Wojciech Kaliszewski: ZAMYKANIE ŚWIATA
Poezja Tadeusza Różewicza – może zabrzmi to dziwnie i zaskakująco – sprawia wrażenie niezwykle lekkiej, jakby unoszącej się ponad ziemskością, konstrukcji. Jest wolna i czysta, wyzwolona z rygoru rymu i rytmu, pozbawiona masek i przebrań, ale ma – zawsze miała – swój jasno określony punkt odniesienia. Tym punktem jest i był poeta. To jego na początku tej, trwającej już ponad sześćdziesiąt lat, lirycznej opowieści otaczało pole słów porzuconych, popękanych i samotnych. Wtedy tej lekkości jeszcze nie było, rysowała się co najwyżej jej zapowiedź:
Weszli z chrzęstem sztywni i srebrni
rozpuszczali się w ciepłych kłębach izby
z ust mgły słały się dokoła
ciężkich mrocznych głów
na obrazach wschodziły aureole
i biała Gołębica migotała piórami
nad Synem
Tutaj wyraźnie czuje się ciężar każdego słowa. To obraz poetycki nastawiony – zdaje się – przede wszystkim na zmysłowe oddziaływanie nie tylko wzroku, słuchu, ale i węchu. Bohaterowie zmęczeni, spoceni i zmarznięci, może ścigani i niedawno osaczani przez wroga, z trudem wyszli z okrążenia. Są i żyją – wracają do życia, ale „sztywni i srebrni”, są jakby nie z tego świata, przypominają przecież rycerzy anielskich hufców. Cała ta scena ma swoją kulturową, wręcz mitologiczną, oprawę: to scena grottgerowska, to pokoleniowe powtórzenie pożegnań, powitań, powrotów, postojów i wymarszów, zanurzonych w półcieniach, nieco mrocznych, lecz nasączonych dziwną, bo zdaje się nieludzką, mocą. Być może ten sam las, kto wie, czy nie ta sama z tamtych obrazów izba. I tylko w inny sposób dokonuje się u Różewicza przecięcie dwóch porządków: świętego i ziemskiego. Oto „mgły z ust” przez swa ulotność stają się realnym znakiem aureoli, znakiem wyróżniającym, świętym ale i nietrwałym. Ten obraz zbudowany jest z przeciwieństw, to one zbudzają jego napięcia, osadzając nas głęboko w rzeczywistości lub od niej odrywając, unosząc wysoko ponad doczesność. W samym zaś centrum tego obrazu, w jego realnym wymiarze znalazły się „mroczne głowy”, znaleźli się ludzie i ci, którzy przyszli i ci, którzy tam byli już wcześniej. Znaczeń owej zapisanej „mroczności” jest wiele. Prowadzi nas ona od pory dnia do sfery symbolicznej, do naznaczenia śmiercią. Być może wszyscy stamtąd wkraczali w przedsionek śmierci, wkraczali z „chrzęstem”. Ale oto naprzeciwko tej „mroczności” pojawia się światło, biel, migotanie, a ciężar głów równoważony jest lotem: „Gołębica nad Synem” W tę ostateczność, w tę godzinę starcia się życia i śmierci wpisany został święty obraz, wiszący w izbie, oleodruk, rekwizyt grottgerowskiej sceny i przedmiot Różewiczowskiego teatru. Tego teatru, który w takich właśnie, jak ta, przestrzeniach się pisał.
Ten wiersz to „Postój II” z tomu „Niepokój”. To wiersz nadający biografii pokoleniowej cechy opowieści prawdziwie epickiej. Ale to nie Kolumb, lecz Odyseusz stał na czele tych, których wojna zastała na progu dorosłego życia i którzy szukali wyjścia z okrążenia:
Jak koła na wodzie ta droga,
obłąkany rozkazem maszeruje oddział,
noce strzeżone przez reflektory.
Krążymy
po widnokręgach wojny. Spętani.
To sytuacja pułapki, absurdu, towarzyszymy – rzec można – szaleńcom, krążącym i powracającym ciągle do tego samego miejsca. Ciemność i światło nie są tutaj już przeciwieństwem, lecz stoją po tej samej stronie: po stronie wrogiej, nieprzyjaznej człowiekowi. Człowiek powoli staje się tropiona zwierzyną, oślepionym celem dla wroga, ukrytego w ciemności. Wyrwane z pamięci fragmenty układają się w niespójne wspomnienie, są jednak bardzo ważnym epitafijnym tworzywem. Z niego rodzi się wiersz-napis, poruszający w czytelniku wyobraźnię. Wojenny epizod staje się więc zaczynem epicko budowanej relacji. Kolejne wersy są dodawane do siebie, wypełniają słowo po słowie formę, gotowe są jednak do ucieczki, z trudem ulegają woli poety, pragną rozerwać ten poetycki krąg.
