26 sie

Marek Olszewski: Słowopalenie

Radosław Kobierski, Drugie ja. WBPiCAK, Poznań 2011.

Pamiętam, jak podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu w 2010 roku Piotr Śliwiński wygłaszał odczyt o polskiej poezji po 1989 roku, stawiając tezę, że jej źródła są ciemne. Pamiętam, ponieważ to stwierdzenie wybitnego poznańskiego krytyka wywołało we mnie wówczas (przyznaję, dyktowany zapewne przekorą) opór. Jakże to? – myślałem. Czyż ostatecznie nie są „poetami światła” nawet ci, najbardziej „ciemni”: Marcin Świetlicki, Dariusz Suska, Tomasz Różycki? Przesada, uproszczenie – oburzałem się. Dlaczego wspominam o tym teraz?

Otwieram najnowszy tomik poetycki Radosława Kobierskiego i czytam tytułowy wiersz – Drugie ja, który brzmi jak niewymieniona bezpośrednio z nazwy ars poetica: „Raczej układaj wiersze w ciemni, / Po omacku, z białą przepaską na oczach – / Symbolem domniemanej niewinności, // Nawet jeśli to tylko opowieść o tym, / Że kroisz chleb i pozwalasz mu zaschnąć na stole, / Jak skrzypi kosz na brudną bieliznę. // Jakbyś zakładał negatyw na szpulę koreksu, / Ten ‹‹jeden, prawdziwy, niepowtarzalny››, / Którego nie możesz prześwietlić”. Oczywiście! Te słowa utwierdzają tylko w przekonaniu, że wspomniana diagnoza Śliwińskiego była (ba! wciąż pozostaje) świetna i przenikliwa.

Żywiołem i naturalnym bodźcem, arche najnowszej poezji jest ciemność, czy może idąc dalej: zmagania z nią („Tam, w ciemności jest prawda, ślini się i drwi”). Dzięki temu każdy, nawet najmniejszy promyk światła zyskuje w niej wyjątkowe znaczenie. Lektura wierszy jest jak wyczekiwanie momentu prześwietlenia, błysku sensu, każdorazowo przeżywanego doświadczenia wewnętrznego („Słowa muszą zostawić ślady wewnątrz, / Spłonąć pod skórą, inaczej nic nie będą znaczyć”). Zajęcie poety polega więc na nieledwie rytualnym „rozpalaniu” słów, które w takim chwilowym, niemożliwym zaistnieniu „wysławiają się”, a więc albo zbliżają się ku niemożliwemu – ku światłu, albo też same na mgnienie stają się światłem. Język przemieszcza się pomiędzy reprezentacją a autoprezentacją. W obu przypadkach najwyższą stawką jest obecność. Tak jak w poezji Radosława Kobierskiego.

Drugie ja to tom nieprzypominający wcześniejszych, doskonale przemyślanych i domkniętych kompozycyjnie książek poetyckich autora Południa. Tym razem zaskakuje różnorodność języków, którymi posługuje się poeta oraz mnogość podejmowanych przezeń wątków tematycznych. Wiersze Kobierskiego nie należą ani do szczególnie łatwych, ani nadmiernie przyjemnych (oczywiście z wyjątkami) w lekturze. Stawiają wymagania czytelnikowi – operują erudycyjnymi nawiązaniami, parafrazami i kryptocytatami, domagają się rozpoznawania kontekstów, intertekstów, są rozbijane od wewnątrz obcymi (?) wtrąceniami, zapisywanymi kursywą. Z tego powodu sprawiają oczywiste trudności, niełatwo przełożyć je na język dyskursywny, opatrzyć adekwatnym komentarzem. Bez większej przesady można postawić im zarzut hermetyczności. Z drugiej jednak strony w tym tkwi ich auratyczna, uwodząca, może nawet nieco hipnotyczna moc. Gdzie kończy się poezja? „Tu jest właśnie koniec, tu się zaczyna wiedza”. Świetnie powiedziane.

Popkultura przenika się w tych utworach z wysokomodernistycznymi kliszami, subtelność z wulgarnością. Można w „Drugim ja” znaleźć zarówno wiersze refleksyjne, opisowe, erotyki, jak i teksty o profilu społecznym, historycznym czy politycznym. Nie sposób też wyodrębnić jednego bohatera lirycznego, który pozwalałby jakoś uspójnić całość: raz do głosu zostaje dopuszczona cierpiąca na samotność małżonka ortodoksyjnego Żyda, innym razem swój list do Tytusa Woyciechowskiego pisze Chopin (to tylko dwa pierwsze z brzegu przykłady). Ten zabieg uzmysławia szerokość horyzontu, który się wyłania, ale również dowodzi wspólnoty ludzkiego doświadczenia. Ono bez względu na miejsce i czas pozostaje niezmienne, archetypiczne. Wchodząc w inne życiorysy, choćby na chwilę, odbiera się lekcję świata – sugeruje Kobierski.

