Noty: Andrzej Stasiuk, Fado
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006, s. 168, ISBN 83-89755-75-0
Pięknie opowiada Andrzej Stasiuk o kupionej w antykwariacie, mającej ponad sto lat, mapie komunikacyjnej cesarstwa austro-węgierskiego. W kolejną podróż do Belgradu weźmie ze sobą „całkiem współczesne mapy, mapy samochodowe, które starzeją się niezwykle szybko, mapy na dobrą sprawę jednorazowe. Przez ostatnie dziesięć lat zużyłem kilka map Słowacji, Węgier i Rumunii. Po prostu rozpadły się od ciągłego składania i rozkładania. Porwał je wiatr nad Wielką Niziną Węgierską i rozmoczył deszcz w Karpatach. Czy w ogóle istnieje lepsza metafora podróży niż zniszczona mapa? Czy jest szlachetniejszy rodzaj podróży, niż podróż śladami pisarza, którego książki się podziwia? Tak, to pielgrzymka. Ale przecież pielgrzymki to nic innego jak starsze siostry podróży jako takich”.
Podróże palcem na starej mapie też są wspaniałe, dlatego pozazdrościłem Andrzejowi Stasiukowi tego zetlałego, rozpadającego się w palcach papieru, który pozwala mu przywołać w okamgnieniu „wspomnienia lektur o tych stronach, pamięć o pisarzach żyjących i zmarłych, literackie pejzaże i zdarzenia, które na równi z tymi realnymi, z tymi zza okna auta czy pociągu, tworzyły najtrwalszą i niepowtarzalną rzeczywistość”. A „Fado”, jak mówi pisarz, jest nie tylko – jak chcą krytycy – dopełnieniem czy kontynuacją „Jadąc do Babadag”, lecz „opowieścią o miłości: do jeżdżenia samochodem po świecie, ale także miłości do map, do literatury. Równie dobrze mógłbym tę książkę nazwać »Wyznania«”.
Tytuł nowej książki autora „Murów Hebronu” wskazuje jednak trop portugalski. I jest to klasyczna „zmyła”, bowiem fado pojawia się w tych szkicach jedynie jako wspomnienie kobiecego śpiewu w jakiejś albańskiej mieścinie. Nie „jakiejś” – poprawiam się zaraz, żeby nie udawać bywałego człowieka Zachodu; chodzi o Pogradec. Autor „Fado” wysnuwa w tym miejscu dość karkołomne analogie między Albanią i Portugalią, rzekomo „wiodące swoje nieco nierealne żywoty poza głównym nurtem dziejów i zdarzeń”.
No dobrze, a co w takim razie począć z podlaskim Gródkiem, też ważnym dla Stasiuka? W końcu także on egzystuje poza głównym nurtem? A, skądinąd duża, wieś Warszawa przynależy do nurtu jakiego, bo moim zdaniem też świetnie wpasowuje się między Pogradec a Gródek. Szczerze mówiąc, trochę dość już mam Andrzeja Stasiuka – piewcy prowincji: europejskiej i polskiej, jak wcześniej, dużo wcześniej, nie do wytrzymania stała się dla mnie jego stołeczność. Dobrze, że i pisarz nie wytrzymywał już ze swą warszawskością, z którą wcale nie było mu do twarzy.
Dziś jest pisarzem podziwianym i szanowanym, na którego każde słowo czeka się z niecierpliwością i ogromnymi, w dużej mierze spełnionymi, nadziejami. Ale ciągle przed nim to, do czego dojrzewa, co nosi w sobie i co prędzej czy później ciałem się stanie. Amen.
Krzysztof Masłoń