Tymczasem koło jest znakiem świata zamkniętego, może tworzyć obszar bezpieczny, ale może także wyznaczać pole pełne zagrożenia. Różewicz umieszcza swoich bohaterów w tym drugim obszarze. Ale ktoś, kto ucieka, kto jest tropiony wciąż stara się odwrócić relacje, chce wyjść z okrążenia. Znacznie później Różewicz napisze:
poetą jest ten który zrzuca więzy
i ten który więzy sobie nakłada
[…]
poetą jest ten który odchodzi
i ten który odejść nie może
Poeta pozostaje tu i teraz i musi być gotowy na wszystko, nie wie tak naprawdę, co go spotka i kto się przeciwko niemu obróci.
U młodego Różewicza widać jeszcze ślady Czechowiczowskiego widzenia i kreowania rzeczywistości. Różewicz wprowadza, za autorem „Nuty człowieczej”, to płynne otaczanie świata wzrokiem i wyobraźnią. W rezultacie u niego także pojawiają się obrazy ożywione kołowaniem i obejmowaniem. Ale w końcu to prowadzi do dramatycznego unieruchomienia. Tutaj obsesyjnie powracający, niczym upiorny refren, temat wojny, ale nie jakiejś abstrakcyjnej, odległej, dziejącej się kiedyś i gdzieś, tylko tej naprawdę doświadczonej i przeżytej jest poetyckim biegunem, wyznaczającym miejsce, z ktorego się patrzy. Słowo „spętanie”, skupiające w wierszu całe dramatyczne napięcie, określa jeden punkt, w którym zostają jakby zawieszone wszystkie prawa życia. To czas i miejsce absolutnego unieruchomienia, ale to także początek marszu w odwrotnym kierunku, początek przekraczania granicy zamknięcia. Tak więc w tym punkcie skupia się czas przeszły i czas nadchodzący, to punkt absolutny, w ktorym życie stapia się ze śmiercią w jedno.
Mimo iż Różewicz wyraźnie jeszcze dźwięczy Czechowiczem, to z każdym nieomal wierszem ten dźwięk przechodzi we własne przeciwieństwo, domagając się nowych głosek, domagając się nawet milczenia i – powiedziałbym – dramatycznego ujednolicenia. Poeta staje się ofiarą. Oto doskonałe formy rzucają się na niego, znęcają się nad nim, niszczą go i pożerają. Oto sztuka, negatywnie ożywiona, chce go zagryźć i unicestwić. Ulotność Różewiczowskiego wiersza jest wiec złudzeniem? Forma, to coś, co wymknęło się spod kontroli tworzącego? Tak. Teraz tak. Jego ciało zostało zaatakowane przez inne ciała. Jego ciało staje się wobec tego czymś innym, niż było dotąd, zmienia się, doznaje unicestwiającego działania czasu. Nawet śmierć ma swoje wyraźne współrzędne czasowe:
o godzinie 22 przyszła
śmierć i mówi
nie pisz już tych słów
siedź prosto
odłóż pióro opuść ręce
Ciało i świadomość są wobec niej równe, są w takim samym stopniu śmiertelne. Ani gest – znak żyjącego ciała, ani słowo – przynależne świadomości, nie wstrzymają procesu umierania. U Różewicza wcześnie pojawia się problem roztapiania się bytu w nicości. Ciało i świadomość toną w nim tak samo. A ciało i świadomość – oto jest przecież klasyczna kartezjańska opozycja. U Różewicza cielesność wydaje się być jednak zdecydowanie ważniejsza, mówi o tym, czym naprawdę jest człowiek, poznawany poprzez zmysły i kierujący się zmysłowym poznaniem. Poezja Różewicza nie rozwija zatem kartezjanizmu. Przeciwnie – śledzi przemijanie, nieustannie podkreśla czasowość materii świata. Przepowiada ostateczny i nieodwołalny koniec wszystkiego.
