Marlena Prażmowska: Z nieba na ziemię. O twórczości Wiesława Myśliwskiego
W twórczości Wiesława Myśliwskiego opisywana rzeczywistość otacza autora, opływa, wrasta się i wyrasta z niego. Myśliwski jest narratorem i obserwatorem jednocześnie, twórcą i tworem. Opisując rzeczywistość, posługuje się metaforą, pozwalając uwierzyć czytelnikowi, że jest ona jej częścią, że jest tylko znakiem, który, odczytany we właściwy sposób, może stać się drogowskazem. I podobnie jak w prozie Myśliwskiego metafora okazuje się być jednym ze sposobów komunikowania się pomiędzy autorem a czytelnikiem, tak w życiu umożliwia porozumienie pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Metafora w twórczości Myśliwskiego łączy ze sobą dwa światy: stwórcy i tworzonego, a jednocześnie stanowi granicę, a więc dzieli je jak widnokrąg, i jak widnokrąg granica ta jest tylko pozorna, bo widnokrąg to punkt pozornego zetknięcia się ziemi z niebem. Ta granica rozmywa się, przesuwa, zaciera. I nie wiadomo czy przeczucie śmierci, które towarzyszy człowiekowi, jest tylko snem, czy wręcz przeciwnie, to człowiek „śni się śmierci swojej”, bo śmierć jest nieunikniona i jest przeznaczeniem zarówno zwykłego wiejskiego pastucha, jak i burmistrza spoglądającego na świat z grzbietu konia. I czasem trzeba spojrzeć nie z ziemi w niebo, ale z nieba na ziemię, by przypomnieć sobie, że wszystko jest chwilą, złudzeniem, a człowiek jest tylko drobiną w porządku świata, któremu podlegamy wszyscy zamknięci klamrą narodzin i umierania, a który to porządek zamienia życie w los, a los w przeznaczenie.
„Chłop czy filozof – wszyscy są do umierania” – pisze Myśliwski w Traktacie o łuskaniu fasoli, a prawdziwy sens życia można pojąć jedynie, odnajdując własne miejsce w porządku świata. I nie wiadomo, gdzie kończy się jeden a zaczyna drugi świat, i czy istnieje jakiś koniec, poza widnokręgiem, poza tym punktem, w którym następuje załamanie światła, ostatecznym punktem zetknięcia się ziemi z niebem. I czy można być tylko po jednej stronie widnokręgu. Czy czasem nie trzeba znaleźć się poza nim, by spojrzeć na życie z innej perspektywy, by zobaczyć jego sens, jeśli ten sens chce się dostrzec. Bo kiedy żyje się nie patrząc poza widnokrąg, nie dostrzega się przestrzeni, która, nie będąc nigdy poznana, mogłaby stać się naszym domem. Człowiek przyzwyczaja się jednak do miejsca, w którym przyszło mu żyć i, choć pragnie wyrwać się, wciąż przyzywa go siła przodków, siła przynależności, która dana jest z góry i wyrasta z mocy grobów. Choć w Widnokręgu życie nie jest sielsko – anielską przygodą, nie jest pasmem radości małego chłopca, to jednak chętnie wraca się do tego dzieciństwa jak do bezpiecznego gniazda, mimo, że jest to tylko złudzenie, odczytana ze starej fotografii chwila, uchwycona nie wiadomo kiedy, nie wiadomo gdzie i przez kogo. I wszystko to już jest poza widnokręgiem i nie ma powrotu. „To jest złudna wiara, że miejsca są trwalsze od czasu i śmierci”.
Trudno tu nie zgodzić się z Myśliwskim, bo któż z nas nie próbował wrócić po latach do miejsc, które, będąc mu niegdyś dobrze znane, teraz wydają się obce i zimne, i co zdaje się być regułą, kurczą się w miarę upływu czasu, kurczą się jak kula ziemska, którą pozornie coraz łatwiej przepłynąć, zdobyć, okiełznać, a przecież kryje w sobie jeszcze tajemnicę wielu niedotkniętych stopą ludzką miejsc. Drzwi do świata dzieciństwa zamykają się powolnie i bezszelestnie, ale nieodwracalnie. A wszystko, co za nimi określa „miejsce w nieprzeczuwalnej jeszcze przestrzeni twojego widnokręgu, tym samym stając się znakiem twojego przeznaczenia”.
Myśliwski wierzy, że każdy ma to swoje miejsce: i Kruczek, którego przeznaczeniem jest wypędzanie krów na pastwisko i słuchanie spowiedzi swojego małoletniego pana, i chart, który z życiem na łańcuchu i w budzie nigdy się nie pogodził.
Jak się okazuje samo pragnienie wyzwolenia się z więzów, które narzuciło na nas przeznaczenie, nie wystarczy; miejsce i ludzie wśród których wyrastaliśmy wracają, określając nas, stając się „środkiem widnokręgu”. Jesteśmy częścią tego świata, z którego się narodziliśmy i gdziekolwiek się znajdziemy będziemy widzieli środek widnokręgu, który stanie się w końcu odniesieniem do wszystkiego, czego w życiu doświadczymy, co osiągniemy, z czym zetknie się nasze ciało i dusza. Bez względu na wszystko jesteśmy jednością z miejscem, z którego wyrastamy i które staje się nam jak łono matki „cichą kolebką”. „Bo gdziekolwiek jesteśmy, to miejsce jest w nas. I nie jako pamięć czy sumienie lecz jako los, bo los to wyznaczona ci z mocy grobów przestrzeń”.
I dopada nas w końcu przeświadczenie, że poza widnokrąg nie dane jest nam wyjść. Im bardziej oddalamy się od widnokręgu, tym usilniej on się do nas zbliża i odwrotnie: im bardziej próbujemy go dotknąć, tym bardziej staje się dla nas nierealny, a jednocześnie stajemy się jego częścią i jednością, wciąż balansując „na granicy istnienia i nieistnienia”, jak linoskoczek, ryzykując i pokładając ufność.
