08 lip

Wojciech Kaliszewski: Kiedy śpiewa prawda

Pierwsze skojarzenie, jakie pojawiło się w trakcie czytania wierszy Agnieszki Syski, było natury architektonicznej: gotyk płomienisty. Decyduje o tym rytm osadzanych na sobie, jedno po drugim. powtórzeń — rytm przyspieszający i nagle zaskakująco zwalniający, łamiący całość, rozbijający ją na szereg drobnych fragmentów grawitujących ku niewidzialnym celom. Niczym w kunsztownie prowadzonych cięciach i kamiennych nałożeniach wirujących wbrew prawom fizyki, słowa u Agnieszki Syski gonią się, iskrzą, dopowiadają i prowokują. To znak pogoni za całością uciekającą w nieskończoność, za całością niedocieczoną, a tak bardzo potrzebną. Jest też kierunek odwrotny, rytm przeciwny, zmierzający od szczytów, przebłysków do podstaw, do samego jądra kamiennych fundamentów, jest jak wyjście na pustynię, gdzie słowo jest tak cenne jak kropla wody, gdzie nie ma mowy o wadze złota, bo liczy się tylko prawda skupiona w kamieniu, w jego przyciągającym i trwającym słowie:

                             zawołał proroków wędrownych nauczycieli wyznawców
                             wszystkiego i niczego
                             zawołał Sarę i Abrahama

                             kazał im usiąść u źródła
                             pustyń piaszczystych morskich i kamienistych
                            u jednego nawoływania
                            ziem żyznych pastwisk zielonych i pól uprawnych
                            u jednej studni z której piły wieki
                            mórz czerwonych mórz martwych i mórz galilejskich

To tam, w tym pustynnym bezkresie i nadmiarze wszystkiego zarazem, jest początek i niewidzialne centrum okręgów, po których poruszają się gwiazdy. Na tym pustynnym fundamencie rozpoczyna się wznoszenie gmachu otwartego, strzelającego coraz wyżej, spinanego ostrymi łukami światła:

                             kazał im otworzyć serca dusze i głos
                              z piersi wydobyć zamknięte dziecię
                             mężczyznę i kobietę siłę i potęgę spadania i drążenia głosu
                             większego

W tych obrazach zamyka się przyszłość, która stanie się kiedyś historią, a ściślej wezmą z nich początek różne historie wdzięczne i niewdzięczne dla poety. I o nich będzie „śpiewała młoda prawda”. Dla Agnieszki Syski to wyśpiewanie, czy  wypowiedzenie stanie się niezwykle ważnym wyzwaniem. Tak ważnym, że nieprzypadkowo użytym w tytułowej formule tomu jej wierszy. Triadycznie skonstruowany tytuł jest wewnętrznie uporządkowany, można powiedzieć, że ma strukturę zdania narracyjnego z podmiotem, orzeczeniem i określeniem. Niewątpliwie najważniejsza jest tutaj prawda, wokół niej koncentruje się cała wypowiedź, potem jest śpiew, stara tradycja poetyckiego śpiewu staje ponad wszystkimi współczesnymi modyfikacjami opowiadania. Poezja ma — powiada Syska naturę meliczną. I wreszcie określenie: „młoda”. To, co młode jest zawsze żywe. „Młoda prawda” to prawda nie jakiejś zamkniętej przeszłości, czasu zasypanego, niczym wyschnięta pustynna studnia, ale wiecznie bijące i zasilające życie źródło. To dlatego opowieść Agnieszki Syski jest tak żywa, zanurzona w początku i końcu, i jest zarazem bez początku i końca, toczy się w samym środku, i na obrzeżach. Wszędzie.

                              patrzy na dwa z najwyższego szczytu nieba
                              początki i na dwa końce rozkrzyczane echo
                              na odrzwiach ma podkowę
                              patrzy na swój początek przed końcem i koniec przed
                              początkiem w dolinach śpiewu

Ruch prowadzi wszystko, co jest stworzone, do końca, do śmierci, ale umożliwia  także narodziny nowej postaci świata. Dlatego obraz pustyni, początku i źródła przemienia się zatem w perspektywę żyznych dolin i płynących strumieni. Ale nie jest to przecież perspektywa arkadii. Agnieszka Syska opowiada o życiu takim, jakie jest, śpiewa o prawdzie, chce ją poznać, bo bez niej opowieść o życiu traci sens. Dlatego mierzy się z sytuacjami, które niepokoją, są groźne, a nawet złowrogie. Bo zło wybiera doliny i strumienie, jest blisko nas, chce ziemię zamienić w popiół, zło kusi i przyciąga. Przeciwko niemu stają tylko słowa, wersy przebijają zapory obojętności, wiersze są śpiewem sprzeciwu właśnie dlatego, że:

                                wyrwali jej język
                                powiesili na sercu głową do góry i głową do dołu
                                nie miała serca nie mogła poznać
                                miała długie włosy
                                nie mogła mieć za krótkiego serca

Śpiewanie prawdy jest bolesne, rani i zostawia ślady, ale jeśli to ma być „młode śpiewanie”, to inaczej nie można. Tylko śpiew zdoła zmierzyć się z pojęciami najważniejszymi — z miłością i nienawiścią, z narodzinami i śmiercią.