U Różewicza wczesna poezja nie niosła ocalającej energii. W zderzeniu z materią okazywała się słaba, przegrywała. Jego słowo jest bardziej świadkiem klęski, niż zwycięstwa. Poetyckie działanie, przynajmniej w pierwszych latach powojennych, bardziej koncentrowało się na własnej bezsilności – na jej rozpoznawaniu – niż na kreowaniu wizji. Tamte wiersze Różewicza, z końca lat czterdziestych przypominają raporty o klęskach, o śmierci, o postępującym końcu świata. Są więc wierszami przypominającymi czym tak naprawdę jestem: jestem cielesnością obecną w świecie i ale ta obecność jest bardzo krucha. Różewicz nie rezygnuje jednak z prób osądu otaczającej go rzeczywistości. Stara się słowem, jak narzędziem, zmierzyć się ze światem. Dlatego słowa tracą swój pierwotnie beztroski czar:
Myślałem
że słowa są lekkie
jak puch
lśniące jak jedwab
Tymczasem słowa ujawniają „moc sądzenia” i „moc tworzenia”. Zmienia się rola poety, zmienia się skala jego wyobraźni. Słowa mają teraz ogarniać świat od narodzin do śmierci. Ale nie będzie mowy o nieśmiertelności, poeta odwróci się od metafizyki.
Obraz czasu przeszłego – umarłego – raz po raz pojawia się w wierszach Różewicza, jego bohater ciągle rozlicza się z tym, co wydarzyło się kiedyś:
Wróciłaś do mnie
zagnieździłaś się
pożerasz sen i jawę
rośniesz w mym żywocie
na ludzi patrzę jak
na kadłub bez głowy
W poezji Różewicza żyje silne poczucie krzywdy, wojenna trauma stawia go często przed otchłanią, utrudnia życie wolne od przeszłości. To są bardzo mocne związki. Tytułowa krzywda nabiera w tym wierszu nawet cech osobowych. Podmiotowość człowieka zostaje poważnie zagrożona. Zastosowana przez Różewicza w tym wierszu retoryka określa na pewno sytuację psychologiczną bohatera: świat kaleki i zdeformowany doprowadza go do poczucia bezsilności:
jeśli mnie nie opuścisz
upadnę.
Upadek stanowi paralelę „spętania”. Splot przeżyć i doznań w obu przypadkach pozwala odczuć całkowite zatrzymanie, wyłączenie z życia. To dwa punkty krytyczne. Ale to z tego poziomu trzeba dopiero spojrzeć na życie, spróbować oddzielić to, co umarłe, od tego co żywe i stąd dopiero można rozpocząć wytyczanie nowej drogi.
W końcu lat czterdziestych poezja Różewicza przechodzi przez oczyszczająca granicę. Wszystko trzeba zacząć od początku. Obrazy przeszłości muszą znaleźć swoje miejsce, nie mogą dominować. W końcu Różewicz powie:
Teraz uczę się mówić
od początku.
To ważny zwrot, wraz z nim dokonuje się istotne przeorganizowanie wyobraźni lirycznej Różewicza. Oczywiście rodzi się pytanie, czy ta zmiana wynika z naturalnego, podmiotowego doświadczenia. Cytowany wiersz datowany jest na rok 1949, a to przecież czas ograniczania wyobraźni i swobody twórczej. Czy można było rzeczywiście tak łatwo i prosto powiedzieć: „Stworzę dla was obraz nowy/ pożywny i pełen ciepła”? Pojawia się w wierszach Różewicza optymistyczna nuta i przekonanie, że „czysty jest śpiew / poety/ który służy/ dobrej sprawie”. Pojawiają się wtedy wiersze, które ogarnąć chcą swym zasięgiem cały glob – od Korei po Nową Hutę. Męcząca okolicznościowa poezja zdawała się unicestwiać prawdziwie poetyckie wyznania. Ale to wtedy właśnie, w 1953 r. Różewicz napisał także jeden z najpiękniejszych pożegnalnych wierszy: „Na odejście poety”. To był wiersz żegnający Gałczyńskiego. Potem Różewicz pytał:
Cóż ci powieszę
na gałęzi drzewa
które spłonęło
które nie zaśpiewa
Poeci nie byli wtedy na pewno szczęśliwi, choć bywali naiwni jak dzieci.
