż stają się srebrne ze wszystkich stron, chyba że ktoś je rozprasuje na płask – wówczas tylko z jednej.
*
Czasem się zastanawiam, czy Dom istnieje naprawdę, czy tylko w Lustrach, dryfując to tu, to tam. Kuchnia jest raz z tej, raz z tamtej strony, drzwi zamknięte, ale drugie otwarte, choć nigdy odwrotnie – chyba że otwarte oba naraz, lecz nigdy na przestrzał – w nocy słychać muzykę z pianina, ale nikt się nie przyznaje, nawet duchy: ich nikt nie widział, a reszta, jak twierdzi, pracuje albo śpi.
O tej porze Dom poczyna sobie w najlepsze, trudno nawet znaleźć na to słowa, ale rezydenci myślą, że to ich sny krążą w powietrzu; potem opowiadają je sobie w kuchni lub zapisują przerabiając na opowiadania, wiersze albo coś jeszcze gorszego.
*
Bywają i wrogie, niestety. Otaczają cię ze wszystkich stron, aż nie możesz oddychać, wszędzie widzisz tylko siebie, lecz nie ma w tym ziarna prawdy. Ziarno jest schowane głęboko i trudno go znaleźć, ale gdy się już to uda, wystarczy nim cisnąć o taflę, obojętnie którą, wtedy wszystko zniknie i wróci wolność, choć czasem nie wiadomo, co z nią zrobić.
*
Podejrzewam też, że to one wypijają wino zostawione – przez niedbałość, lenistwo, zapomnienie – w kieliszkach i butelkach na stole, bo kto inny? Przecież nie koty, których nie interesuje nic poza wchodzeniem i wychodzeniem, wpatrywaniem się w oczy i żeby było co zjeść, ewentualnie jeszcze śpiewem.
*
Coraz więcej tych Luster, w moich myślach i w Domu, a już nocą zostają chyba tylko one.
Jedynie koty sobie radzą: przechodzą przez tafle to wte, to wewte bez najmniejszego trudu, ale ja nie mogę. Raz złapałam jednego za ogon, ale został mi w ręku tylko dym, nawet nie dotyk, dźwięk czy zapach.
I jak mam teraz pisać z pustymi rękami?
*
Aż w końcu chodzę po Domu sama i spotykam tylko kota, bo Lustra się obraziły: wciąż poświęcam im nie dość uwagi, wciąż za mało świec daję do połknięcia. Podejrzewam, że i kot zaraz mnie zostawi, bo widuję go coraz rzadziej; za to Lustra znów gęstnieją dookoła, ze swymi mglistymi uśmieszkami. Gwiazdy spadają jedna po drugiej, a ja nic nie widzę; nic, tylko Lustra.
*
Gwiazdy spadają jak deszcz, a ja nie mogę zobaczyć żadnej: te, które widzę, są mocno przytwierdzone do nocy i ani im w głowie się ruszyć. Małe ptaki, robaczki świętojańskie, fruwające kamienie: oto, czym mogłyby być, gdyby tylko chciały.
Nic z tego, śmieją się ze mnie bezgłośnie, ale ja i tak słyszę.
*
Lustra i kamienie; morze jest lustrem i Księżyc także; Księżyc jest wodą; myślę o tym idąc po gładkim piasku, między ciałami meduz, miękkich kamieni, którym zachciało się podroży. Nigdy, nigdy nie zabieraj kamieni z ich wilgotnych krain, powtarzam jak mantrę, aż jeden mocno, złośliwie uderza mnie w mały palec.
Spadł z Księżyca czy co?
*
Kot zapalił świece i czeka na gości. Ale jedynym gościem jest drugi kot – w Lustrze.
No i naturalnie samo Lustro.
A świece wszystko to jeszcze zwielokrotniają.
*
Kiedy wyjeżdżam, nagle spoglądają na mnie przyjaźnie; nagle jest ich tylko jedno.
I nagle kot jest tylko jeden. Gdy patrzę mu w oczy, znika.
Podobnie ta druga ja, w lustrze. Odwraca się plecami i odchodzi.
I tyle ją widziałam.
Dom Pisarzy i Tłumaczy w Windawie (Ventspils), sierpień 2010