Wiersze Agnieszki Syski są absolutnie wsłuchane w rzeczywistość konkretną, geograficznie umiejscowioną, w świat realny. To ta rzeczywistość bardzo dotknięta, naznaczona cierpieniem i lękiem, bardzo potrzebuje słowa, objaśnienia, tonu prowadzącego. Jej poetycka wyobraźnia czerpie siły właśnie z tak dotkniętego świata, a dokładniej z przeoranych wojną i porażonych napięciami zła Bałkanów. To tutaj śmierć wytrwale podkopuje życie, spycha je w stronę przepaści, gasi nad nim światło. To tutaj

                                  mają potomstwo liczne jak piasek morski
                                  wszystkie ich dzieci rodzą się siwe
                                  białe jak wiersze

A przecież jest to potomstwo wywodzące się z jednego pnia, powołane do  wspólnego życia, to owoc tamtej danej kiedyś Abrahamowi obietnicy. Dlatego Agnieszka Syska nieustannie wraca do czasu początku, do chwili która była tajemniczą zapowiedzią, kryjącą w sobie wszystko, co miało się dopiero objawić. Wraca jakby w nadziei, że uda jej się dotrzeć do przyczyn tego strasznego zamieszania, do burzy niszczącej i odkształcającej właściwą perspektywę. To jest także powrót poety do początku, który nosi w sobie. Z niejasnych i zapadających w ciemność miejsc śpiew ma wyprowadzić na światło historię, która zawsze będzie wtopiona w prawzór Abrahama i Sary, w to dziedzictwo dane każdemu, w historię własnego życia. Wiersze Agnieszki Syski rozwijają się jakby między dwoma punktami — między zapowiedzią a spełnieniem. W tym obszarze próbowany jest głos i miara wiersza. Syska śpiewa swoją opowieść poddając się przede wszystkim rytmowi. To on moduluje narrację, jest jej ramą. Rytm zależy od wewnętrznego napięcia, od poetyckiej wrażliwości poznającej świat. Rytm przenosi te napięcia na układ wersów, a te — niczym wykres — utrwalają zapis wrażeń. Poetka doświadczona wieloma przeżyciami prześwietla je, buduje dla nich symbolicznie zorganizowaną przestrzeń. Niekiedy wywołane w taki sposób obrazy nabierają charakteru wręcz nadrealistycznego, wizyjnego:

                         wszystkie gwiazdy walczyły ze sobą
                         zarzucały sobie płomieniste obręcze z wody i ognia
                         topiły się we własnej wodzie paliły się we własnym ogniu
                         walczyły przyjmując wojenne barwy słońca i księżyca

Stopniowe wzmacnianie napięcia prowadzi do kulminacji, do punktu, w którym rozproszenie stapia się w jedność, zatraca swoje indywidualne cechy i tworzy wspólnotę. Patos, wzorowany na apokaliptycznej tonacji, zapowiada nadejście nowego porządku, który wynurzy się z ogni i wód. Bo świat niszczący sam siebie, rozpoznający siebie jako złe rozwinięcie danej niegdyś obietnicy wciąż — i mimo wszystko — chce być, pragnie istnieć. Świat pulsuje sobą, od wewnątrz, rozrasta się i zmienia, dlatego niezmiennie potrzebuje nowych słów, na nowo złożonych, zrośniętych, przeobrażonych. Agnieszka Syska ma niezwykły słuch lingwistyczny, otwiera słowa na nowe znaczenia, dogania nimi świat, ożywia. Słowo prowadzi tutaj samego bohatera. Słowo jest zapowiedzią i spełnieniem, dlatego jest tak bardzo prześladowane:

                             zabraniają jej śpiewać
                             a ona jest pieśnią nad pieśniami
                             nie chce śpiewać nie może nie pieśnić
                             pieśni że śpiewanie i pieśnienie nie to samo

Pieśń jest miłością stwarzającą i oczyszczającą, pieśń jest ostatecznie groźna dla zła, niweczy jego plany, przywraca miarę i nadzieję. Pieśń jest dobrem i pięknem. Pieśń jest śpiewem i ze śpiewu, ale nie każdy śpiew zdolny jest udźwignąć ciężar prawdziwej pieśni.

