15 wrz

Wojciech Chmielewski: Między brzegami okrutnego świata

Ciepły grudzień. Niebo codziennie wygląda jak biała płachta. Często pada deszcz i pejzaż staje się jeszcze bardziej niewyraźny, rozmazany. Na taki czas chyba najlepsza jest dobra powieść sensacyjna, kryminał albo jedna z tych nowości, które – reklamowane jako lektury mające wywoływać głębokie przeżycia – są czytadłami na zimno pisanymi przez zawodowców. Bestsellery, obecne w każdej księgarni, w kioskach, jako dodatki do czasopism, wabiące kolorowymi okładkami z internetowych witryn. Pisał o nich Jan Tomkowski: Jak łatwo się przekonać, wzorcowy bestseller nie stawia czytelnikowi większych wymagań. Książka tego typu nie powinna być trudna w lekturze. Nie może ani nudzić, ani skłaniać do głębszej refleksji. Może natomiast prowokować, szokować, rozśmieszać. Jej czytanie przerywa się w dowolnym momencie, kartkowanie i przerzucanie w poszukiwaniu atrakcyjnego zakończenia to po prostu rutynowe zabiegi.
Kolejny mglisty poranek. Przeczytałem opowiadanie Kazimierza Orłosia Prosty rachunek – o dziewczynie z prowincji w perfidny sposób zwerbowanej przez komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa. Komuniści, poprzez jednego z wykonawców ich woli – esbeka Leszka – sprawiają, że życie emocjonalne, uczuciowe i intelektualne Mirki staje się pustką. Stracony, złamany człowiek. Zastanawiałem się potem, czy w radosny czas grudniowych przedświątecznych zakupów, taka historia może jeszcze kogokolwiek dotknąć, może inaczej – czy dramat sprzed lat jest dziś w stanie wywołać poruszenie w osobach, które nie pamiętają tamtych czasów lub nie interesują się nimi. Na kiermaszu taniej książki w warszawskiej Hali Kopińskiej kupiłem ostatni egzemplarz zbiorku opowiadań Orłosia, może jest nadzieja, że w tym samym czasie, co ja, Prosty rachunek pozna więcej osób.
Jeszcze jest Raymond Carver. Czytam o tym amerykańskim pisarzu: Ojciec Raymonda Carvera był alkoholikiem, pracował w tartaku, matka była kelnerką. Carver wychowywał się w Yakimie w stanie Waszyngton. Po ukończeniu w 1956 r. Davis High School pracował razem z ojcem w tartaku i ożenił się z 16-letnią Maryann Burk. Rok później urodziła się jego córka Christine La Rae, a w 1958 r. syn – Vance Lindsay. Carver imał się różnych zajęć – pracował m.in. jako portier i bibliotekarz. Po przeprowadzce do Paradise w Kalifornii, Carver zapisał się na kurs creative writing prowadzony przez Johna Gardnera.
Skojarzenie twórczości Kazimierza Orłosia i Raymonda Carvera przychodzi w sposób naturalny. Zbyt wiele jest wspólnych im motywów, obaj pisarze posługują się podobnymi środkami wyrazu – przede wszystkim prostym, sugestywnym językiem, pozwalającym czytelnikowi na swobodną grę wyobraźni, na odnalezienie prawdy o bohaterach w błysku światła na marginesie książki. Opowiadanie powinno coś odkrywać, ale nie wszystko. Musi być w nim miejsce na tajemnicę. Nie chcę frustrować czytelnika, ale to prawda, że kreuję w tekście oczekiwanie na coś i nie spełniam go. – powiedział w 1987 r. w jednym z wywiadów Raymond Carver. Do tego dochodzi opisywanie spraw zwyczajnych, często banalnych, za zasłoną których kryje się, być może, najgłębsza prawda o człowieku, podążającego w swych wyborach tak za rozumem, jak i – zdają się sugerować Orłoś i Carver – pozbawioną kontroli podświadomością.
Żyjący w wolnym świecie Carver (1938-1988) i w zniewolonej, a potem niepodległej Polsce Kazimierz Orłoś (ur. 1935). Obaj w sposób dotkliwy traktują o okrucieństwie dziejącym się każdego dnia w świecie, w którym – choć jest tak różny w ich opowieściach – jedynym pewnikiem jest dotykający wszystkich przypadek.