Również odpowiedź na pytanie, kto i do kogo mówi, może wywoływać problemy przy lekturze. Jest ramą, która mąci sensy i szybko wygasza pokusę rekonstruowania jakiegoś wyłącznie jednostkowego doświadczenia, składającego się na indywidualny profil bohatera. Zaskakuje też obecność pewnych postaci, które wskazują na źródła inspiracji chorzowskiego poety: obok oczywistych, jak fotografia (Kevin Carter, Ken Oosterbroak, Artur Rogorsch) czy literatura (Edgar Lee Masters, Thomas Bernhard), pojawia się na przykład astronomia (Henrietta Swan Leavitt).

Sygnalizowany przez mnie przepych powoduje, że trudno jest uchwycić zasadniczą myśl, która sterowałaby lekturą tomu. Pod tym względem Drugie ja przypomina raczej chaotycznie dobrany zbiór wierszy napisanych dawniej, dla których nie znalazło się miejsce we wcześniejszych książkach. Mimo wszystko, nawet w tym szaleństwie jest metoda. Być może w tytułowym „drugim ja” należałoby dostrzec liczbę mnogą – zamiast beznadziejnie bronić jakiegoś jednostkowego, konkretnego, dającego się nazwać i sportretować „ja”, lepiej byłoby odnotować istnienie wielokrotnych, nieskładających się, niemających ze sobą wiele wspólnego „drugich ja”. Inną, narzucającą się i podpowiadaną przez same wiersze perspektywą jest traktowanie tytułowej formuły jako poety w człowieku. Od razu trzeba dopowiedzieć, że to raczej podejrzany nałogowiec, który pisze, żeby „coś zyskać”, gra na (o) czas i jest tym bardzo pochłonięty.

Jakby tego wszystkiego było mało, wiersze mają również charakter… globtroterski (istotne jest ich konkretne umiejscowienie) – poza Polską, pojawiają się na przykład Anglia, Francja, Izrael, a nawet Republika Południowej Afryki. Prawdziwa granica nie przebiega jednak pomiędzy państwami. Prawdziwa granica stanowi oś wysłowienia. Co charakterystyczne dla poezji Kobierskiego, najbliższym jej żywiołem jest przebywanie pomiędzy pokusami pustki a „ufnością obleczoną w Formę”. Wymagania są ogromne, trzeba siłować się z pustką na słowa: „Najpierw znajdźmy słowa. Inne. / Ich wagę, która wstrzymuje pustkę. / Na nic nam ucieczka na południe”. Potrzebna jest wielka zawziętość, by nie popaść w rezygnację. Przedsiębrane środki, zmierzające do jako takiego ogarnięcia tajemnicy, mogą prowadzić do kapitulacji, jak w końcowym wyznaniu z wiersza „Lacrimosa. Appendix”, w którym z jednej strony wybrzmiewa rezygnacja, z drugiej zaś iście kartezjańskie poczucie konieczności istnienia, które poza sobą, niczego nie może być pewne: „Jestem. Jestem (nic nie pojąłem)”.

Znamienne, że wrażeniem dominującym w większości tekstów jest poczucie zagubienia, które jednak nie prowadzi do paniki, ale raczej do zaciekawienia. Właśnie owo zagubienie można określić jako stałą dyspozycję poznawczą wielu bohaterów. Chodzenie po ciemku, zapatrzenie w ciemność, z której „nieubłaganie nadjeżdża To” (czy chodzi o śmierć?) – to zarówno sytuacje, charakteryzujące nieświadomego swych działań poetę (w tomie znalazły się również typowo performatywne autozapisy „tworzenia się wiersza”, zob. zwłaszcza utwór „In vitro”), jak i model egzystencjalny, odpowiadający ludzkiemu doświadczeniu: „Powroty do domu, przez noc, jej ulice. / A tu wszystko obce, bez imion, zegar nad komodą / Powtarza refren ‹‹Masz pustkę zamiast podróży››”.

Warto nadmienić, że jednym z cichych bohaterów najnowszego tomu Kobierskiego jest niewymieniony z nazwiska autor – nomen omenJądra ciemności. W wierszu Wczoraj była tu ciemność poeta twórczo wykorzystuje wątek kolonialny, zaś w Nellie, Nellie już bezpośrednio zagląda na chwilę do powieściowego świata Conrada, wykorzystując jego przestrzeń niczym język, za pośrednictwem którego snuje własną opowieść. W pewnym stopniu obecność klasyka może kierować uwagę czytelników na problematykę etyczną (takich „zaangażowanych” momentów w tomie nie brakuje). Poza tym, nawiązuje do niezmiennie istniejących pokładów ciemności, które od samego właściwie początku drogi twórczej pociągają wyobraźnię Kobierskiego.

Warto na koniec powiedzieć, że nawet jeśli Drugie ja to zbiór, który nie dorównuje znakomitym poprzednikom (Południe, Lacrimosa) to wciąż nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z poezją wysokiej próby. Nawet zapuszczając się w zaskakujące i nieeksplorowane dotychczas rejony, autor pozostaje rozpoznawalny. To wielki walor. Pewnych obsesji po prostu nie da się odstawić w kąt.