TEMA. Branko Čegec: wtorek
wyczułam, że już od progu patrzył na mnie.
średniego wzrostu, szeroki w barach, szpakowaty.
nie wiem, czy to niemiec. nie słyszałam, jak mówi.
siedziałam w kucki nad pudłem konserw i naklejałam ceny.
biały, wysoko rozpięty fartuszek. nagle zorientowałam się, że: za wysoko.
pod spodem nie miałam nic. było gorąco, a fartuszek i tak
przyciasny. wolałam zapomnieć o majtkach.
myślę, że nie jestem zbyt piękna, dość drobna i piegowata,
ale mam smukłe, wyspiarskie nogi, ukształtowane na kamieniach i wiklinie.
obmyte przez fale, wysmagane wiatrem
północnym i południowym na przemian.
wprawdzie ładna nie jestem, ale nogi rzeczywiście mam piękne.
on stał bez ruchu, nie mógł oderwać wzroku.
jakby nigdy nie widział żeńskiego futerka albo nie widział go
pod białym fartuszkiem, który sprawił, że wydawało się
niezwykle miękkie, intrygujące. ten mały pukielek
skontrastowany bielą, to jak wędka zarzucona
w morze ze skały. ryba wzięła natychmiast i teraz
ani myśli wypuścić. chciałam już wstać,
ale jego wzrok przygwoździł mnie do pudła, nie mogłam się ruszyć.
był to paraliż hipnotyczny albo jeszcze coś gorszego.
wszystko popsuł jakiś włoch z grubą babą.
wszedł do sklepu, z hałasem przetoczył się między
sprzedawcami, razem z tą babą, i stanął pomiędzy mną i nim
podchodząc do lodówki z nabiałem.
piękne chwile zawsze szybko mijają. Zobaczyłam,
że szpakowata skroń
oddala się w stronę kasy. wstałam i zapięłam
trzy przypadkiem rozpięte guziki. czy dziś jest wtorek?
po pracy zostanę w domu. są takie dni, po których
niczego nie warto się spodziewać.
2004–8–10
Przełożył Grzegorz Łatuszyński