Pustka duchowa, ogołocenie i trwanie w realiach, na które nie ma się żadnego wpływu. Obojętność. W opowiadaniu Drzewo Pana Jezusa Orłoś relacjonuje zbiorowy gwałt, jakiego dopuściła się na dziewczynie banda chuliganów. Nie mniej przerażająca od brutalności wieńczącego opowiadanie opisu sadystycznego aktu jest postawa ludzi, do których zwraca się o pomoc ścigana ofiara. Napotyka na szyderstwo i zamknięte drzwi. Przypadkowi ludzie współuczestniczą w okrucieństwie, a właściwi sprawcy są wykonawcami demonicznej woli ogółu tzw. szanowanych obywateli, którzy na pozór nie mają sobie nic do zarzucenia. Zgwałcona dziewczyna leży na ziemi, może umrze, tego już się nie dowiemy.
Dwaj najlepsi kumple Bill Jamison i Jerry Roberts, bohaterowie opowiadania Raymonda Carvera Powiedz dziewczynom, że jedziemy, mają rodziny, domy, wydaje się, że są szczęśliwi, a przynajmniej zadowoleni z siebie. To szanowani obywatele, każdego dnia zapewne ciężko pracujący na utrzymanie swoich rodzin, regularnie płacący podatki. Pewnego letniego popołudnia, po wypiciu kilku piw, wybierają się na samochodową przejażdżkę po okolicy. Po drodze mijają dwie dziewczyny jadące na rowerach. Zaczepiają je. Finał jest następujący: Bill chciał się tylko pieprzyć. Albo chociaż zobaczyć je nago. Z drugiej strony, gdyby do niczego nie doszło, też nie byłby specjalnie rozczarowany. Nie miał pojęcia, czego tak naprawdę chce Jerry. A wszystko zaczęło się od skały i skończyło na skale. Tym samym kawałkiem skały Jerry załatwił obie dziewczyny – najpierw tę o imieniu Sharon, a potem tę, która miała przypaść Billemu. Mord dla rozrywki, pod wpływem niezaspokojonego cielesnego pożądania, a może tylko przypadkowego impulsu, podobny to tego, którego dopuścił się Lafcadio w Lochach Watykanu André Gide’a.
Bestię, która śpi w „dobrych ludziach”, Kazimierz Orłoś opisywał wielokrotnie. Chociażby w Bitwie pod Kolnem, gdzie dwie skłócone od lat wiejskie rodziny pewnego dnia postanawiają się wymordować. Dochodzi do walki, leje się krew, mamy wrażenie, że czytamy już nie o ludziach, a o jakiś innych, kompletnie obcych nam istotach, odległych, a jednak niepokojąco bliskich, jakby skądś znajomych. Krzysztof Masłoń trafnie zauważył: Pisarstwo to jest protestem przeciw degradacji świata. W swoich, jakże często bardzo okrutnych opowiadaniach, Orłoś pozornie beznamiętnie pokazuje ludzi, którzy zatracili wszelkie hamulce i niszczą wszystko i wszystkich, siebie także.
Beznamiętny jest nie tylko styl, którym posługują się obaj autorzy. Tacy są niestety ich bohaterowie i jakże często – otępiali moralnie i bezduszni. W opowiadaniu Tyle wody tak blisko domu Carver opisał sytuację, w jakiej znalazła się kobieta, żona jednego z przyjaciół, którzy wybrali się na kilkudniową eskapadę na ryby nad rzekę Naches. Już pierwszego dnia, po dotarciu na miejsce, znaleźli w rzece nagie zwłoki dziewczyny. Z powrotem mieli daleko (do zaparkowanego samochodu osiem kilometrów), przydźwigali ze sobą sprzęt wędkarski, zapasy jedzenia i whisky. Byli zmęczeni. Nie mieli zamiaru wracać. Rozpalili ognisko, łowili ryby, pili. Zwłoki przywiązali za nadgarstek żyłką, by rzeka znów ich nie porwała. Narratorka opowiadania nie może zrozumieć, w jaki sposób jej facet mógł przez wszystkie te dni łowić ryby i upijać się, podczas gdy kilkadziesiąt metrów dalej dryfowała martwa dziewczyna. Jest to dla niej niepojęte. Kobieta zaczyna inaczej spoglądać na męża: Patrzyłam na jego ręce, grube palce, owłosione kłykcie, na te palce, które teraz zapalały papierosa, a wczoraj poruszały się po mnie i we mnie. W końcu nie chce z nim sypiać, ponura zbrodnia zdaje się jej dotyczyć osobiście, bohaterka jedzie na pogrzeb zamordowanej dziewczyny, czuje się winna.