Różewicz opowiada więc dalej o świecie, który został dotknięty przez kataklizm zła. Dlatego wszystko, co ocalało z tego gigantycznego pożaru wymaga ponownego rozpoznania i określenia. Ten świat chce także teraz nowej, „odkażonej” poezji:
Stwórz nową
która buduje
z uczuć powszechnych
słów prostych
Niech odejmie od człowieka
wszystko zwierzęce i boskie
Różewicz szuka intensywnie nowych granic dla wszystkiego, co pozostało po katastrofie. Szuka również słów, którymi uda się na nowo zdefiniować człowieka. Nie jest to zadanie proste. Człowiek pozbawiony samozachowawczego instynktu, pozbawiony wymiaru duchowego mieści się w swojej tragicznie doświadczanej cielesności. Każda ludzka czynność, każda sfera działania jest w granicach cielesności zamknięta. Nawet tak ważny akt, jak mowa kojarzy się Różewiczowi z krwawą operacją ust rozrywanych zębami. Pojawiają się więc rany, rozerwane ciało, gnijąca materia. Pojawia się wreszcie Hiob jako postać ostatnia w długim szeregu zmieniających się ról człowieka. U Różewicza Hiob jest postacią pozbawioną nadziei, jest kimś, kto upadł ostatecznie a wszystko zostało „w gnój przemienione”.
Cielesność u autora „Pięciu poematów” łączy się z biografizmem.:
rok urodzenia
miejsce urodzenia
Radomsko 1921
tak
na tej kartce
ze szkolnego zeszytu syna
mieści się mój życiorys
zostało jeszcze trochę miejsca
zostało kilka białych plam
Dane biograficzne nie budują więc indywidualności, to tylko zwięzły zapis wypłukany z metafizycznego ciężaru. Biografia jest jednym z wielu możliwych do realizowania wariantów życia. Nie ma cech wyjątkowych i niepowtarzalnych. Biografia jest – niczym metryczka – dodana do cielesności i razem z nią przemienia się w nic.
Człowiek u Różewicza należy do gatunku śmiertelnego. Jego życie jest ciągłym przechodzeniem z jednego stadium w drugie, ale ta wędrówka nieuchronnie zbliża go do kresu fizycznego i zarazem ostatecznego. Temat wędrówki, czy szerzej podróży, jest dla poety tematem niezwykle znaczącym. Przemierzanie świata, wsiadanie i wysiadanie z pociągu, zwiedzanie i poznawanie nowych miejsc, oczekiwanie nowego pejzażu to tylko nieliczne motywy, dające się wyłowić z bogatej tematyki podróżniczej. Życie Różewiczowskiego bohatera jest podróżą poprzez kolejne etapy cielesnej drogi i także sama biografia – w wierszach Różewicza bohaterami są postacie autentyczne i literackie – obfituje w podróże. Bohater jest w ruchu, jest przechodniem zwykłej ulicy, ale każdy krok jest także krokiem ku śmierci:
płynąłem
przed siebie bystro
z otwartymi ustami
zawróciłem
przerażony obrazem
który na mnie czekał
rósł
To obraz podróży do strasznych brzegów Acheronu, mitologicznej rzeki smutku, która nieodwołalnie oddziela świat żywych od świata umarłych. Oto kres każdej podróży. Dlatego bohater próbuje płynąc pod prąd i wrócić do początków rzeki, do jej źródeł. Ale i ta próba ratunku okazuje się złudna – u źródła nikt nie czeka. Nie da się nic zatrzymać, nie można odwrócić biegu wydarzeń. Jedyne, co pozostaje, to zgodzić się i przyjąć z pokorą danym nam czas. Życie człowieka może być ukryte pod maska poezji, która:
jest posłuszna własnej konieczności
własnym możliwościom
i ograniczeniom
przegrywa sama ze sobą
Tak samo przegrywają wszystkie biografie, stają się puste, nikomu niepotrzebne, zapomniane, zamknięte w sobie. Tragiczne ostatnie chwile Kafki, Lwa Tołstoja, Kazimierza Przerwy-Tetmajera tworzą tutaj serię jakże wymownych znaków.
