26 sie

Marta Brzezińska: Tanatologia codzienna

Andrzej Stasiuk, Grochów. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Najnowsza książka Andrzeja Stasiuka jest bardzo krótka. Na pierwszy rzut oka może wydać się to nawet zabawne, bo gdyby odjąć grubość okładek, Grochów wyglądałby jak tomik poezji albo szkolny zeszyt. Jeden z komentujących gdzieś w sieci internautów nazwał książkę Stasiuka – zdaje się właśnie przez tę objętość – skandalem. Bo i Grochów faktycznie jest skandaliczny. Traktuje o największym skandalu pod słońcem – o śmierci. Opowiada o umieraniu jako o skandalicznej przemianie w trupa, albo może lepiej, opowiada o płowieniu, rozpadzie, odchodzeniu, znikaniu, które dają się jakoś postrzeżeniowo objąć. Jakoś w dodatku są przy tym to obserwacje znajome, banalne i uniwersalne, przez co znów – skandaliczne. „Zwyczajność niezwyczajnych zdarzeń (…)…” Tanatologia dla każdego, a przy tym trochę taka szczególna, Stasiukowa.

Do Stasiuka mam słabość nie od dziś, dlatego jestem w stanie wiele autorowi wybaczyć. W przypadku Grochowa nie tylko jednak sympatia stanowi okoliczność łagodzącą (jeżeli potrzeba byłoby takiej), taką okolicznością jest również temat. Gdyby Grochów, książeczka, składająca się z czterech tekstów czy też czterech obserwacji przemijania, była dłuższa – nie dałoby się jej po prostu czytać. Grochów taki, jaki jest wystarcza, przynajmniej mnie, by sobie wiele rzeczy przypomnieć, by zapamiętać i by się otrząsnąć, na własny rachunek, z wspomnień, lęków, przyjemnie otępiającej codzienności.

Na początku jest nostalgicznie, jakby na rozbieg, krótka historia o babce, która umierała i o duchach, które widywała, o dzieciństwie i o tym całym, nasyconym barwą przemijania, obrazie autorskich wspomnień. A potem, jakby niepostrzeżenie zaczyna się podróż i opowieść: o zdychającym starym psie, o umierającym człowieku, o Grochowie, który daje się postrzegać jako stan niknącej świadomości. Opowiadanie o śmierci jest u Stasiuka historią dynamiczną, opartą nie tylko na konfrontowaniu przeszłości i chwili obecnej, ale i na podróży w sensie fizycznym, dosłownym. Postawa życia, oparta na afirmacji ruchu ściera się z opisywanym na różne sposoby nieruchomieniem, degeneracją, zastyganiem w karykaturalne znaki niedawnych gestów i przemieszczeń.

Ruch, przechodzenie między rzeczywistymi krainami i przestrzeniami pamięci funkcjonuje też trochę na opak, to jakby ruch wstecz. Podróż w przeszłość, podróż do wymiaru, w którym istnieje jedynie fizyczna cielesność, do wymiaru absolutnie podstawowego, do ciała i pustki po nim, do początku sprzed słów, do krainy odruchów warunkowych wzdłuż cienkiej granicy między poruszeniem a zamieraniem. Jakby do źródeł i do istoty śmierci, realizującej się w obecności, skazanej przecież współcześnie na banicję przynajmniej w sensie materialnym, w sensie prywatnego, jednostkowego śladu bliskich i niemediatyzowanych widoków umierania.

Ja autorskie reflektuje siebie i swoje pamiętanie, wkłada je do formy literackiej, układa jak ciało, wypróbowuje słowa, przymierza do materii obrazów, zmysłowych wrażeń. Jest w tym jakiś rodzaj troski o szczegół, o moment w czasie, potrzeba zapamiętania, przypominania, reflektowania. Człowiek zwinięty w kłębek na łóżku, suka zwinięta w kłębek na tarasie… „Co ci w ogóle przyszło do głowy z tym spaleniem? Że co? Że to tak ładnie, że nic nie zostaje, tylko duch się będzie unosił w przestrzeniach nieskończonych?”

Jest u Stasiuka jakaś tęsknota za śmiercią sprzed ery ponowoczesności, za śmiercią obecną, widoczną, niesprywatyzowaną i niewycenioną. Wciąż jeszcze prywatną, ale trochę może w dziewiętnastowiecznej manierze, odkrywającej paradoksy istnienia i życia, śmiercią fascynującą jako bezruch, odmienny, choć nie obcy, stan życia. Może jest też u autora Grochowa trochę tęsknoty za śmiercią przyjazną, nieco udomowioną, może nieco makabrycznie zabawną z towarzyszącym echem ludowych przesądów i barwami pewnego wesołego, kolorowego rumuńskiego cmentarza, gdzie życie odradza się w śmiechu, tandetnej dosłowności i ludowości, trochę na pokaz i trochę niepoważnej. Wpisuje Stasiuk doświadczenie śmierci w codzienność, w zwyczajność i banał z literacką biegłością, dobrze znaną, nawet może za bardzo asekurując się konwencją wspomnienia. Chociaż, jak inaczej pisać o śmierci i pozostać przy tym autentycznym?

„Grochów” zapamiętuje się poprzez obrazy, odczucia, skojarzenia, wizualizowane emocje: „W jego aktualnym ciele chcieliśmy widzieć jego dawną postać. Wyglądaliśmy jej, jakby po prostu miała do nas wyjść gdzieś z głębi tego unieruchomionego i udręczonego ciała. Teraz widzę, jak trudno jest opisać to doświadczenie strasznej obcości i jednocześnie bliskości.”

Obrazy zwyczajnej codzienności, przedmioty, zatrzymane w czasie wrażenia i problem opisu, czyli szukanie formy, szukanie jej niczym trumny dla ciała wspomnień, dla materialności obserwacji i dosłowności postrzegania, Stasiuk zestawia z sobą, jak początek i koniec podróży. Przypominanie emocji, śledzenie ich śladu, autorskiej relacji a w końcu otrząśnięcie się, wyjście w stronę życia, ciągle od nowa. Grochów czyta się czasem jak baśń, lekturę z niemal zapomnianego dzieciństwa, która pisze się trochę sama poprzez wspomnienia własne, w których pamięć siebie i pamięć o czyjejś śmierci zlewają się w jedno. Jest też trochę może jak fotografia post mortem, w której dosłowność i konwencja pozostają w relacji, gdzie paradoksalnie, autentyzm i prawda wybrzmiewają w inscenizacji, w konstruowaniu obrazu śmierci jako znaku pamięci o niej.