Pozytywnego kontrapunktu dla bezduszności bohaterów brakuje w utworze Upał Kazimierza Orłosia. Sceneria opowiadania jest bardziej dramatyczna. Na oczach czterech mężczyzn umiera człowiek – motocyklista, który uległ wypadkowi. Rozpoznają w nim znajomego z innej wsi. Do miasta jest dziesięć kilometrów, wszyscy godzą się z tym, że jedynym wozem konnym, jakim dysponują, nie dowiozą go. I tak umrze. Zaczynają raczyć się winem owocowym, jedzą kaszankę, prowadzą konwencjonalną rozmowę. Ranny zajęczał znowu. Poruszył rękami, jakby chciał podeprzeć się i wstać. Mężczyźni popatrzyli w tamtą stronę. – Oleczku! – zawołał zięć Jagodzińskiego i podniósł butelkę z winem do góry. – Chodź tu do nas! Pijani, zasypiają.
Podobieństwo postaw wobec śmierci w tych dwóch utworach jest niezwykłe – obojętność, egoizm, prymitywizm, odarcie z ludzkich uczuć. Inne są tylko realia (Carver – amerykańska prowincja lat 70., Orłoś – polska wieś w czasach Gomułki), ale dzięki nim możemy dostrzec uniwersalny wymiar pisarstwa amerykańskiego i polskiego twórcy.
Uderzająco podobnych motywów jest znacznie więcej. W opowiadaniu Orłosia zatytułowanym Między ludźmi opisana jest małżeńska zdrada: żona Gorczycy idzie na siano po kolei z trzema robotnikami, którzy w pobliżu chałupy budowali przepust na strumieniu. Wcześniej piła z nimi wino z kubka w kwiatki. Zainteresowanie pisarza skupia się na osobie zdradzonego. Co zrobi? Jakie będą jego reakcje? Mężczyzna okazuje się bezradny. Choć domyśla się prawdziwej przyczyny zachowania żony, która zresztą jawnie okazuje mu pogardę, najpierw chce skarżyć robotników o gwałt, a potem zostaje przez nich pobity. I prosto stamtąd, mówili, poszedł do roboty. – kończy opowiadanie Kazimierz Orłoś. Jego bohater to nie człowiek, to pies, który po skatowaniu przez pijanego właściciela i wylizaniu ran, pokornie wraca na łańcuch.
Carver również opisuje nieudacznika, podobnie zezwierzęconego. Jego żona, nie mogąc znieść życia z idiotą, puszcza się z Meksykanami. Jedyną radością Jełopa, robotnika tartacznego, bohatera opowiadania Trzecia rzecz, która zabiła mego ojca, jest hodowla ryb w stawie. Kiedy wylewa miejscowa rzeka – większość ryb wypływa na wolność. Wówczas Jełop zabija żonę młotkiem i sam się topi. Carver kreśli portret człowieka, który został doprowadzony do rozpaczy, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Prawdziwą tragedią staje się dla niego utrata ryb, a nie utrata miłości żony, zabawiającej się z rosłymi Meksykanami.
Obaj – Gorczyca i Jełop – są niewinnymi ofiarami okrutnego świata, nie potrafią się zbuntować, choć, doprowadzeni do ostateczności, stają się agresywni (agresja Jełopa prowadzi do mordu, Gorczycy – tylko do obicia mu mordy), w żaden jednak sposób nie odnajdują sposobu na zmianę swego statusu, działają na ślepo i przegrywają.
Jednym z najbardziej przejmujących motywów twórczości Kazimierza Orłosia są relacje pomiędzy rodzicami i dziećmi, bardzo często przybierające dramatyczny przebieg, dotykające czytelnika ostatecznymi konsekwencjami. W swoim książkowym debiucie z 1961 r. Orłoś zamieścił opowiadanie pt. Między brzegami, będące jednocześnie tytułem całego zbioru. Studium psychologiczne rybaka Rudego, którego mała córeczka została kopnięta przez konia. Ojciec nie ma innego wyjścia – we wsi położonej na Mierzei Wiślanej nie ma lekarza – musi płynąć z nieprzytomnym dzieckiem przez cały Zalew, do położonego na drugim brzegu miasteczka. Po kilku godzinach spędzonych na wodzie, mężczyzna dopływa do celu, ale dziecko już nie żyje. Czy w ogóle możliwe jest literackie oddanie bólu ojca po stracie