20 paź

Piotr Kitrasiewicz: Na podbój świata

Tradycje polskiej fantastyki naukowej sięgają początków dwudziestego wieku. W 1903 roku ukazała się powieść Jerzego Żuławskiego „Na srebrnym globie”, pierwsza część tzw. trylogii księżycowej, będąca swoistą perłą europejskiej science-fiction. Jej kolejne części to „Stara Ziemia” i „Zwycięzca”. Powieści i zbiory opowiadań utrzymane w konwencji SF pisali potem m.in. Władysław Umiński („Na drugą planetę”), Antoni Lange („W czwartym wymiarze”), Jan Lemański („Ofiara królewny”), Antoni Słonimski („Torpeda czasu”), a nawet Stanisław Ignacy Witkiewicz („Pożegnanie jesieni”) oraz Roman Dmowski („Dziedzictwo”). Jednak dopiero za sprawą Stanisława Lema polska fantastyka ruszyła na podbój świata. Po Lemie, Janusz A. Zajdel, Czesław Chruszczewski, Adam Wiśniewski – Snerg i inni stworzyli własne, oryginalne światy literackie, wnosząc do tego gatunku interesujące rozwiązania i propozycje, zarówno artystyczne, jak i filozoficzno-egzystencjalne.
To było kiedyś. A dzisiaj? Dzisiaj – a raczej w ciągu ostatniego dwudziestolecia – literatura SF stanęła przed nowymi wyzwaniami.
– Na tle przedstawicieli tak zwanego głównego nurtu naszej literatury, autorzy science-fiction nie mają czego się wstydzić – usłyszałem od Macieja Parowskiego, pisarza SF, redaktora naczelnego miesięcznika „Czas Fantastyki” – To właśnie reprezentanci głównego nurtu przeżywają kryzys tożsamości i mają kłopoty z czytelnikiem. Na dobrą sprawę mało kto ich czyta. A pisarze SF ciągle nawiązują żywy kontakt z rzeczywistością, wciąż mają liczną, wierną publiczność.
Zdaniem Parowskiego fantastyka okresu ostatniego dwudziestolecia, dwóch dekad wolnej Polski, różni się od tej z epoki PRL. Tamta alegoryzowała realia i nastroje świata komunizmu, posługiwała się bogatym językiem artystycznym do omijania raf politycznej cenzury, do emocjonalnego i intelektualnego opukiwania tajemnic nowego paradygmatu, duchowych poszukiwań religijnych, filozoficznych i estetycznych. Ostatnie dwudziestolecie przyniosło nową sytuację. Nastąpiła realna wolność prowokująca określone wyzwania i oczekiwania typu: rewolucja rynkowa, obyczajowa oraz cywilizacyjno-informatyczna; rozpad złudzeń; narodziny nowych lęków, marzeń i nadziei; zachwianie szeroko rozumianej solidarności. Wszystkie te wyzwania fantastyka podjęła i potrafiła im sprostać.
– Amerykański autor Frederick Pohl mawiał, że science fiction przedstawia już dziś problemy, które staną przed nami jutro. Ale literacka i egzystencjalna lekcja kilkudziesięciu ostatnich lat uczy nas, że w rasowej fantastyce przeglądają się przede wszystkim te problemy, które dręczą nas teraz.  Fantastyka literacka i filmowa jest jakby kulturowym snem; rozpoznajemy w nim przetworzone, nie do końca zdefiniowane za dnia, bieżące kłopoty: socjalne, cywilizacyjne, historiozoficzne i psychologiczne – mówi Parowski.

