15 gru

Marta Brzezińska: Więcej miłości do kina!

Wojciech Kuczok, Moje projekcje. Lęki i pragnienia widza kinowego, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009

Po co krytyk chodzi do kina? Z miłości do Dziesiątej Muzy? Pewnie też, ale chodzi tam głównie dla rozrywki, z zawodowego i etatowego obowiązku (czytaj: dla pieniędzy), i żeby móc o tym, co zobaczył rozprawiać godzinami, nie narażając się na miano nudziarza. Nie łudźmy się, krytyk też człowiek. A poza tym, last but not least, krytyk do kina chodzi, by móc o tym, co zobaczył napisać, bo pisać lubi. Wojciech Kuczok pisać lubi i umie, a przy tym ma fach krytyka filmowego w ręku, niejako certyfikowany, więc żadnych obaw być nie może, że sięgając po zbiorek szkiców „Moje projekcje”, natniemy się na produkt cokolwiek złej jakości. Co to, to nie.

Zbiorek jest zmyślnie złożony, przyjemnie się czyta, lekko, tu i ówdzie pyszne rodzynki trafnych, zabawnych spostrzeżeń i zabaw z językiem na poziomie, na którym wyraźnie odróżnić można doświadczonych rzemieślników od aspirujących amatorów. I te błyszczące dowcipem wyrażenia w rodzaju: „Łojcowie”, „Nieszczęściarz”, „Wszystko spływa”… No, wprost do zlizywania z rozkoszą. Jest w pisarstwie Kuczoka elegancja i klasa. Słowem, „Moje projekcje” są smakowite niczym serniczek do kawusi z Marylin Monroe, której twarz na okładce książki ukazuje się w filiżance. Dlaczego w filiżance?

To, jak sądzę, proste — i tu koniec z cukrowaniem — mianowicie Kuczok, tak się przy swoim stole krytyka rozsiadł, że nieszczęsna Monroe mogła jedynie próbować wychynąć z filiżanki, miejsca przy stole zbrakło. „Moje projekcje” są zdecydowanie Jego, tj. autora zbioru. Oczy Kuczoka skierowane są bowiem w równym stopniu w stronę srebrnego ekranu, co w lustro, na własne odbicie.

Autor w swoim życiu poszukuje inspiracji i to najczęściej jego własne emocje prowadzą w stronę filmowych wzruszeń, nie na odwrót. „Należę do elitarnej grupy mężczyzn, którzy nigdy w życiu nie usiedli za kierownicą (…)”, „Miałem w szkolnej ławie kumpla, który (…)”, „Ileż to razy nie udało mi się w porę umknąć przed poradą kulturalnych wujów, (…)”, „Powiedzieć, że moja matka łatwo się wzrusza, to nic nie powiedzieć”. Krytyk, jak sądzę, tyleż kino kocha, co siebie samego, nie jest to wada, to nawet niejako uprawnione i oczekiwane, lecz niestety, w nadmiarze drażni, gdy czytać filmowe szkice autora „Gnoju” za jednym podejściem. Czuć też miejscami w serniczku Kuczoka proszek do pieczenia, nie dyskwalifikująco, ale jednak.

Czy w „Moich projekcjach” więcej autorskiej maniery, czy nerwowego zapisu emocji pisarza? Jeśli to bardziej zapis emocji, to czemu ten szyk zdań taki czasem zwodniczy, po staropolsku ciążący niczym kontusz, przygważdżający myśl tym nieszczęsnym jakimś akordem na koniec?

„Film taki, zmyślnie i nienatrętnie emanujący pozytywną energią, rozanielający niemal narkotycznie wszystkich widzów, którzy po projekcji wierzą, że świat może być dobry i piękny i sami chcą go takim uczynić, powstał raz jeden jedyny i jako cud sztuki filmowej winien być czczony”.

Czytając rozprawki Kuczoka z filmowymi przeżyciami, samym sobą i fantomami podrygującymi w tempie dwudziestu czterech klatek na sekundę, mam ochotę krzyknąć: Stary, wyrzuć te zużyte foremki, piecz na Boga z sercem, wielkoformatowo, z zapałem godnym Twych drapieżnych cioteczek w beretach i z mizerykordiami, o których piszesz ze swadą. Przestań gnuśnieć w tych schematach bezpiecznej filmowej oceny. Napisz coś naprawdę niepoprawnego i celnego, tnij myślą, sypnij mąką, nie żałuj rodzynek, posypki i czego tam masz w zanadrzu, wywlecz bebechy publicystycznie na stół, szerokim gestem rzuć je w tłum! A autor na stronie 124 mi na to: „Dziś to właśnie dobranocki wywołują we mnie rozpaczliwe poczucie utraty, zderzony z dobranockowym optymizmem ryczę jak ranny łoś”. I mów tu człowieku, mówię jak do ściany… Autorze, czy ktoś Ci mówił, że na tym zdjęciu na okładce wyłaniasz się z bramy trochę tak, jak Max Schreck z „Nosferatu–symfonia grozy” Murnaua? Nie? To ja Ci to mówię. Bądź wampirem, Wojciechu Kuczoku, pij krew celuloidowych bohaterów w ciemnej kinowej sali, gryź na oślep, drap w interpretacjach, jakich nikt jeszcze nie próbował, ponad sto lat kina przecież patrzy na Ciebie. I czeka. Ja też czekam. Masz mnie po swojej stronie, lecz wiedz, że kiedy ja wydam swoje szkice, może na Twoich podobieństwo, i kiedy uczynią to inni, mnie podobni z podium konkursu dla młodych krytyków filmowych, gdzie i Ty zdobywałeś szlify, to obawiam się, że niedoczekanie Twoje, Autorze. Jeśli kochasz kino, pisz o nim w wielkim zachwycie, łapczywie, ciągle od nowa, ono na to zasługuje, choć pewnie nigdy Ci się nie odwdzięczy. Jeśli nie kochasz, no to cóż…