córki? Orłoś pisze o pogodzeniu się prostego człowieka z losem. Robi to mimochodem, nienachalnie, czujemy ten ton w dialogu, jaki rybak prowadzi z lekarzem na pomoście. Przeżywamy dramat, znajdujemy się w centrum dziejącego się okrucieństwa, ale cień nadziei przeziera pomiędzy końcowymi epizodami utworu. – Mam jeszcze dwoje – powiedział Rudy. – Ale zawsze szkoda dziecka. Ważne jest tu także hemingwayowskie wyeksponowanie męstwa rybaka, które – choć w konsekwencji nie pomogło w uratowaniu życia – jest wartością zrodzoną z miłości do drugiego człowieka.
Dziecko umiera także w opowiadaniu Coś dobrego Carvera. Chłopiec zostaje potrącony przez samochód w drodze do szkoły i mimo, ze wraca do domu o własnych siłach, to z dnia na dzień jego stan się pogarsza. W szpitalu zapada w śpiączkę, z której już się nie obudzi. Motywem przewijającym się przez stronice tego utworu są telefony od piekarza, który monituje rodziców do odbioru tortu, jaki zamówili na zbliżające się urodziny dziecka. Zetknięcie tragedii z prozą codzienności – zrozpaczeni matka i ojciec i nic o tym nie wiedzący piekarz po drugiej stronie słuchawki, dopominający się tylko odebrania wypieku. Sytuacja dojrzewa do zemsty – po śmierci dziecka rodzice jadą do centrum handlowego, gdzie znajduje się piekarnia, by policzyć się z „sukinsynem”. Wchodzą do piekarni, zaczyna się rozmowa, z początku agresywna. Jednak, kiedy do obojga przybyszów dociera, że piekarz w niczym nie zawinił, następuje konsolacja. Banalna historia życia piekarza opowiadana przez niego rodzicom, splata się z ich bólem, wiemy jednak, że coś zostało przezwyciężone, życie toczy się dalej, sobie tylko wiadomym torem. Matka i ojciec piją kawę, jedzą cynamonowe bułeczki podtykane im przez piekarza. Czuli się, jakby w oświetlonymi jarzeniówkami pomieszczeniu nagle wzeszło słońce. Rozmawiali do chwili, gdy okna zajaśniały bladym światłem świtu, i wcale nie spieszyli się do domu.
Przezwyciężenie jednego z największych absurdów – śmierci dzieci – w opowiadaniach Orłosia i Carvera jest z jednej strony protestem, z drugiej próbą uchwycenia tego, co w ludziach pozwala dalej trwać mimo dziejącego się zła, mimo okrucieństwa. W jednym z wywiadów Kazimierz Orłoś przyznawał: (…) zasadniczą sprawą wydaje mi się to, że literatura nie może afirmować zła. Bardzo nieliczne są przypadki, w których pisarze opowiadali się jednoznacznie po stronie zła, raczej przeciwnie – po stronie skrzywdzonych i poniżonych, a nie katów. To chyba sprawa wewnętrznego impulsu, któremu podlegamy. Nie do pomyślenia jest, moim zdaniem, sytuacja, w której przedstawiamy zło dla samej satysfakcji związanej z opisem. Chodzi raczej o opisanie zła jako zła i w ten sposób o próbę przeciwstawienia się, a nie afirmowania. Przykładem takiej literatury są choćby opowiadania Szałamowa i Babla, „Jeden dzień Iwana Denisowicza” Sołżenicyna, opowiadania oświęcimskie Borowskiego. Do tego zestawu dodałbym opowiadania Raymonda Carvera, obnażające ohydę „normalnego życia” amerykańskich przedmieść.
Zło obecne w tej literaturze sprawia, że przestrzeń prozy obu pisarzy jest światem, w którym nie ma miejsca na zbawienie. Bohaterowie żyją bez świadomości jakiegokolwiek sacrum, a zatem bez nadziei na zmianę swego położenia. Ten nastrój dobrze oddał Robert Altman w filmie Na skróty, jego scenariusz powstał w oparciu o prozę Carvera. W przedstawionej w nim przestrzeni – choć stoją tam świątynie – samotni ludzie żyją chyba tylko po to, by zapomnieć o otaczającym ich świecie i pożeglować gdzieś, najczęściej do baru, kręgielni, na ryby lub do ogródka na tyłach domu, gdzie w spokoju wypić można piwo kupione w supermarkecie.