Światowa ekstraklasa

Mirosław Kowalski, szef wydawnictwa SuperNowa, które specjalizuje się w wydawaniu polskiej science fiction, uważa, że jego autorzy tworzą lepszą pod względem warsztatowym, artystycznym i filozoficznym literaturę niż przedstawiciele tzw. głównego nurtu.
– Oczywiście, że w polskiej fantastyce są psujące jej opinie plewy. Grafomania bądź rzeczy pisane ewidentnie dla pieniędzy. Kiedyś zrzynano z Chandlera i MacLeana dodając fantastyczny sztafaż mający zamaskować  brak wiedzy o realiach. Wydawane często pod brzmiącymi z angielska pseudonimami powieści rozpleniły się zwłaszcza na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, przynosząc ich efemerycznym zazwyczaj wydawcom niezłą kasę. Później boom się skończył i wydawcy przestali inwestować w polskich autorów, zwłaszcza, że mieli do dyspozycji tony angloamerykańskiej literatury popularnej. Renesans zainteresowania polską fantastyką zbiegł się z niezwykłym sukcesem Andrzeja Sapkowskiego. Upraszczając, można powiedzieć, że to on pociągnął za sobą resztę, przekonując do fantastyki czytelników dotychczas jej wrogich lub obojętnych. To drugi krajowy pisarz, po Lemie, który wyszedł poza środowiskowe getto. Dziś mamy takich autorów już więcej. Ziemkiewicz, Wolski, Dukaj, Białołęka, Oramus, Huberach to ekstraklasa światowa. A są też i sprawni rzemieślnicy. Mało za to sensacyjnych debiutów, przynajmniej w powieściach – powiedział Kowalski.
W polskiej science fiction wyróżnia się obecnie dwa podstawowe nurty: fantasy i political fiction. Przedstawicielem pierwszego z nich jest Andrzej Sapkowski, od lat najbardziej poczytny autor polskiej fantastyki (wywiad z pisarzem w tym numerze „Wyspy”). Z kolei czołowym reprezentantem political fiction jest Rafał A. Ziemkiewicz. Czym dla niego jest gatunek SF?
– Fantastyka to po prostu metoda literacka, która ma swoje bardzo konkretne cechy. Sprawiają one, że do pewnych spraw ta forma nadaje się lepiej – wyznaje Ziemkiewicz. – Inna rzecz, że z kolei do pewnych treści mało się nadaje. To, co w fantastyce najlepsze, wynika wyłącznie z jej specyfiki. Rzecz nie polega wcale na tym, że ktoś ma dobry pomysł na powieść współczesną i chce, żeby sprzedała się dobrze, więc całą fabułę zgrabnie pakuje w statek kosmiczny i wysyła na Marsa. Ładnie uchwycił to Lem, który w jednym z tomów „Fantastyki i futurologii” napisał, że za fantastyczny nie powinien być uważany utwór zachowujący sens po usunięciu z niego elementu fantastycznego. Jeżeli usunie się to, co stanowi o fantastyce, i tekst nadal ma sens, to znaczy, że jest to kiepski utwór, bo fantastyka była w nim tylko zewnętrznym opakowaniem. Na przykład, jeśli w „Solaris” usuniemy myślący ocean to cała rzecz się sypie.
Ziemkiewicz mówi, że SF jest takim rodzajem literackim, w którym to przedstawiony świat jest głównym bohaterem i zarazem podstawową warstwą przekazu. W starej, klasycznej science fiction złotego wieku nie chodziło o przygodę, ale właśnie o świat przedstawiony, gdyż perypetie bohaterów rozgrywały się w sposób dość schematyczny, a oni sami byli – i po części są nadal – postaciami mało wyrazistymi i mało skomplikowanymi. I jeśli skonstruuje się świat dobrze, to może on funkcjonować jako metafora. Świat fantastyczny kreowany był na początku jako forma sama dla siebie, potem bywał alegorią, przestrogą. W fantastyce zrobiło się ciekawie dopiero wtedy, kiedy ten świat przestał istnieć sam dla siebie tylko zaczął być środkiem przekazu, jak u Dicka czy u Strugackich.
– Nie wiem, jak to jest w mojej twórczości. Nie doszedłem jeszcze do takiego etapu, jak niektórzy moi starsi koledzy, żeby pisać recenzje z własnych książek. Po prostu pewne rzeczy staram się napisać, bo leżą mi na sercu. Nie do końca zgadzam się z zaszufladkowaniem moich utworów do kategorii political fiction. Kiedy debiutowałem w okresie PRL, nazywało się to „fantastyka socjologiczna”. Był to eufemizm świadomie stosowany w środowisku, gdyż określenie „polityczna” mogło niepotrzebnie podrażnić ówczesną władzę. Jest to kwestia pewnej osobistej wrażliwości, aczkolwiek polityka zawsze mnie interesowała i chodziła za mną – powiedział Ziemkiewicz.
Autor „Pieprzonego losu kataryniarza” jest także znanym dziennikarzem: telewizyjnym, radiowym i prasowym, uprawiającym z powodzeniem publicystykę polityczną na łamach czasopism o opcji prawicowej. Czy nie ma w tym zestawieniu pewnej dysharmonii?
– Nie jestem jedynym pisarzem łączącym te dwie funkcje. Interesują mnie niektóre rzeczy zawierające się w pojęciu polityki,  na przykład miejsce władzy w społeczeństwie i relacja pomiędzy władzą a rządzonymi – w ogóle problemy układu społecznego, ustroju. Zarówno jako publicysta, jak i pisarz, odwołuję się do tej samej wiedzy. Zresztą, fantastyka zawsze jest przeciwko aktualnej rzeczywistości. Ona jest podejrzliwa wobec świata, szuka w nim przyczyn i skutków niewidocznych gołym okiem. Żywi się spiskową teorią dziejów. Nie można napisać utworu fantastycznego przedstawiającego dzieje według, na przykład, recepty marksistowskiej. Rosjanie przetestowali to na wszystkie sposoby i stąd wiemy, że to niemożliwe, że to będzie nuda. Fantastyka uczy, żeby mieć poglądy inne od obowiązujących – dodał pisarz.
Literatura fantastyczna rzadko znajduje uznanie w oczach krytyków i historyków literackich. Uważają ją zwykle za gorszy rodzaj literatury, za literaturę popularną, tzw. niepoważną, czysto komercyjną. Oto co powiedział na ten temat znany krytyk i historyk literatury, Henryk Bereza.
– Science fiction jest dla mnie quasi literaturą. Owszem, może ona być atrakcyjna pod względem intelektualnym, ale nie pod względem artystycznym. Może podawać pewne pomysły futurologiczne w sposób artystyczny, ale to jeszcze nie jest sztuka. Na przykład, Stanisław Lem był pisarzem science-fiction oraz wybitnym myślicielem. I to właśnie jego myślicielstwo okazało się atrakcyjne, a nie twórczość SF. My, krytycy, nie mamy wcale uprzedzeń do fantastyki naukowej jako gatunku. I nie kieruje nami zazdrość o poczytność jej autorów. Równie dobrze moglibyśmy zazdrościć popularności takim przedwojennym pisarzom jak Tadeusz Dołęga-Mostowicz, Antoni Marczyński czy Helena Mniszkówna. To przecież absurd. Prawdziwa literatura z natury rzeczy jest hermetyczna, jest przeciwieństwem literatury popularnej. Tacy pisarze jak James Joyce, William Faulkner, Fiodor Dostojewski nie są czytani masowo, lecz przez ludzi o bardzo ukształtowanej duchowości – dowiedziałem się od Henryka Berezy.