Tom „Śpiewała młoda prawda” ułożony jest z trzech części, nastrojonych na nutę poematów lirycznych. Najpierw jest „Śpiew ogrodu wiersz na wodzie i z lodu”. To początek, przygotowanie i jakby przez wodę oczyszczenie, introdukcja otwierająca nas na to, co nadejdzie. Tutaj śpiewa się o tym, co jest na zewnątrz, o powstawaniu i ginięciu świata, o życiu. W tej części pojawia się tło, czas i przestrzeń, w której wszystko się zdarzy

                               stworzony przed czasem
                               korowód w brązie srebrze i złocie

Nakładające się na siebie kolejne warstwy dziejów poddane są degradacji czasu, przemieniają się, znikają. Życie jest korowodem, ruchem, jego trwanie nie jest tak naprawdę trwaniem, składa się z samych przemijań.

Część druga tomu to „Śpiew ogrodu wiersz na chlebie i z kamienia”. Symetria tytułowa obu części potwierdza podobieństwo tego, co ogólne z tym, co pojedyncze, indywidualne. Tutaj, w tym drugim poemacie, centrum stanowi właśnie to, co jednostkowe i niepowtarzalne. Wiersze, budujące tę część, mają wagę zapisu bardzo osobistego. To jakby słowa sobie samej wypowiedziane, wyśpiewane. Tutaj także — jak w introdukcji — życie i śmierć toczą ze sobą walkę. Ale ta walka to agon wewnętrzny, wpisany w imię konkretne, dziedziczące swoją historię, obciążone pamięcią o przodkach, ale i myślą o tych, którzy przyjdą później. To też korowód, ale inny, paradoksalnie jednoosobowy i przez to właśnie taki dramatycznie bliski każdemu, kto te wiersze czyta. Wspólnota przeżyć i losu domaga się zatem głośnej artykulacji. I zyskuje ją w trzech głosach, w trzech perspektywach, a tak naprawdę złączonych w jedno:

                            śpiew swoją pieśń na trzy głosy na trzy religie

                            jestem wszystkim dla wszystkich
                            wyzbyłem się wszystkiego by zyskać miłość

                           stałem się wszystkim dla każdego
                           z żydami jestem żydem z muzułmanami jestem

                          muzułmaninem z katolikami jestem katolikiem

Jedność w różnorodności — niczym dawne barokowe figury ujmujące trafnie złożoność i tożsamość rzeczywistości — jest właśnie paradoksalnie i prawdziwie wolnym krzykiem i ciszą zarazem. Ta formuła otwiera się na to i na tych, co chce i którzy chcą się jednoczyć i wspólnie wzrastać.

W trzeciej części pojawia się „Pieśń ogrodu wiersz na niebie i ziemi”. Tutaj rysuje się nieco inny, niż w dwu pierwszych częściach, porządek. Tam był ważny horyzont, poziom, równina i pejzaż pustynny. Tutaj kierunek jest pionowy: ziemia — niebo. Wyraźnie zostajemy przeniesieni, oderwani, podniesieni ku temu, co jest ponad horyzontem. Tam przecież jest pamięć przechowująca mity, przechowująca wspomnienia, tam jest prawda:

                            dawno dawno temu
                            było niebo i była ziemia
                            to były stare dobre czasy mówili starzy
                            stara bośnia i stara hercegowina
                            byliśmy szczęśliwi
                           nasze szczęście było podobne do słów podobne do wierszy
                           mieliśmy szczęście

Smutno brzmi czas przeszły, bo obejmuje coś, co w żaden sposób nie może się odrodzić. Oto pieśń pożegnalna świata, swoista coda, zamknięcie rozdziału, a nawet całej księgi, która powoli staje się księgą baśni. Ale to czas przeszły pozwala — paradoksalnie — wracać, nastrajać się, odnosić do tego, co było niegdyś. Wyrażenie „dawno temu” to przecież epicka inwokacja otwierająca wyobraźnię i wrażliwość na wieczne teraz.

Śpiew składa się na całość większą i bardziej trwałą, ze śpiewu bierze się pieśń. Przypomina się tutaj więc romantyczna wiara w znaczenie i moc pieśni, moc niezwykłego trwania ducha, które polskiej poezji znane jest doskonale.

Czym jest więc to pisanie–śpiewanie? Myślę, że opowiadaniem, które nie może być zamknięte. Chropowatość, ale i brzmieniowa płynność, szczegół, fragment dający metaforycznie pojęcie o całości, dosadność i dystans, to co klasyczne i to, co jakoś romantyczne — w wierszach Agnieszki Syski jest wiele pokładów. Jest Bośnia, Hercegowina, Serbia, Macedonia, jest wędrówka z pustyni, jest wędrówka przez Grecję, przez niszczone i odbudowywane miasta, królestwa i państwa. To jest pieśń własna, prywatna, wyśpiewana własnym głosem, ale o wyraźnie greckim rodowodzie, inwokacyjna, ocalająca, pieśń o górach miłości/ pieśń o dolinach. To jest pieśń wzmocniona echem obecności dawnych poetów, bezimiennych, autentycznych, z krwi i kości. Prawdziwie młodych.