U Różewicza świat ludzi miesza się ze światem przedmiotów, nie ma pomiędzy nimi wyraźnych granic i barier. Poeta nie dzieli rzeczywistości na poziomy, nie porządkuje otoczenia według tradycyjnych kryteriów, nie stara się oddzielić prawdy od fikcji:
aktorzy larwy
emeryci
jak czarne splątane
nici
z osnowy wyprute
splątane niepotrzebne
czekają na śmietniku
kwietniku
na sąd ostateczny
Cyrk Wojtkiewicza
Powinowactwo poezji Różewicza z malarstwem Wojtkiewicza jest ciekawym przykładem powinowactwa wyobraźni u artystów z tak różnych i odległych w czasie epok. Podobieństwo motywów, przeświadczenie o umowności i konwencjonalności obowiązujących relacji między ludźmi, wreszcie akcentowanie śmiertelności bytu – to niektóre tylko kwestie wspólne obu twórcom. Wizualność Różewicza w tym wypadku niejako przylega do wizualności Wojtkiewicza, jest jej poetyckim odpowiednikiem.
Różewicz jest poetą bardzo malarskim, trzeba tylko tę malarskość umieć dostrzec. Ale jej odkrywanie wiąże się z „rozbieraniem obrazu z obrazu”. Różewicz chce, aby jego wizualność prowadziła do samej istoty , do samego rdzenia otaczającej człowieka rzeczywistości. Wprost mówi o potrzebie przebicia się przez warstwy barw i uczuć aż do „języka cierpienia/do śmierci”. Aż do pustki. Bo w niej istnieje wszystko. W niej rodzi się życie, w niej trwa i w niej umiera. W końcu lat siedemdziesiątych w tomie „Duszyczka” Różewicz napisze: „… dwie ludzkie istoty to my strumienie krwi spermy łez i potu płyną strumień białka źródło tryska w noc we wszechświat stwarza życie w rosnącej pustce jeszcze jeszcze”. Wchodzimy tutaj w ciemność, eksplozje życiowej energii pojawiają się w sposób nieprzewidywalny, brakuje wytyczonego kierunku do celu, początek jest zarazem końcem istnienia, błądzimy i gubimy drogę. Jesteśmy w labiryncie. Trafiamy do jamy grobowej. Takiej zamkniętej przestrzeni jest u autora „Pięciu poematów” sporo. Ciemna, można powiedzieć: grobowa przestrzeń, pozwala bohaterowi Różewicza w jakiś sposób przynajmniej panować nad rzeczywistością. Innej możliwości nie ma, tak jak nie ma innych, poza pożegnalnymi , dobrych formuł do podtrzymywania dialogu. Cóż to zresztą za dialog? Słychać w wierszach Różewicza jedynie samotne słowa, oderwane frazy, fragmenty krążące niczym głosy z dawno zgasłych planet. Różewicz jest poetą słów rozrzuconych, pojedynczych, osieroconych. To właśnie ich nieustanny ruch sprawia wrażenie owej, wspomnianej na początku, lotności-ulotności tej poezji. A lotność związana jest z ruchem. Bohaterowi Różewicza trudno zatrzymać się:
układam się do snu
otulam kocem
biegnę lecę
nie zatrzymam tego biegu
Nasze życie jest zaledwie krótką przerwą w obłędnym i absurdalnym pędzie kosmicznej przestrzeni, chwilą przebudzenia, wąską szczeliną światła w ciemności. W tej szczelinie tyle się dzieje, ale nic z tego, co tam powstaje, nie jest wieczne. O tym właśnie jest poezja Tadeusza Różewicza. Ten brak trwałości, to spadanie w nicość, ale także nasza ludzka obsesja wieczności, stanowią główne problemy – przedstawiane zresztą często z jakże wspaniałą ironią – Różewiczowskiej poezji. Co można z tym światem wobec tego zrobić? Na pewno nie warto z niego rezygnować, ale potrzebny jest dystans, potrzebna jest miara, bez których wpadniemy w obłęd lub obojętność. Jeśli ktoś wybiera się do zoo, aby złożyć zwierzętom życzenia świąteczne, to znaczy, że zaczyna właściwe żyć, że w nim samym, ale i poza nim także, na zewnątrz zaczyna pulsować nowy rytm. Wciąż jednak jest to rytm tego tylko świata.
To przesłanie, które wyzwala wątpliwości. I to takie podstawowe, łącznie z pytaniem czy tylko tak, po Różewiczowsku pojmując cielesność, mogę powiedzieć kim jestem? Czy mogę oddzielić od siebie to, co mam i dalej być? Granice świata tej poezji chciałoby się metafizycznie rozsadzić. Ale co wtedy?