Rasizm literacki

Oczywiście, twórcy i wydawcy SF mają swoje, ściśle wyrobione i sprecyzowane zdanie, na temat utyskiwań krytyków i speców od tzw. wielkiej literatury dotyczących fantastyki. Oto co myślą moi rozmówcy.
Mirosław Kowalski: Nasi krytycy uprawiają z jednej strony koniunkturalizm i piszą na doraźne zamówienie, a z drugiej – są hermetyczni, zasklepieni w swoim konserwatyzmie. Z pogardą odnoszą się do literatury popularnej. Nie znają jej i nie chcą znać. O fantastyce piszą z pozycji totalnego ignoranctwa, z całkowitą nieznajomością jej korzeni, kluczowych dzieł i reguł, jakimi się ona rządzi. O tym stetryczało-sklerotycznym stosunku do fantastyki i w ogóle do literatury popularnej mogą świadczyć chociażby nominacje do nagrody Nike, aspirującej przecież do bycia najważniejszą nagrodą literacką. To skandal, że nie dostał jej Andrzej Sapkowski, któremu dziewięćdziesiąt procent naszych pisarzy mogłoby pozazdrościć erudycji i umiejętności warsztatowych.
Andrzej Sapkowski: To właśnie historycy literatury i krytycy wymyślili cały ten rasizm, podzielili twórczość literacką na kategorie b, c, d, wszystkie te podgatunki i nadgatunki,  podliteraturę i podkulturę. My zresztą nie mamy krytyków z prawdziwego zdarzenia, bo ci, którzy piszą o literaturze, robią to na zasadzie: „nie lubię zupy pomidorowej” albo „nie lubię flaków”. Piszą źle o science fiction przez zawiść, jest to zawiść o poczytność.
Rafał Ziemkiewicz: Izabela Filipiak napisała swego czasu w kwartalniku „Studium”, że polski krytyk to facet, który jest: po pierwsze zmęczony, a po drugie – niczego nie ciekawy.  Czyta mnóstwo innych krytyków, którzy są tak samo nie ciekawi tego, o czym piszą oraz autorów nie ciekawych świata, który tworzą w swoich dziełach.  Na Zachodzie krytyka jest ekspansywna, tam badacz literacki szuka czegoś ciekawego, rzuca się na każdą nowość, aby ją zbadać. U nas krytycy to kapłani w świątyni, do której coraz mniej ludzi zagląda. Kapłani ci są odwróceni plecami do wszystkiego, co znajduje się poza tą świątynią. Fantastyki w tych środowiskach nie czytuje się, ale jak zdarzy się, że jakiś krytyk przeczyta i nawet mu się spodoba, co przyzna w prywatnej rozmowie, to i tak tego nie napisze, gdyż straciłby twarz w oczach innych kapłanów, że zajmuje się jakimiś pierdołami zamiast prawdziwą sztuką, czyli świętym ogniem, którego oni pilnują. Powołałem się na artykuł Filipiak bez obawy o posądzenie o kumoterstwo, gdyż generalnie nie znoszę feministek i to, co ona pisze, zazwyczaj bardzo mi się nie podoba.