*

Obecny w twórczości Polaka i Amerykanina element, który świadomie stanowi o zaprzeczeniu rzeczywistości okrutnej, beznadziejnej i jałowej, staje się wyraźny, gdy w grę wchodzi opis przyrody otaczającej okrutny świat ludzi. Kazimierz Orłoś od szeregu lat, przez prawie połowę roku mieszka na Mazurach. Świadectwem tego opowiadania mazurskie, drukowane między innymi w takich zbiorach, jak Drewniane mosty czy Dziewczyna z ganku. Ich precyzja w oddaniu piękna natury i jednocześnie lapidarność formy wymagają osobnego omówienia. Niewątpliwie są one jednak przeciwwagą dla głównego nurtu twórczości Orłosia.
Podobnie rzecz ma się z Carverem. Pisarz ten debiutował jako poeta i przez całe życie pisał wiersze, a ich tomy publikował równolegle ze zbiorami opowiadań. Byłem bardzo młody, ożeniłem się w wieku osiemnastu lat. – wspominał w rozmowie z Claude Grimalem – Moja żona miała lat siedemnaście i była w ciąży. Nie miałem wcale pieniędzy i wszystko, czym się wtedy zajmowaliśmy to bezustanna praca i wychowanie dzieci. (…) Dlatego zacząłem pisać wiersze i opowiadania. Mogłem usiąść za stołem, zacząć i skończyć za jednym zamachem.
Szereg wierszy Raymonda Carvera bardzo różni się w nastroju i tematyce od prozy. Uderza ulotność utrwalonych obrazów, bliskość łącząca bohatera lirycznego z otaczającym go światem, z którego Carver potrafi wydobyć elementy intymne, własne, kojące. Brutalność zostaje zdegradowana na rzecz piękna dziejącej się chwili.
Kończę szkic jednym z wierszy Raymonda Carvera, widząc w przedwcześnie zmarłym pisarzu kolejnego klasyka amerykańskiej literatury. Twórcę, który, mimo ofensywy popkulturalnego kiczu, trafił i na pewno trafi jeszcze do swoich czytelników. Będą kładli jego książki na nocnych stolikach i wielokrotnie powracali do ich lektury.

Raymond Carver Tego ranka

Tego ranka coś się stało. Drobny śnieg
posypał ziemię. Słońce pływało w czystym
błękicie. Morze też było błękitne i niebieskozielone,
daleko jak okiem sięgnąć.
Ledwie zmarszczka. Spokój. Ubrałem się i wyszedłem
na spacer – zdecydowany nie wracać
zanim nie zapoznam się z ofertą Natury.
Przeszedłem obok kilku starych, pogiętych drzew.
Przeciąłem pole poznaczone kamieniami,
z których zwiało śnieg. Podążałem
aż do linii brzegu.
Patrzyłem na morze, niebo i
mewy kotłujące się nad białą plażą
w oddali. Wszystko cudowne. Skąpane w czystym
zimnym świetle. Jednak, jak zawsze, moje myśli
zaczęły swój spacer. Zmusiłem się,
aby widzieć to, na co patrzę, i nic więcej.
Musiałem wmówić sobie, że tylko t o się liczy,
więcej nic. (I tak się stało,
na minutę lub dwie!). Na minutę lub dwie
odeszły ode mnie zwykłe przyzwyczajenia
o tym, co dobre czy złe – obowiązek,
czułe wspominki, myśli o śmierci.
Sposób, w jaki powinienem traktować
byłą żonę. Wszystkie te sprawy,
które, miałem nadzieję, odfruną tego ranka.
Tandetny towar wypełniający mnie na co dzień.
Deptałem go, aby pozostać przy życiu.
Ale na minutę lub dwie zapomniałem o sobie.
I wszystkim innym. Wiem, że tak się stało.
Bo kiedy odwróciłem się, nie wiedziałem,
gdzie jestem. Aż do chwili, kiedy ptaki
poderwały się z sękatych konarów. I odleciały
tam, dokąd musiałem się udać.

(przeł. W. Ch.)

2007

Cytaty z opowiadań Raymonda Carvera pochodzą z książek: O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości, przeł. Krzysztof Puławski, Świat Literacki, Izabelin 2006 i Na skróty, przeł. Janusz Ruszkowski, Świat Literacki, Izabelin 2006.