Myśliwski w swoich sabałowych opowieściach przy ognisku nie pisze, ale maluje, fotografuje, utrwala, przetwarza obraz w słowo, słowo w pieśń, pieśń w milczenie. Milczenie staje się ziarnem fasoli, rozsianym po świecie jak groby, z których wyrasta wciąż nowe wyłuskane pokolenie. Lękiem napawa jedynie niepewność, na którym pokoleniu zakończy się owa wędrówka dusz. Które pokolenie zamknie szlak wyznaczony przez ziarno fasoli, szlak zmierzający do celu, który wciąż wydaje się być nieosiągalnym, niezdefiniowanym przez nikogo celem istnienia? Jakie będzie to pokolenie, które zaczerpnąwszy z naszych doświadczeń, zyska nad nami tę przewagę, że bogatsze o nasze przemijanie i o cierpienia tych, których kochaliśmy, wciąż będzie pytać o to samo? Jaką wartość będzie miała dusza sprzedana za bezpieczeństwo i wygodę, za symboliczny bochenek chleba? Czy uda się nam przekazać następnym pokoleniom umiejętność łuskania fasoli, tak by ten czas nie okazał się stracony…? Te i podobne pytania zadaje Myśliwski podczas wędrówki po labiryntach ludzkiej duszy i nie znajduje na nie odpowiedzi, bo może odpowiedzi nie ma, może nie ma celu, do którego zmierzamy, a może celem jest właśnie życie, nasze współistnienie, przenikanie się dusz, ubogacanie się wzajemne o wspólne przeżycia, nadawanie treści życiu poprzez współodczuwanie z tymi, których kochamy. A może celem jest niepoznana przestrzeń poza widnokręgiem?
Proza Myśliwskiego jest przesiąknięta mistycyzmem, a jednocześnie bardzo realnie odnosi się do współczesności, w której żyje autor, bo to współczesność jest motorem działań, przyczyną i skutkiem, choć jesteśmy tu „jedynie w przelocie”. Według Myśliwskiego wszyscy jesteśmy opowiedziani, bo to, co było staje się wtedy, gdy zostanie opowiedziane i nic nie dzieje się przez przypadek. Bo czym jest przypadek? „To tylko usprawiedliwienie tego, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć”.
Współczesność w takim razie jest historią już opowiedzianą, historią, która się wydarzyła, która ma swój początek, rozwinięcie i koniec. Staje się w momencie, gdy powraca wspomnieniem, które dociera do nas jako „światło dawno zgasłej gwiazdy”.
W twórczości Myśliwskiego charakterystyczne jest również to, że poezja w sposób niezwykle płynny łączy się z prozą. Tworzy nieomal nierozerwalny związek, który od czasu do czasu przechodzi pewien kryzys, ale nigdy się nie kończy, w ten sposób zmierzając do pełnej harmonii. Okazuje się, że tak jak poezja nie może istnieć bez prozy, tak i proza, której poezja dotyka, staję się brzemienną i ciepłą jak matka, która, nie wiedząc jeszcze o miłości, jaka ją wypełnia, zaokrągla się, nabiera kolorów, staje się zamkniętym naczyniem, kryjącym tajemnicę. Poezja pojawia się, przenika prozę jak srebrna nić babiego lata, zaledwie widzialnie nadając jej lekkości i ciepła.
Opowieści które roztacza autor ograniczają się do niewielkiej przestrzeni, przywołując na myśl obrazy Chagalla, który często posługiwał się podobnymi środkami komunikacji z odbiorcą. Podobnie jak Chagall opowiada o małych, kolorowych społecznościach, kierujących się własnymi wewnętrznymi prawami. Posługuje się też często symbolem. Staje się nim człowiek, podobnie jak pies, krowa czy schody.
Zwykła, prozaiczna czynność jak w Traktacie o łuskaniu fasoli urasta do rozmiarów celebracji, przechodząc przez kolejne etapy nieomal religijnego rytuału. Łuskanie fasoli staje się świętem, modlitwą, wręcz mistycznym doświadczeniem. Łuskanie fasoli, to zadawanie pytań, szukanie na nie odpowiedzi, zaglądanie w głąb siebie, łuskanie ziarna będącego źródłem tajemnicy, jej ucieleśnieniem, filozoficzną wędrówką po sferach pozaziemskich człowieka prostego, tzn. takiego, który zadaje proste pytania i udziela prostych odpowiedzi, a resztę powierza siłom wyższym, co do których nie prowadzi rozważań, nie starając się udowodnić ich istnienia bądź nieistnienia. Jednocześnie powierza im cały swój żywot i pokornie uznaje własne ograniczenie, jak uczyniliby to wznoszący Wieżę Babel, przerywając jej budowę tuż przed pomieszaniem języków. Okazuje się, że umiejętność łuskania fasoli staje się jednocześnie umiejętnością godzenia się ze światem, z losem. Łuskanie fasoli wymaga bowiem wielkiej cierpliwości i umiejętności trwania w jednym miejscu. „Czekanie jest w nas czymś stałym. Często nie uświadamiamy sobie tego, że od urodzenia do śmierci żyjemy w stanie oczekiwania”.
Oczekiwania… na co? Na śmierć, na życie? Nowe życie, nową śmierć, rozstania, spotkania, cierpienia, radości, miłości, nadzieję… pozostawiony na zdjęciu ślad tuż poza widnokręgiem.
Esej Marleny Prażmowskiej otrzymał wyróżnienie w ogłoszonym przez naszą redakcję konkursie na esej o twórczości Wiesława Myśliwskiego.